Piazza del popolo, Rzym (fot. M. Rosik)
Kto odwiedził kiedykolwiek kaplicę seminaryjną czy zakonną, niemal na pewno wśród brewiarzy, Biblii i duchowych lektur pozostawionych w ławce przez kleryków czy nowicjuszki natrafił na niewielkie dzieło Tomasza à Kempis O naśladowaniu Chrystusa.
Grecka idea naśladownictwa doskonale wyraża obrazowość śladów stóp odbitych na piasku: uczeń naśladując nauczyciela, kroczy dokładnie po śladach swojego mistrza. Ta sama myśl kryje się w łacińskim wyrazie sequela– naśladowanie. Uczniowie wędrownych nauczycieli żydowskich postępowali za nimi. Nauczyciel otwierał orszak, a za nim kroczyli adepci jego szkoły, nie tylko zdobywając wiedzę, ale naśladując mimikę, sposób mówienia czy prowadzenia myśli rabina. Przez pryzmat tak rozumianej idei naśladownictwa widzieć należy Jezusowe wezwanie skierowane do Piotra: „Pójdź za Mną!”(J 21,19).
Scena opisana przez Jana rozgrywa się nad brzegiem Genezaret. Łatwo wyobrazić sobie odbite na piasku ślady stóp Jezus, w które symbolicznie swe własne stopy wkładać ma Piotr, najbliższy uczeń. Jednak zamiast puszczać wodzę wyobraźni w tym może nieco zbyt sentymentalnym kierunku, warto uświadomić sobie chwilę poprzedzającą Jezusowe wezwanie. Pan pyta ucznia, nad którego formacją pracował trzy lata: „Czy miłujesz Mnie?”. Pyta trzykrotnie.
Sekwencja wydarzeń: pytanie o miłość – wezwanie do naśladownictwa jest tu niezwykle istotna. Naśladowanie tylko wtedy ma sens, gdy wypływa z miłości, gdy zakorzenia się głęboko w intymnej więzi z Panem i Nauczycielem. Naśladowanie pozbawione miłości jest małpim „przedrzeźnianiem” czynów, zaś to płynące z miłości jest naśladowaniem postawy. To pierwsze nie domaga się osobistej relacji z naśladowanym i przypomina karaoke. To drugie nie jest możliwe bez osobistej relacji z Mistrzem.
Stąd „pójść za” Jezusem oznacza kroczenie tuż za Nim, nie tak daleko w tyle, by stracić Go z oczu.
III W C