Sykomorę, na którą miał się wdrapać Zacheusz, by ujrzeć Jezusa można na przydrożnej połaci trawnika podziwiać do dziś. Rozłożyste konary drzewa, jeśli w ogóle pamiętają czasy Zacheuszowej akrobacji, nadają się na wygodne siedlisko dla niewielkiego celnika. Podobno swoją filigranową budowę ciała miał rekompensować nie tylko wspinaniem się na wysokie drzewa, ale także gromadzeniem bogactw.
Tak, zdaniem psychologizujących teologów i teologizujących psychologów w stylu Grüna czy Drewermanna, leczy się kompleks niższości. Biedny Zacheusz nie zorientował się, że został wciągnięty w diabelski krąg: im więcej bogactwa zdobywał, tym silniejszą cieszył się niechęcią (o ile niechęcią można się „cieszyć”, nie ulegając tendencjom masochistycznym) i tym bardziej pogłębiał się jego kompleks niższości.
Wymowa całej nieco komicznej historii wydaje się jasna: najlepszym sposobem na akceptację samego siebie jest nawrócenie, nie wdrapywanie się na okoliczne drzewa.