Na zmierzwionych falach
Starożytne bliskowschodnie opowiadania o potopie łączą ze sobą elementy mitologiczne i etiologiczne. Według sumeryjskiego mitu o wielkiej powodzi obejmującej całą zamieszkałą ziemię, przyczyną katastrofy miał być zbyt wielki hałas czyniony przez ludzkość. Zmęczony wrzawą bóg Enlil postanowił ukarać rodzaj ludzki. Ocalał zaledwie jeden kapłan, który wybudował łódź na rozkaz boga Enki, który nie bardzo lubił się z Enlilem.
Starobabiloński mit o tytule Atrahasis upatruje przyczyn potopu w bardzo szybkim przyroście naturalnym ludzkości, której groziło przeludnienie. Jedynie tytułowy bohater dowiaduje się o planowanej zagładzie ludzkości i w wybudowanej przez siebie łodzi ocala życie.
Najbardziej znany jest jednak inny epos o potopie – epopeja Gilgamesz. Brak w niej jasno sprecyzowanych przyczyn pojawienia się wielkiej wody. Autor koncentruje się za to na ważniejszej kwestii: drodze głównego bohatera do nieśmiertelności. Fakt, iż zdołał on przetrwać powódź, zapewniła mu wyniesienie do boskiej sfery.
W tle trzech wspomnianych tradycji przesłanie biblijnego opowiadania o potopie odznacza się własną specyfiką: ludzie sami ściągnęli na siebie konsekwencje grzechu. Potopowa zagłada była karą za zło, którego się dopuszczali, karą, której zupełnie się nie spodziewali. I właśnie ten element zaskoczenia posłużył Jezusowi do zobrazowania chwili Jego powtórnego przyjścia:
„A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie prze potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawały aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął ich wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24,37-39).
Obrazy codziennego życia – jedzenia, picia czy zamążpójścia – zostały skontrastowane z nagłym i niespodziewanym pojawieniem się Syna Człowieczego. Kontrast ten ma służyć wezwaniu do czujności, która przejawia się w walce z grzechem. I choć dziś klęsk powodzi z karą za grzechy w żadnej mierze łączyć nie należy, samo wezwanie do czujności pozostaje wciąż aktualne.
W arce Kościoła
Północna Francja. Mont Saint Michel. Początki opactwa owiane są legendą, która zadowolić może każdego, ma bowiem trzy wersje. Jak na legendy wybór jest więc całkiem przyzwoity. Wszystkie trzy zasadzają się na przekazie, iż w 708 roku Michał archanioł nakazał biskupowi Aubertowi z Avranches wybudowanie kościoła na wyspie Tombe. Biskup nie był skory do wiary w takie objawienia. Waleczny przywódca zastępów niebieskich kilkukrotnie fatygował się na ziemię, by metodą perswazji dopiąć swego. Ostatecznie jego cierpliwość wystawiona została na próbę i musiał uciec się do bardziej radykalnych form.
Według pierwszej, psychologicznej wersji, archanioł przebił swym niebiańskim palcem czaszkę hierarchy, a spowodowane w ten sposób zamieszanie w mózgu przekonało go w końcu o prawdziwości objawienia. Według wersji thriller, duchowy przybysz przebił mu ucho całkiem nie-duchową włócznią. Wreszcie według wersji soft, archanioł jedynie postukał purpurata w czoło, a to wystarczyło. Celem ułatwienia zadania niewprawnym budowniczym, poranna rosa wyznaczyła na wyspie plan fundamentów, a gdy sam Michał wskazał im źródło wody pitnej, prace potoczyły się już szybko. Od tego czasu nazwa wyspy została zmieniona na Mont Saint Michel.
Nie jest przypadkiem, że w wiekach średnich budowano opactwa i kościoły – jeśli to tylko było możliwe – na wyspach. Paryska katedra Notre-Dame dumnie wznosi swą głowę nad wodami Sekwany. Zresztą nie muszę szukać daleko. Wodami oblana jest także „moja” wrocławska katedra. Dlaczego? W zamyśle architektów kościół na wyspie symbolizować miał arkę Noego, ostatni przyczółek ocalenia.
„Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24,38-39).
Ocaleją tylko ci w arce Kościoła…
Duchowy test pianki
Walter Mischel, emerytowany wykładowca Columbia University w Nowym Jorku przeprowadził eksperyment zwany testem pianki. W przedszkolu położonym niedaleko kampusu uniwersyteckiego dzieciom w wieku od czterech do sześciu lat wręczał cukierka – słodką piankę – zaznaczając, że jeśli nie zjedzą go natychmiast, ale poczekają piętnaście minut, wówczas otrzymają dodatkowe słodycze. Niektóre dzieci natychmiast raczyły się słodkim trofeum, inne nieco się wahały, ale pokusa okazała się silniejsza i szybko wkładały cukierka do ust. Tylko nieliczna grupa czterolatków była w stanie poczekać z chwilową przyjemnością, by po jakimś czasie otrzymać więcej słodyczy.
Po latach Mischel dotarł do uczestników eksperymentu. Ci, którzy w dzieciństwie odznaczali się zdolnością samokontroli, odnosili dużo lepsze wyniki w nauce, cieszyli się lepszym zdrowiem i budowali trwalsze więzi społeczne. Mówiąc językiem psychologii – osiągnęli lepszą jakość życia.
W życiu duchowym, podobnie jak w codziennych zmaganiach, ważna jest umiejętność czekania, wstrzemięźliwości i cierpliwości. Mówiąc inaczej – umiejętność czuwania. Wzywał przecież Jezus:
„Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwolił włamać się do swego domu” (Mt 24,42-43).
Nocne zawirowania
Rabini używali symboliki światła bądź w sensie etycznym, na oznaczenie tego, co stanowi przeciwieństwo grzechu, bądź symbolicznym, jako wskazanie dobra zbawcze – szczęście, radość, uzdrowienie, wyzwolenie. Mówili także o światłości Mesjasza. Tradycja żydowska łączyła motyw jasności z ideą pojawienia się Mesjasza:
„Nasi mistrzowie nauczali: W godzinie, w której Mesjasz-Król się objawi, przyjdzie i stanie na szczycie świątyni, i usłyszy Go Izrael, gdy powie: Ubodzy moi, oto nadszedł czas waszego odkupienia, a jeśli trudno wam w to uwierzyć, spójrzcie na moją światłość, która spływa na was” (Pesikta Rabbai 35,37).
Zadziwiające, że choć religijność Jezusa zakorzeniona jest w judaizmie, o swoim powtórnym przyjściu mówi posługując się symboliką nocy: „Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, w której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie” (Mt 24,43-44).
Jeszcze większą niespodziankę może stanowić fakt, że Jezus przyrównuje swe przyjście do przyjścia złodzieja! Jednak egzegeci jednym chórem twierdzą, że celem tego porównania jest podkreślenie momentu zaskoczenia: jak złodziej przychodzi niespodziewanie, tak niespodziewane będzie przyjście Syna Człowieczego. Ten sam motyw pojawia się później u św. Pawła: „Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach. Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy” (1Tes 5,1-2).
A przyjście to może być dwojakie, bądź w paruzji przy końcu czasów, bądź przy odejściu z tego świata, przy śmierci. Nie na darmo w mitologii greckiej śmierć i noc to bliźniacy – Nyks i Tanatos. Choć więc pojawienie się Chrystusa – czy to w chwili śmierci, czy w paruzji – wydawać się może mroczną godziną, warto pamiętać o tym, co pewnego razu wydarzyło się „o świcie, pierwszego dnia po szabacie”.
Polub stronę na Facebook