fot. M. Rosik
Na São Miguel nie brak powulkanicznych jezior
Niedaleko Furnas na południowym krańcu wyspy São Miguel usytuowały się gorące źródła. W pobliżu pięknego jeziora, które wypełniło wodą krater wulkanu, ziemia bulgoce, dymi, unosi się i opada, wydzielając przy tym zapachy, których powab usytuować można w dolnej strefie stanów średnich. Po prostu siarka. Jednak pobliskie hotele przyciągają rekonwalescentów mających nadzieję podreperować zdrowie lub oszukać psychikę, że rzeczywiście błotne kąpiele przyniosą ulgę w reumatycznych bólach. Jedyny plus to temperatura wody, która waha się między 28 a 38 stopni. W każdym razie sok serwowany w ananasach jest tu wyśmienity. A uroku miejscu dodają hortensje, których niebieskie i fioletowe kwiaty rozsiadły się kilometrami wzdłuż drogi na obydwu poboczach.
Gorące źródła w Furnas
Na północnym krańcu São Miguel odwiedzić można dwie wytwórnie herbaty. Wszystko zaczęło się od choroby pomarańczowej, która w 1872 roku zniszczyła plantacje tego owocu na całej wyspie. Nie było szans, aby szybko poradzić sobie z plagą i po siedemdziesięciu pięciu latach znakomicie prosperującego biznesu wyspa zaczęła podupadać gospodarczo. „Plantatorzy musieli przerzucić się na inne uprawy – tłumaczy Isabelle, jedna z pracownic Fábrica de CháGorreana. – Wtedy to pojawiły się na polach tytoń, herbata i słodkie ziemniaki”. Dwóch chińskich mistrzów pojawiło się na wyspie, aby uczyć plantatorów uprawy, pielęgnacji roślin herbacianych, a także wytwarzania gotowego do sprzedaży artykułu. Łacińska nazwa herbaty to camelia sinensis. Jak widać, wskazuje ona na Chiny jako kraj pochodzenia. Z jednej i tej samej rośliny uzyskać można aż sześć kolorów napoju. Wszystko zależy od jej przetwarzania.
„Fabryki zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu – wyjaśnia dalej czarnooka Isabella – jednak wybuch I wojny światowej przerwał dobrą passę. Z ponad siedemdziesięciu ostało się zaledwie osiem wytwórni. Następnie rząd zaczął sprowadzać tańszą herbatę z Afryki i konsekwencji mamy dziś jedynie dwie wytwórnie”.
Fábrica de Chá Gorreana może działać właściwie dlatego, że posiada własną niewielką elektrownię. Stałe źródło prądu sprawia, że produkcję udaje się utrzymać w cenach w miarę rozsądnych. Wytwarzania czarnej i zielonej herbaty dokonuje się metodami na wskroś tradycyjnymi. Po zbiorze liści należy je właściwie zrolować, utlenić i wysuszyć. Jedynie z trzech liści z każdej łodygi można wytwarzać herbatę. Położony najwyżej nadaje się do produkcji Orange pekoe, drugi w kolejności daje Pekoe, trzeci wreszcie Broken leaf. Sześćdziesiąt ton herbaty rocznie to całkiem niezły wynik – śmieją się kobiety, które zasiadają przy wspólnym stole, by oczyszczać zerwane liście. W halach produkcyjnych widok dziewiętnastowiecznych maszyn budzi wręcz nostalgię. Podobne uczucia poruszają serce, gdy dotknąć można żeliwnych czajników, dawnych samowarów i specjalnych sztućców do nagarniania liści. Wystarczy natomiast na chwilę wyjść na zewnątrz wytwórni, by wzrok ukoiła zieleń herbacianych pól. Podobnie jest w oddalonej o kilka kilometrów Fábrica de CháPorto Formoso.
Przy pracy
Niedaleko Ponta Delgada znajduje się niewielka hodowla ananasów. Po obejrzeniu kilkuminutowego filmu można zajrzeć do szklarni, w których pieczołowicie pielęgnowane są rośliny. Uderza mnie informacja, w którą trudno mi uwierzyć: wyhodowanie jednego ananasa trwa dwa i pół do trzech lat! To jakiś szok, zwłaszcza, gdy uświadomię sobie, że wczoraj wypiłem przez słomkę sok wprost z owocu w przeciągu dwóch minut. Najpierw roślina wzrasta przez szczęść miesięcy do chwili, w której odrywa się jej czubek, zasadzając w ziemi, by otrzymać kolejną sadzonkę. Pierwotną sadzonkę przesadza się w inne miejsce, gdzie szyby w szklarni pomalowane są wapnem, aby słońce nie zaszkodziło wzrostowi owocu. Oderwanie czuba rośliny sprawia, że przestaje ona się rozrastać, a swe siły kumuluje na samym owocu, którego miąższ staje się słodki i miękki. Ananasy na Azorach przybierają barwę pomarańczowa, w odróżnieniu od żółtych brazylijskich pobratymców. Po kolejnym przesadzeniu rośli potrzeba jeszcze półtora roku, aby można było zerwać w pełni dojrzały owoc. W sumie niemal trzy lata.
Hodowla ananasów
Mieszkańcy São Miguel odznaczają się szczególnym nabożeństwem do Ducha Świętego. A to zupełnie niezwykłe, bo przecież Trzecią Osobę Trójcy nazywa się niekiedy Wielkim Zapomnianym. Na szczęście nie tu. Uroczystości odbywają się w ostatnim tygodniu przed Zesłaniem Ducha Świętego. Kulminacja przypada na wigilię, czyli noc z soboty na niedzielę. Kościoły oświetlone są wtedy tysiącami lampek, ludzie wylegają na ulice, trwają nabożeństwa i procesje. Główna procesja przypada w sam dzień Zielonych Świąt. Przynosi się wtedy do kościoła parafialnego przepiękne korony ze srebra i drogich kamieni, które stanowią dar dla Ducha Świętego. Po ich pobłogosławieniu uroczyście, w procesji stąpającej po dywanie kwiatów, przenosi się je do przydrożnych kapliczek dedykowanych Trzeciej Osobie Trójcy.
Kapliczka ku czci Ducha Świętego
Tydzień na wyspie przebiega pod znakiem codziennych wypraw do innego zakątka. Wschodni jej kraniec jest pełen zieleni. Dopiero od niedawna można dotrzeć bez większych przeszkód do Nordeste. Wcześniej była tu jedna wąska droga, stąd miasteczko było niemal odcięte od świata. Nieprzypadkowo nazywano je dziesiątą wyspą archipelagu. Północno-zachodni kraniec wyznaczają na mapie małe punkciki – niewielkie, podobne do siebie miejscowości, w których życie toczy się leniwie wokół kunsztownie zdobionych kościółków. Już same nazwy świadczą o wielkim przywiązaniu do tradycji religijnej: Santo António, Santa Barbara, Mosteiros („klasztory”) i tak dalej. Szlaki prowadzące wokół jeziora Lagoa Azul są urocze, ale pełno na nich niemieckich turystów. Gubi się tu klimat zacisznej wyspy. Ponta Delgada natomiast to niewielkie portowe miasteczko, ale rzeczywiście ze znamionami stolicy. Pełno tu instytucji, biurowców, zakładów pracy, szkół, uniwersytet, lotnisko… Trudno wyobrazić sobie odpoczynek mieszkając w centrum miasta. Jednak w niewielkich osadach na wybrzeżu to zupełnie co innego…
Polub stronę na Facebook