JAK BÓG ROZMAWIA Z CZŁOWIEKIEM

 

Po katastrofie terrorystycznej w Nowym Jorku 11.09.2001 r. córka Billy Grahama, znanego kaznodziei, w wywiadzie telewizyjnym na pytanie „Dlaczego Bóg milczał? Jak mógł pozwolić na cos takiego?” odpowiedziała: „Jestem przekonana, że Bóg jest do głębi zasmucony z tego powodu, podobnie jak i my, ale od wielu już lat mówimy Bogu, żeby wyniósł się z naszych szkół, z naszych rządów oraz z naszego życia, a ponieważ jest dżentelmenem, jestem przekonana, ze w milczeniu wycofał się. Jak możemy się spodziewać, że Bóg udzieli nam swojego błogosławieństwa i ochroni nas, skoro my żądamy, aby On zostawił nas w spokoju?”. W chwilę później przytoczyła zdarzenie z lekcji religii. Nauczyciel prosił, by dzieci napisały list do Pana Boga. Jeden z chłopców napisał: „Panie Boże, mam pytanie do Ciebie: dlaczego nie uratowałeś tej dziewczynki w szkole w Michigan, gdy jakiś szaleniec zaczął strzelać? Z poważaniem, Michael”. Odpowiedź, którą otrzymał na następnej lekcji, była krótka: „Drogi Michaelu, wyrzucono Mnie ze szkoły. Z poważaniem, Bóg”.

Czy Bóg rzeczywiście chowa swą twarz, gdy dzieje się niesprawiedliwość, czy może komunikuje się z czowiekiem? Czy Bóg to Wielki Milczący? Pierwotną odpowiedź na tak postawione pytanie przynosi starotestamentowa tradycja prorocka. Amos był zwykłym pasterzem owiec. Na osiem wieków przed Chrystusem, Bóg skierował do niego takie oto słowa: „Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana Boga – gdy ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz głód słuchania słów Pańskich. Wtedy błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pańskie” (Am 8,11 – 12)[1].

Warto zapytać, czy przepowiednia proroka Amosa spełnia się dzisiaj? Czy dziś jesteśmy głodni słowa Bożego? Czy pragniemy Go słuchać? Bo Bóg wciąż mówi do swojego ludu I to mówi na różne sposoby. Jak usłyszeć Jego głos? W niniejszej prezentacji pochylimy się nad kilkoma sposobami, za pomocą których Bóg wydaje się kierować swe słowo do ludzi.

Święte Słowa

Święte księgi mają w dwudziestym pierwszym wieku złą reputację. Terroryści chętnie sięgają po Koran, by usprawiedliwić zabójstwa niewinnych i niszczenie cudzego mienia. Niektórzy chrześcijanie wymachują pierwszymi rozdziałami Księgi Rodzaju niczym sztandarem bojowym, by przekonać zwolenników teorii ewolucji o tym, jak bardzo się mylą. Są też Żydzi, którzy wypisują na tablicach i stronach internetowych Boże obietnice, iż Bóg daje im Kanaan na własność. Nie może być bardziej duchowego argumentu przeciw Palestyńczykom pragnących mieszkać tam, gdzie mieszkali ich ojcowie i dziadowie[2]. Pomimo nagminnego nadużywania ksiąg świętych, za każdym razem, gdy czytamy jej stronice, sam Bóg mówi do naszego serca. Gdy wczytujemy się w karty Ewangelii, poznajemy słowa Chrystusa, który przemawia do nas, by przemienić nasze życie.

Św. Augustyn w Wyznaniach opowiadał o swoich rozterkach, gdy miał podjąć bardzo ważną, osobistą decyzję. Nie zdradzając w całej pełni, o co chodziło, mówił jednak, że długo się wahał, targały nim wątpliwości, wciąż zadawał sobie pytania i wciąż nie wiedział, co ma zrobić. Modlił się do Boga. Kiedy po raz kolejny w swych rozterkach rzucił się na kolana, by prosić Boga o pomoc i światło (a działo się to w ogrodzie przy jego mediolańskim mieszkaniu), z sąsiedniego domu usłyszał dobiegający go głos dziecka, które mówiło: „Weź i czytaj!”. Augustyn zrozumiał, że jest to wezwanie samego Boga, zachęcającego go, by otworzył Biblię. Uczynił to, a już pierwsze zdania, na które natrafił, stały się dla niego światłem. Potrafił podjąć słuszną decyzję. Spełniło się więc w jego życiu to, co na kilka wieków przed Chrystusem zostało zapowiedziane przez psalmistę: „Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce” (Ps 119,105).

Rzeczywiście, słowo Boga może stać się światłem na ludzkich drogach, może wskazać nam kierunek, wtedy gdy nie wiemy, jaką podjąć decyzję. Warto więc codziennie, czy to o brzasku dnia, czy przy wieczornej lampie, choćby na klika minut, wziąć do ręki Pismo Święte, by pozwolić Bogu przemawiać do naszego serca. Dobrze jest zacząć osobistą lekturę Biblii od tych ksiąg, które są nam najbliższe, które lepiej rozumiemy, np. od Ewangelii, Dziejów Apostolskich, później sięgnąć po listy św. Pawła, a księgi najtrudniejsze, takie jak Apokalipsa czy księgi Starego Testamentu, pozostawić na koniec. Bo z lekturą Biblii jest trochę tak, jak z przebywaniem z najlepszym przyjacielem: im częściej się z nim spotykamy, im dłużej rozmawiamy, tym lepiej go poznajemy. Po pewnym czasie potrafimy przewidzieć jego słowa, prawie odczytujemy jego myśli. Podobnie jest z lekturą słów natchnionych zapisanych na kartach Pisma świętego; im częściej będziemy się nimi karmili, tym mocniej, potężniej Bóg zacznie przemieniać nasz sposób myślenia. A zmiana sposobu myślenia to nic innego, jak nawrócenie, metanoia. I niech tej przemianie towarzyszy realistyczna świadomość, że tak naprawdę nie mamy kłopotu z tymi kartami Biblii, których nie rozumiemy. Największy kłopot jest z tymi, które rozumiemy doskonale i…trzeba wprowadzić je w życie.

Łacińska formuła mówi o lectio continua, czyli o „ciągłym czytaniu” Biblii. Rozszerzając jej pierwotne znaczenie które wskazuje na czytanie fragment po fragmencie i księga za księgą, od pierwszych zdań Księgi Rodzaju do ostatnich stron Apokalipsy, wskazać należy, iż czytanie ciągłe oznacza także nieustanne powracanie do tych samych fragmentów, które być może znamy już na pamięć. Bogactwo znaczeń natchnionych słów jest bowiem nieogarnione. Roman Brandstaetter zachęca nawet do wielokrotnej lektury poszczególnych fragmentów: „Jeżeli przeczytasz ten i ów rozdział dwadzieścia razy, powinieneś przynajmniej dziesięć razy czytać go inaczej i za każdym razem odkrywać w nim inne obszary. Nigdy jednak nie bądź pewny, że dotarłeś do właściwego jego sensu, do sedna sprawy. Nie popadaj w popłoch, jeżeli za każdym czytaniem inne wartości wydobędziesz z tego samego tekstu, nawet takie, które sobie nawzajem przeczą. Biblia jest żywiołem bez dna i granic. Nikt z badaczy, egzegetów, teolo­gów, uczonych i pisarzy nie dotarł do jej najgłębszych źródeł. Dlatego nie zrażaj się, jeżeli w Biblii czegoś nie zrozumiesz. Mądrzejsi od ciebie również nie rozumieli wszystkiego. Ale bądź zawsze przygotowany na nieprzewidziane odkrycia i zna­leziska, które podczas poprzednich lektur wymknęły się twojej uwadze”[3].

Pytanie, które stawia sobie modlący się czytelnik Biblii brzmi: jaki jest sens danego fragmentu dla mnie, w czasie i miejscu, w którym żyję. Nie chodzi już więc o poszukiwanie pierwotnego znaczenia, przeznaczonego dla pierwszych adresatów, ale o jego przełożenie na obecną kulturę i sytuację konkretnego człowieka[4]. Sens religijny tekstu w obydwu sytuacjach, pierwotnej i obecnej, pozostaje niezmieniony, jednak musi on zostać zaktualizowany i odczytany w kontekście czasów obecnych. Niejednokrotnie będzie to wymagało zaakcentowania niektórych odcieni znaczeniowych bardziej niż innych. Coś, co miało zasadnicze znaczenie dla pierwszego czytelnika tekstu dziś może być już nieaktualne, natomiast prawda oczywista czy mniej istotna dawniej może wysuwać się na pierwszy plan w życiu chrześcijan żyjących dziś. Medytacja nad Biblią prowadzi do odkrycia prawdy o samym sobie – jaki jestem przed Bogiem. Prawda ta jednak nigdy nie łączy się z uczuciem potępienia czy odrzucenia, gdyż Bóg nawet wtedy, gdy ukazuje człowiekowi jego słabość, czyni to w tym celu, aby go podnieść. Medytacja nad tekstem i poszukiwanie jego zastosowania w osobistym życiu winna kończyć się konkretnym postanowieniem: co należy uczynić, a czego zaniechać, by autentycznie wprowadzić w czyn przeczytane słowo. W ten sposób realizuje się wezwanie Jakuba, który w swoim liście zachęcał: „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie” (Jk 1,22).

Powróćmy jednak do zasadniczego znaczenia formuły: lectio continua. Zasadnicze swe zastosowanie znalazła ona w liturgii. Cykl czytań biblijnych ma dwie charaktrystyczne cechy. Na początku można mówić o charakterze dialogicznym, ponieważ układ czytań i śpiewów tworzy formę rozmowy z Bogiem. Najpierw wierni słuchają Boga w pierwszym czytaniu, na które odpowiadają śpiewem psalmu. Następnie (w niedziele i uroczystości) wsłuchują się w słowa drugiego czytania czytania, na które odpowiadają śpiewem aklamacji przygotowującej do lektury Ewangelii. Ten dialog prowadzony słowem Bożym przypomina, że całe nasze życie może się stać rozmową z Bogiem. Drugą zaś cechą cyklu czytań jest ich powszechność. Wystarczy pomyśleć o dalekich kontynentach i odległych krajach. W każdą niedzielę, więcej – w każdy dzień – wierni na całym świecie wsłuchują się w te same fragmenty biblijne. W ten sposób wyraża się jedność wszystkich wierzących.

„Wejdź do swej izdebki”

Oprócz Biblii, niezaprzeczalnym sposobem komunikowania się Boga z ludźmi jest modlitwa. Nawiązując do rozmowy Jezusa z Samarytanką przy studni, Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza: „Cud modlitwy objawia się właśnie tam, przy studni, do której przychodzimy szukać naszej wody: tam Chrystus wychodzi na spotkanie każdej ludzkiej istoty; On pierwszy nas szuka i to On prosi, by dać Mu pić. Jezus odczuwa pragnienie, Jego prośba pochodzi z głębokości Boga, który nas pragnie. Modlitwa – czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie – jest spotkaniem Bożego i naszego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli” (KKK 2560).

Już kartach Księgi Wyjścia zdefiniowana została potrzeba modlitewnego kontaktu z Bogiem: „Mojżesz zaś wziął namiot i rozbił go za obozem i nazwał go Namiotem Spotkania. A ktokolwiek chciał się zwrócić do Pana, szedł do Namiotu Spotkania, który był poza obozem. Ile zaś razy Mojżesz szedł do namiotu, cały lud stawał przy wejściu do swych namiotów i patrzał na Mojżesza, aż wszedł do namiotu. Ile zaś razy Mojżesz wszedł do namiotu, zstępował słup obłoku i stawał u wejścia do namiotu, i wtedy Pan rozmawiał z Mojżeszem. Cały lud widział, że słup obłoku stawał u wejścia do namiotu. Cały lud stawał i każdy oddawał pokłon u wejścia do swego namiotu. A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem” (Wj 33,7–11)[5]. To jedna z najpiękniejszych definicji modlitwy, rozmowa twarzą w twarz, tak jak rozmawia się z przyjacielem.

Bóg więc komunikuje się z ludźmi modlącymi i to w czasie modlitwy indywidualnej, jak i wspólnotowej, gdy Kościół gromadzi się na liturgii. Poruszająca w tej perspektywie jest historia francuskiego dziennikarza. André Frossard był synem pierwszego sekretarza komunistycznej partii we Francji. Pochodził z rodziny żydowskiej, ale wcześnie utracił wiarę – stał się ateistą. Pewnego razu Frossard umówił się na spotkanie ze swoim przyjacielem. Było lato, z nieba lał się żar. Frossard, widząc, że przyjaciel się spóźnia, postanowił schronić się przed doskwierającym słońcem w pobliskim kościele. Wszedł, aby zaznać trochę chłodu, trwała właśnie adoracja Najświętszego Sakramentu. Nie wiedział, co to takiego. Widział jedynie klęczących ludzi, uklęknął i on. Po chwili jednak jakby jakieś tajemnicze światło nagle zawładnęło nim całym i spłynęło do jego serca. Po raz pierwszy w swoim trzydziestokilkuletnim życiu, on niewierzący, zaczął się modlić, zaczął mówić do Boga. Przebywał w kościele zaledwie kilka minut, lecz wyszedł stamtąd jako inny człowiek. Po kilku latach stał się jednym z najbardziej znanych katolickich pisarzy. Bóg przemówił do niego na modlitwie[6].

Jaki jest cel modlitwy? Odchodząc od klasycznego podziału modlitw na prośbę, dziękczynienie, uwielbienie i przeproszenie, podziału, który sam w sobie precyzuje cel modłów (uzyskanie łaski, podziękowanie, wielbienie czy przebłaganie), wydaje się że pierwszym pożądanym i głębokim owocem modlitewnego spotkania z Bogiem jest zmiana sposobu widzenia świata, siebie, ludzi wokół, a także… samego Boga. Na kartach Starego Testamentu zapisano piękne zdanie: „Nie tak, bowiem widzi człowiek, jak widzi Bóg. Człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Bóg natomiast patrzy w serce” (1Sm 16,7). Oto cel modlitwy: nauczyć się widzieć swoje życie, świat, ludzi, oczyma samego Boga.

Zanurzenie w modlitwę może stać się przemieniające nie tylko dla tego, kto się modli. Owoce jego modlitwy mogą przemieniać życie innych. Z okazji niedawnej beatyfikacji Jana Pawła II, media przypomniały świadectwo innego dziennikarza. Pewien niemiecki redaktor opowiadał, jak spotkanie z papieżem (choć nie osobiste) zmieniło jego życie. Był agnostykiem. Przełożeni jego pisma wyznaczyli go, by zajmował się sprawami Kościoła. Jeździł do Rzymu, spotykał się z biskupami, opisywał ważne wydarzenia z życia Kościoła. Pojechał do Afryki, dokąd Ojciec Święty Jan Paweł II udawał się w kolejną podróż apostolską. Eucharysia rozpoczęła się o godz. 10.00. Był już wtedy upał ponad 40ºC. Gdy Msza się skończyła, była godz. 13.00. Dziennikarze, również i on, marzyli tylko o jednym: by jak najszybciej wrócić do swoich klimatyzowanych pokoi w hotelach i zaznać trochę odpoczynku, chłodu i orzeźwienia. Ojciec Święty, po udzieleniu błogosławieństwa kończącego Mszę świętą, pełen niezwykłego ożywienia, radości, wręcz podniecenia, niemal wskoczył do jeepa, mówiąc, że jedzie do buszu, by spotkać się z ludźmi, którzy żyją w zagubionych wioskach w sercu Afryki. Patrząc na papieża, dziennikarz pomyślał, że ta siła nie jest czysto ludzka, i musi pochodzić z modlitwy. Papież miał wtedy ponad 70 lat. Świadectwo modlitwy Ojca świętego zmieniło całe życie redaktora, który powrócił do Boga.

Spośród różnych form modlitwy jest taka, w której głos Boga brzmieć mże bardzo dobitnie. To spotkanie z Bogiem w świadomości własnej grzeszności. W języku hebrajskim termin tefillah, oznaczający modlitwę, pochodzi od czasownika „sądzić”. Ten, kto się modli, dokonuje swego rodzaju sądu nad sobą; osądza swoje postępowanie. Jest wielu ludzi, którzy każdy dzień kończą rachunkiem sumienia, próbując przebyć myślą wszystkie wydarzenia minionego dnia, by zobaczyć, w którym momencie ulegli słabości, kiedy upadli. Gdy są to grzechy powszednie, można prosić Boga o przebaczenie, wyrażając swój żal i skruchę. Czyniąc rachunek sumienia, łatwiej też dostrzec w sobie pewne mechanizmy działania, które skłaniają do zła, i dzięki temu nauczyć się w przyszłości tych mechanizmów unikać. Natomiast pogłębiony rachunek sumienia nie zatrzymuje się jedynie na tym, co złe. W pogłębionym rachunku sumienia człowiek wierzący stara się przypomnieć sobie nie tylko wszystkie grzechy popełnione od ostatniej spowiedzi, ale także stawia sobie pytanie o swój duchowy rozwój, zastanawiając się, co udało się osiągnąć w swej walce z grzechem i jakich upadków udało się uniknąć dzięki Bożej pomocy i własnej rozwadze. Jest więc w rachunku sumienia także czas na modlitwę dziękczynną za dobro, które udało się osiągnąć[7].

„Idź i mów do tego ludu!”

Bóg przemawia przez innych ludzi – to kolejny sposób rozmawiania Boga z człowiekiem. W czasach dawnego przymierza byli to przede wszystkim prorocy. Pod koniec II stulecia Atenagoras z Aten pięknie porównywał natchnienie prorockie do gry na instrumencie muzycznym: „My natomiast jako gwarancję tego, co myślimy i w co wierzymy, mamy proroków, którzy opowiadali o Bogu i o prawach Bożych natchnieni przez Ducha Bożego. Również wy, którzy przewyższacie innych ludzi inteligencją i pobożnością względem prawdziwego Bóstwa, możecie stwierdzić, że niedorzecznością jest odrzucać wiarę w Ducha Bożego, który usta proroków poruszał niczym instrumenty muzyczne, a ufać ludzkim mniemaniom” (Prośba za chrześcijanami 7).

Ostatecznie Bóg przemówił do ludzi przez swojego Syna – Jezusa, którego Jan ewangelista nazywa Logosem (Słowem). W Nim najpełniej wyraziło się Boże orędzie o miłości do człowieka. Jezus – Logos wysyłał swych uczniów, by kontynuowali misję mówienia Boga do ludzi. Przemawiał przez nich, gdy tworzyli pierwsze gminy chrześcijańskie. Dziś przemawia przez ich następców. Czyni to nie tylko przez Ojca Świętego, biskupów i kapłanów. Pragnie, aby każdy wierzący stał się Jego głosem, Jego narzędziem. Słowa „Idźcie na cały świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mt 28,19) dotyczą bowiem wszystkich chrześcijan

O tym, że Bóg potrafi przemówić przez swych świadków przekonała się wrocławianka, Edyta Stein, późniejsza s. Teresa Benedykta od Krzyża, karmelitanka. Jako ateistka pojechała odwiedzić swoją przyjaciółkę w Bergzabern w Palatynacie. Podczas pobytu u niej sięgnęła do podręcznej biblioteczki, chciała poczytać coś przed udaniem się na spoczynek. Natrafiła na książkę zatytułowaną Życie św. Teresy, którą skończyła czytać o świcie, mówiąc: „To jest Prawda”[8]. Następnie udała się do księgarni, by kupić katechizm i poprosiła o chrzest. Bóg przemówił do niej przez życie świętej z Avilli. Również i dziś Bóg używa ludzi, by komunikować swoje orędzie. W książce Robinsona zatytułowanej Mgławice ziemi jest taka scena, kiedy to do młodego lekarza, który szczycił się, że jest chrześcijaninem przyszedł przyjaciel, również lekarz, lecz niewierzący. Po kilku godzinach rozmowy, przy rozstaniu, ów ateista powiedział: „Przyszedłem do ciebie, bo twierdziłeś, że jesteś chrześcijaninem. Myślałem, że usłyszę coś o Bogu, który podobno nas kocha, o Chrystusie, który ponoć powstał z martwych i czeka na nas, a my czekamy na Niego. Ty jednak plotłeś jakieś głupstwa o meczu, ględziłeś o postępie medycyny, zdradziłeś Kogoś, przede wszystkim Jego – Chrystusa”. Oto wyzwanie, jakie staje przed każdym chrześcijaninem: by nie tylko słuchać głosu Boga, mówiącego przez innych, ale by stawać się głosem Boga, mówiącegodo innych.

Rozsypana talia kart

Rozpoczęliśmy niniejszą refleksję od wspomnienia dramatycznych wydarzeń w Nowym Jorku z 2001 r. Niczym klamrą zamknijmy ją odwołując się do wywiadu wyemitowanego w jednym z telewizyjnych programów z okazji kolejnej rocznicy zamachu. Udzielił go biznesmen, który dokonał rezerwacji na jeden z samolotów uderzających w wieże World Trade Center. Ponieważ interesy w jego firmie nie szły najlepiej, musiał wycofać rezerwację, lecz dzięki temu ocalił swoje życie. Ze łzami w oczach powiedział: „Od tamtej chwili wiem, że każdy kolejny dzień mojego życia jest jak wielki i niczym niezasłużony dar od Boga”. Bóg przemówił do niego przez to tragiczne wydarzenie, on natomiast potrafił odczytać w nim Boże orędzie doń skierowane. Bóg mówi bowiem przez splot wydarzeń życia. Czasem wydarzenia te wydają się przypominać rozsypaną talię kart, których następstwo wydaje się nie mieć sensu; albo garść puzzli bezładnie i przypadkowo rozrzuconych na ziemię. Jednak szukający Bożej woli chrześcijanin bardzo rzadko mówi o przypadkach i zbiegach okoliczności. Raczej w sekwencji zdarzeń, na które patrzy jakby z oddalenia, z dystansu, oczyma wiary dostrzega Boże przesłanie w nich zawarte. Widzi jedną myśl, która przenika kolejne wydarzenia, na pozór nie mające ze sobą związku i na pozór nie mające sensu.

Najbardziej chyba wymowną postacią biblijną zmagającą się z odczytaniem Bożego przesłania w wydarzeniach życia był Hiob. Wydawać by się mogło, że był człowiekiem na wskroś sprawiedliwym. Skoro choroba, zło,   nieszczęście jest konsekwencją grzechu, dlaczego cierpią ludzie niewinni? Dlaczego cierpiał  Hiob, który przecież nie zgrzeszył? Grzech jest świadomym przekroczeniem prawa Bożego. Bywają jednak sytuacje, w  których człowiek przekracza jakąś normę moralną zupełnie nieświadomie i musi ponieść konsekwencje tego czynu. Niektórzy egzegeci w ten właśnie sposób skłonni są patrzeć na postać bohatera księgi: Hiob dał złu dostęp do swego życia zupełnie nieświadomie (dlatego właśnie nie zgrzeszył). Uczynić to miał przez jedno zdanie, które wypowiedziane świadomie  byłoby  niczym  bluźnierstwo: „Dobro przyjęliśmy z ręki Boga, czemu zła przyjąć nie możemy?” (Hi 2,10). Hiob zło przypisał Bogu, a konsekwencją tego było pozostawanie w chorobie. Sprawdziła się w tym wypadku wyrocznia Ozeasza, który mówił w imieniu Boga: „Mój lud ginie z powodu braku wiedzy” (Oz 4,6). Hiob nie wiedział jeszcze wtedy, że zło nie pochodzi od Boga; przypisawszy Mu zło, nie popełnił winy moralnej, ściągnął jednak na siebie konsekwencję tej wypowiedzi. Jak  długo Hiob  trwa  w  stanie nieszczęścia, cierpienia, choroby?  Aż  do  momentu,  kiedy  uświadomił sobie swój błąd. Zdrowie, majątek i szczęście zostają mu przywrócone w chwili, w której odwołuje zdanie przypisujące Bogu zło: „Odwołuję, co powiedziałem, kajam się w prochu i popiele” (Hi 42,6)[9]. Ten sprawiedliwy i cierpiący zarazem Hiob potrzebował dużo czasu, by w wydarzeniach swego życia odczytać Bożą naukę: żadne zło nie pochodzi od Boga.

Konkluzja

Czy w czasach, gdy wiadomości w ułamku sekundy przedostają się z jednego krańca świata na drugi można jeszcze usłyszeć głos Boga ? Czy w ogóle Bóg mówi do swojego ludu ? Odpowiedź jest niezmienna przez wieki. Bóg mówi do człowieka, posługując się przy tym różnyi sposobami : mówi przez Pismo święte i na modlitwie, mówi przez innych ludzi i przez splot wydarzeń kształtujących ludzki los. Więcej jeszcze : Bóg tak bardzo zapragnął kierować swe słowa do człowieka, że sam stał się Słowem – Wcielonym Logosem, Jezusem Chrystusem. Słowo Boga skierowane do człowieka i Ciało Syna Bożego stają się tożsame ! Stąd wciąż aktualna jest przestroga Cezarego. Żyjący w V wieku biskup Arles pytał: „Co wydaje się Wam większe i bardziej znamienite: słowo Boga czy Ciało Chrystusa? Jeśli chcecie na to pytanie udzielić poprawnej odpowiedzi, musicie odrzec, że słowo Boga nie jest w niczym mniejsze od Ciała Chrystusa. A zatem z taką samą dbałością, z jaką przyjmujemy Ciało Chrystusa, uważając, by żadna jego cząstka nie upadła na ziemię, tak samo powinniśmy starać się, by nasze dusze nie utraciły danego nam Słowa Boga, błędnie sądząc, że mówimy lub myślimy o czymś zupełnie innym. Ten, kto słucha niedbale słowa Boga, jest winien w takim samym stopniu, jak ów, który przez beztroskę dopuszcza tego, by ciało Chrystusa upadło na ziemię” (Kazanie 300, 2). Nie pozwólmy więc, by choć jedno słowo Boga upadło na ziemię! Chyba, że będzie to żyzna gleba naszych serc.

[1] Amost, który nie tylko pasał trzody (Am 1,1), ale także nacinał sykomory (Am 7,14), pełnił swą prorocką w królestwoe północnym za czasów Jeroboama II (793-753 przed Chr.); T.E. McCominskey, „Amos”; w: The Expositor’s Bible Commentary with The New International Version of The Holy Bible, VII, red. F.E. Gaebelein, Grand Rapids 1985, 275.

[2] K. Amstrong, Biblia. Biografia, tłum. A. Dzierzgowska, Warszawa 2009, 8.

[3] R. Brandstetter, Krąg biblijny, Kraków 2010, 63.

[4] W ostatnich latach coraz bardziej przybiera na sile nurt zwany egzystencjalną lekturą Biblii. Spośród różnych nurtów takiej lektury, w naszym kraju wydaje się przybierać na sile interpretacja Pisma świętego z perspektywy psychoanalizy, zwana powszechnie „interpretacją w duchu psychologii głębi”. Sztandarowymi jej reprezentantami są E. Drewermann (Tiefenpsychologie und Exegese, I-II, Olten und Freiburg im Breisgau, 1984), M. Kassel (Sei, der du werden sollst. Tiefenpsychologische Impulse aus der Bibel, München 1982), H. Wolff (Jesus der Mann. Die Gestalt Jesu in tiefenpsychologischer Sicht, Stuttgart 1985) i A. Gruen (np. Jezus. Wizerunek człowieka. Ewangelia św. Łukasza, tłum. G. Sowinski, Kraków 2002). Autorzy ci postulują, aby uczynić z Biblii księgę życia. Może się to stać przez odczytanie tekstu biblijnego w kluczu symbolicznym, poprzez odkrycie w poszczególnych opowiadaniach obrazu człowieka, jakim winniśmy się stać. Biblia, innymi słowy, winna służyć do ujawnienia tego, co jest w naszej psychice nieuświadomione. Poprzez ujawnienie tych nieświadomych mechanizmów, łatwiej zrozumieć samego siebie, a w konsekwencji zmienić się. Z dużą pomocą psychologom głębi przychodzi wypracowana przez C. G. Junga teoria archetypów.

[5] Rolę Namiotu Spotkania trafnie określa S. Stasiak: „Namiot Spotkania był jedynym prawowitym miejscem

kultu Boga-Jahwe podczas wędrówki Izraela przed wejściem do Ziemi Obietnicy oraz w pierwszym okresie po

wejściu do niej, aż do czasu wybudowania świątyni w Jerozolimie. W okresie Sędziów miejscem pobytu Namiotu Spotkania było Szilo (Sdz 18,1; 19,51). A jeśli powiązać z nim obecność Arki Przymierza, to kolejne miejsca pobytu sanktuarium Izraela były następujące: Gilgal (Joz 4,19;5,10; 7,6), Betel (Sdz 20,27), Szilo (1Sm 3,3; 4,4). Za czasów Samuela Arka trafiła do niewoli filistyńskiej i przebywała kolejno w świątyni Dagona w Aszdod, później w Gat i w Ekron (1Sm 5,1-6,21). Po odzyskaniu jej przez Izraelitów została umieszczona w Kiriat-Jearim (1Sm 7,1). Stamtąd została przeniesiona przez Dawida najpierw do domu Obed-Edoma (2Sm 6,10-11), a następnie do miasta Dawidowego i umieszczona „na przeznaczonym na to miejscu” (2Sm 6,17). Ostatecznie Salomon przeniósł ją do wybudowanej przez siebie świątyni (1Krl 8,1-11)”; Świątynia Jerozolimska, Archeolog czyta Biblię, Wrocław 2007, 26.

[6] Historię swego nawrócenia opowiada w książce Dieu existe, je L’ai rencontré (Éditions Fayard, Paris 1969). Po polsku nosi tytuł Spotkałem Boga (tłum. P. Zdziechowski, Éditions du Dialogue, Paris 1972).

[7] Ignacy Loyola proponował pięć kroków rachunku sumienia: (1) dziękczynienie Bogu za otrzymane od Niego dobra ; postawa wdzięczności otwiera człowieka wierzącego na działanie w Nim Ducha Świętego, a przez to ułatwia także właściwą rewizję własnego życia; (2) prośba o światło skierowana do Ducha Świętego ; prośba ta jest oznaką pokory: człowiek pragnie poznać swoje wnętrze tak, jak widzi je sam Bóg, dlatego potrzebuje Jego światła; (3) rewizja życia, a więc ten moment, w którym osoba wierząca przypomina sobie konkretne sytuacje grzechu ; Ignacy zachęca, by rewizji tej dokonywać w oparciu o konkretne wydarzenia, to znaczy, by przypominać sobie okoliczności grzechu, analizować swoje reakcje, pytać, co spowodowało upadek; (4) prośba o przebaczenie ; można wyrazić żal z powodu grzechów własnymi słowami lub posłużyć się jakąś znaną formułą; (5) postanowienie poprawy jako wyraz nadziei, że w przyszłości z pomocą Bożą uda się unikać popełniania zła, zwłaszcza grzechów ciężkich.

[8] Wznowienie tej książki, przepracowane i uzupełnione, ukazało się niedawno staraniem wydawnictwa Flos Karmeli: Św. Teresa od Jezusa, Księga mojego życia (autobiografia), Dzieła Wszystkie, I, tłum. D. Wandzioch, Poznań 2007.

[9] D. Iwański, Silenced by Job, Nativity Series I, Menlo Park 2006, 95-110.