fot. M. Rosik
Oto brama do Afryki. Kraj niewiarygodnych kontrastów. Znajdziesz tu poszarpane szczyty górskie i płaskie pustynie. Starożytne miasta i współczesne metropolie. Śnieg na szczytach Atlasu i tropikalne niemal klimaty w nieckach. Znajdziesz tu surową religijność i rozwiązłą bezbożność. Uczciwość do bólu i bezwstydne oszustwa. Miłość i ból, zdradę i lojalność. I niewiarygodną gościnność.
Witamy w Maroku.
W Maroku błękit nieba często styka się żółtawymi kolorami wzgórz
W lutym temperatura waha się od kilkunastu do niemal trzydziestu stopni. W Azilal, w sercu gór Atlasu, dominuje zieleń. Soczysta zieleń, spod której przebijają żółtawe i czerwonawe połacie skalne. Jeśli dodać do tego delikatny wiatr unoszący niedostrzegalne gołym okiem krople wody kaskad i wodospadów rozbryzgujące się o taflę strumienia, to już niemal na skórze odczuć można atmosferę miejsca. No i jeszcze zapach. Świeży powiew wiosny zmieszany z unoszącym się nad szlakiem pyłem wzbijanym przez górskie buty. Oto Atlas!
Srebrnym Houndayem wzbijamy się ku szczytom
Atlas to najwyższe pasmo górskie Afryki. Rozciąga się linią długą na tysiąc kilometrów od Oceanu Atlantyckiego aż po północno-zachodnią Algierię. Aż czterysta szczytów Atlasu przekracza 3000 metrów n.p.m. Skały napawają grozą, gdyż są bardzo poszarpane, jednak w niższych partiach – jak wspomniano – dominuje zieleń. Zamieszkiwane są przez Berberów.
Na berberskim targu
Berberowie to rdzenna ludność północnej części Afryki. Posługują się około dwunastoma językami. Sama nazwa ludu wywodzi się od łacińskiego terminu barbarus, czyli „poganin”. Do języków europejskich przeszła przez arabski, jednak Arabowie nie zdawali sobie sprawy w nieco pogardliwego znaczenia słowa. Sądzili, że ktoś o imieniu Barbar dał początek całemu ludowi.
W gościnie u Berberów
Jednym z ludów berberyjskich są Tuaregowie. Gdy wysiadam z vana, uświadamiam sobie, że dotychczas Tuaregowie kojarzyli mi się tylko z jednym – śmiercią Karola de Foucauld. To założyciel zgromadzenia Małych Braci i Małych Sióstr Jezusa. Jego życie naznaczone było licznymi paradoksami. Wciąż marzył o założeniu wspólnoty, ale zmarł całkowicie osamotniony. Mówił: „To, o czym marzę w sekrecie, to coś bardzo prostego, małego liczebnie, przypominającego pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko monastyczne, maleńkie i bardzo proste”. Na łożu śmierci wyznał: „Ja, który potrafię tylko marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Niedługo potem ogłoszony został błogosławionym.
Karol zamierzał zostać żołnierzem. Był bogaty. Odziedziczył znaczny spadek po dziadku. W pewnym momencie swego życia, gdy uznał, że nie ma ono większego sensu, rzucił się w wir pracy badawczej. Zafascynowało go Maroko. Uczył się arabskiego, czytał Koran, spotykał się z muzułmanami. Był urzeczony ich gościnnością i pokorną modlitwą do Allaha. „Czyżby On istniał?” – zastanawiał się – „Przecież muzułmanin znaczy wróg”. Po powrocie do Francji oddawał się z zapałem lekturom książek o duchowości, wciąż jednak czuł się pusty wewnętrznie. Był październik 1886 roku. Karol zdecydował się na rozmowę z księdzem Huvelin. Kapłan rozpoczął spowiedź. Po wyjściu z kościoła Karla uderzył chłodny wiatr znad Sekwany. Stał się człowiekiem wierzącym.
Typowe taureskie dania. Dużo warzyw i owoców i przepyszny chleb
Po tak radykalnym przyjęciu wiary nie widział innego sposobu jej przeżywania, jak natychmiastowe udanie się do Ziemi Świętej. Gorączkował się patrząc na wzgórza, miasta i drogi, którymi wędrował Jezus. Każda grudka ziemi była mu droga, każdy zachód słońca przypominał o Bogu. Zatrzymał się w Syrii w malutkim klasztorze. Modlił się po sześć godzin dziennie, a pozostały czas poświęcał pracy fizycznej. Po pewnym czasie przeprowadził się do Nazaretu, gdzie został służącym w domu sióstr zakonnych. Zyskując ich zaufanie, stał się ogrodnikiem, choć siostry były nieraz przestraszone jego niezrównoważonym zachowaniem, typu: sypianie na desce z kamieniem pod głową. Wtedy zaczęła kiełkować w jego umyśle najbardziej szalona myśl: by resztę życia spędzić na pustyni. Właśnie dlatego trafił do Maroka.
Karol de Foucauld zginął podczas rozruchów w Hoggarze z rąk piętnastoletniego chłopca z plemienia Senussów, zawsze wrogo nastawionego do Francuzów. Senussowie zaatakowali Tuaregów, a ofiarą padł Francuz. Jego życie zostało przerwane nagle, 1 grudnia 1916 roku. Wydaje się, że tak zakończyła się pustynna przygoda Karola, ale to tylko pozór. Faktycznie dopiero się zaczęła. Krew przelana na pustyni i wyciekająca na habit z napisem „Jezus – Caritas” zaczęła szybko przynosić owoce. Krew męczenników jest posiewem chrześcijan.
Marokańskie dania przygotowuje się w naczyniach zwanych tadżin
Życie Karola de Foucould było okazywaniem wdzięczności – absolutnie za wszystko. Nawet za śmierć, która przyszła z rąk nieprzyjaciół. W myśl słów Jezusa: „Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? Przecież i grzesznicy miłość okazują tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to dla was wdzięczność?” (Łk 6,32-34).
Tuaregowie, którzy samych siebie określają mianem „wolnych ludzi”, zajmują się głównie wypasem kóz, owiec i wielbłądów oraz transportem karawanowym. Do dziś wielu z nich prowadzi koczowniczy tryb życia, choć ze względu na rozwój transportu saharyjskiego karawan jest dziś coraz mniej. Tradycyjnie, aby przeprowadzić karawanę przez pustynię, zatrzymując się w kolejnych karawanserajach, Tuaregowie potrzebują pięćdziesiąt cztery dni.
Rozpoczynam swoją wędrówkę szlakiem wodospadów. Przede mną rozciąga się krajobraz rodem z bajki. Strumień, wzgórza, dziewicze lasy i opadające kaskady wód.
Trekking trwa kilka ładnych godzin. Przedzierając się przez gęstwinę drzew i pokonując kolejne wzgórza, natrafić można od czasu do czasu na taureskie namioty, gdzie można zatrzymać się na kawę. Dla turystów są to namioty z ofertą kawy, dla tubylców – ich prawdziwe mieszkania. Wielu Marokańczyków żyje po prostu z tego, że oferuje czarny napój lub herbatę zmierzającym ku szczytom turystom. Po dwóch godzinach marszu pod górę zatrzymałem się w jednym z nich. Co prawda nie wyglądam jak Big Star (zgodnie z napisem na koszulce), ale zawsze – coś!
Typowe domostwo Tuaregów podczas lata
Zadziwiające, że w tej arabskiej kulturze kobiety taureskie mają znaczącą pozycję. Oto, co mówi Wikipedia: „Kobieta ma silną pozycję w społeczności – zajmuje się edukacją dzieci, przechowywaniem tradycji, prowadzeniem spraw domowych w czasie nieobecności męża. Dawniej (przed okresem kolonialnym) kobiety tuareskie posiadały dziedziczny majątek, którego minimum stanowiło bydło i namiot, same wybierały sobie mężów. Obowiązywała zasada matriarchatu. Kłótnie małżeńskie były zawsze rozstrzygane z priorytetem kobiety, co często prowadziło do rozwodów. Po tymczasowym (kilkudziesięcioletnim), znacznym pogorszeniu się sytuacji kobiet w okresie kolonialnym, nadal utrzymują one swoją silną pozycję społeczną”.
Kilka godzin marszu pięknymi górskimi szlakami (wcale nie tak bardzo męczącymi) doprowadza do cudownego miejsca: zatoki, do której z gór spływa kilka wodospadów. Czy może być coś piękniejszego w tym rejonie świata? W sercu pustyni?
Absolutnym paradoksem jest fakt, że kobiety chodzą tu z odsłoniętą twarzą, natomiast mężczyźnie przykrywają usta. Nie wierzycie? Mężczyźni natomiast często chustą zasłaniają usta. Dokładnie odwrotnie niż w innych krajach arabskich. Zresztą mieszkańcy tych terenów oburzają się niemiłosiernie, gdy ktoś nazwie ich :”murzynami” czy” czarnoskórymi”. Ponieważ ich skóra nie jest tak czarna, jak skóra mieszkańców Czadu czy Somalii, mówią o sobie- „biali Afrykańczycy”.
Tuaregowie nie uznają granic wytyczonych przez komisje państwowe. Stąd prosty wniosek, że nie stosują się do żadnych przepisów emigracyjnych. Nie mają paszportów. Nie sposób ich policzyć. Żaden z pólnocno-afrykańskich krajów, w których mieszkają Tuaregowie, nie zdołał przeprowadzić spisu ludności. a ponoć jest ich prawie milion.
Zwieńczenie wędrówki nagrodzone zostaje cudownym widokiem
Najbardziej znany XIX-wieczny pisarz amerykański, Mark Twain, wyznał kiedyś: „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj”.
To właśnie zrobiłem.
Znalazłem się w samym sercu gór Atlasu. My dream came true.
Polub stronę na Facebook