Panorama z wieżowca Sky Tower, Wrocław (fot. M. Rosik)
Lisie pałace
Należące do drapieżników lisy najczęściej budują swoje nory na pagórkach, na wzgórzach, w wąwozach i na urwiskach. Wybierają żyzne i dobrze osuszone gleby. Jamy budowane w pobliżu korzeni drzew mogą ponoć przetrwać przez dziesiątki lat. Niekiedy korytarze drążone w glebie przez lisy mogą sięgać kilkunastu metrów. Słynące ze sprytu zwierzęta potrafią także znakomicie oczyszczać wiosną swe kryjówki i przygotować je na przyjęcie młodych. Cechy, które sprawiają, że drapieżniki potrafią solidnie zadbać o własne miejsce i zabezpieczyć je na długie lata, przyprawiły im łatki sprytu i przebiegłości.
Cechy te dobrze znał Jezus, gdy mówił: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, a Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Łk 9,58). Jeśli w taki sposób Jezus mówił o lisich norach, to cóż dopiero powiedzieć o pałacu Heroda, którego nazwał lisem? Los wędrownego Nauczyciela uniemożliwiał stałe zamieszkiwanie w jednym miejscu. Jezus zatrzymywał się w domu Piotra w Kafarnaum i w domu Łazarza i jego sióstr w Betanii. Niekiedy spędzał noce na modlitwie, innym razem w gospodach, w których zatrzymywał się wędrując do Jerozolimy. Wędrował z miejsca na miejsce, a podczas trzech lat publicznej działalności nieczęsto pewnie znajdował chwile, by zawitać do rodzinnego domu w Nazarecie. Przez cały ten czas nie miał miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć.
Znalazł je w ostatniej chwili swej ziemskiej działalności… Na krzyżu, gdzie skłoniwszy głowę, wyzionął ducha.
Bez ognia
Ponoć chęć nieustannego wywierania wrażenia na innych to cecha socjopatów i narcyzów. Pierwsi szukają podziwu u innych, drudzy zachwycają się sami sobą. Trudno o którąkolwiek z tych cech podejrzewać apostołów Jakuba i Jana, których nazwano „synami gromu”, jednak trzeba uznać, że chyba przywiązali się nazbyt mocno do spektakularnych oznak wiary: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?” (Łk 9,54). Jezus, choć nie znalazł noclegu, staje w obronie Samarytan, którzy nie przyjęli pielgrzymów.
Spektakularnych iskier takiego ognia zdają się poszukiwać zwolennicy churchingu z iście charyzmatycznym przytupem. W tym kościele to była moc – mówią – mury aż huczały od modlitwy w językach. W innym na mszy o uzdrowienie było słychać krzyki zniewolonych przez złe duchy, a w jeszcze innym nawet sam biskup „spoczął w Duchu”.
Bardzo lubię Eliasza. To mąż Boży, któremu spektakularne znaki mocy Bożej wcale nie były obce. Wskrzesił z martwych jedynego syna wdowy, w cudowny sposób zapewnił jej mąkę i oliwę podczas klęski głodu, a podczas czterdziestodniowej wędrówki przez pustynię karmiły go kruki. To Eliasz sprawił, że „ogień spadł z nieba”, gdy gromił czterystu pięćdziesięciu proroków Baala. Ostatecznie ognisty rydwan porwał go do niebios. Jednak, gdy Eliasz zamierzał spotkać się z Bogiem, nie szukał Go w spektakularnych zjawiskach przyrody. Bóg nie objawił mu się w wichurze rozwalającej skały, ani w trzęsieniu ziemi. Nie było Go nawet w ogniu. Przyszedł w szmerze łagodnego powiewu. Bo czasem nie potrzeba ognia z nieba.
Jezusowy park maszynowy
Henri Matisse był o dwadzieścia osiem lat młodszy od Augusta Renoir’a. Obaj artyści zaprzyjaźnili się serdecznie. Często spędzali razem czas. Kiedy Renoir, zdjęty chorobą, prawie nie opuszczał swego domu w ostatnich latach życia, Matisse przychodził do niego codziennie. Renoir mimo nasilającego się artretyzmu nie przestawał w tym czasie malować. Matisse obserwował go. Widział jego zmagania ze straszliwym bólem, który utrudniał każde pociągnięcie pędzla. Pewnego dnia zapytał przyjaciela, dlaczego ten wciąż maluje, gdy dręczy go tak okropny ból. Renoir rzekł po prostu: „Ból przemija, a piękno pozostaje”. Niemal do dnia swej śmierci August Renoir nie zaprzestał pracy. „Kąpiące się”, jedno z najlepszych jego dzieł, ukończył czternaście lat po tym, jak zaatakowała go choroba. Jego determinacja robiła wrażenie absolutnie na wszystkich.
Czy właśnie takie sytuacje miał na myśli Jezus, gdy mówił: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego” (Łk 9,62)? Może i tak. Każdy oracz wie, że oglądając się za siebie, nie będzie w stanie poprowadzić prostej bruzdy. Będzie za płytka lub za głęboka. Będzie wykoślawiona. I popsuje plony. A pług może uderzyć o kamień i zranić oracza. Wprawny oracz silnie trzyma swój pług i zawsze patrzy przed siebie. To podstawowa zasada orki z czasów, gdy pługi nie były jeszcze wprzęgane do mechanicznych ciągników. To także podstawowa zasada kroczenia za Jezusem. Fakt, naśladowanie Go to czasem naprawdę ciężka orka, ale też pewność obfitego plonu. „Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi” – wzywał autor Listu do Hebrajczyków.
A oglądanie się wstecz zostawmy żonom Lota, zamienionym w urokliwe słupy soli nad brzegami Morza Martwego. Ładne, ale co z tego?
Polub stronę na Facebook