Gdy jednak nadeszła pełnia czasu,
zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty,
zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu,
abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo.
(Ga 4,4-5)
Pewnego wieczoru wziąłem do ręki Nowy Testament, aby wydobyć z listów Pawłowych wszystkie wzmianki na temat Maryi. Apostoł narodów wspomina o Matce Jezusa zaledwie jeden raz! Byłem tym bardzo zaskoczony, bo przecież Paweł doskonale znał Łukasza, a ten namalował w swej Ewangelii piękny obraz Maryi. Właśnie dlatego stał się patronem malarzy. Czy Paweł i Łukasz nie rozmawiali o niej wieczorami przy kolacji, gdy podczas podróży misyjnych głosili dobrą nowinę w kolejnych miastach Azji Mniejszej?
Co więcej, Paweł nawet nie wymienia Jej imienia! Czyżby go nie znał? Nie sądzę! Myślę, że znał je doskonale. W korespondencji z mieszkańcami Galacji wolał jednak mówić o „niewieście”. Dlaczego? Z dwóch powodów.
Po pierwsze, aby podkreślić dziewictwo Maryi. W środowisku żydowskim było czymś absolutnie niespotykanym, aby określać czyjąś tożsamość przez odniesienie do kobiety. W spisach, rodowodach, rodzinnych historiach czy dokumentach niemal zawsze każdy Żyd określany jest przez odniesienie do męskich członków rodziny – dziadka, ojca czy brata. Jeśli Paweł podkreśla, że Jezus jest zrodzony z niewiasty, a pomija św. Józefa, to wyraźnie wskazuje na fakt, że to Bóg jest Jego Ojcem, a Maryja wybrana została na Matkę Zbawiciela. W ten sposób dziewictwo Maryi wysuwa się na pierwszy plan.
Po drugie, Paweł nie wymienia imienia Maryi, bo świadomie pragnie odesłać adresatów listu do Protoewangelii: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżyszmu piętę” (Rdz 3,15). Bardzo szybko ta pierwsza zapowiedź zbawienia została odczytana w kluczu maryjnym. Bardzo szybko, to nie znaczy, że dopiero w V wieku, kiedy to Hieronim tłumacząc na łacinę Biblię hebrajską, zamiast „ono zmiażdży ci głowę”, wybrał formę „Ona” – Maryja, zamiast „ono” (potomstwo). Uczynił to już św. Jan, któremu Jezus z wysokości krzyża polecił opiekować się Matką. Właśnie na kartach Ewangelii Jana dwukrotnie spotykamy Jezusa, który nazywa Maryję „Niewiastą”. Najpierw w Kanie Galilejskiej, potem podczas konania na krzyżu. Na początku i na końcu pełnienia swej publicznej misji. Cała ta misja bowiem jest niczym innym jak realizacją pierwszej zapowiedzi zbawienia, w której niewiasta depcze głowę węża.
Fulton Sheen, arcybiskup Nowego Jorku, który od 1930 roku prowadził programy radiowe i telewizyjne gromadzące przed odbiornikami co tydzień cztery miliony Amerykanów, pewnego razu zaintrygował słuchaczy, prosząc, by wyobrazili sobie, że mogą stworzyć własną matkę. Pytał, jak miałaby wyglądać i jakie mieć cechy charakteru. A potem dodawał: „Jeśli więc ty, który jesteś niedoskonałą istotą i który nie masz najwrażliwszego pojęcia o tym, co w życiu jest najpiękniejsze, chciałbyś mieć najbardziej uroczą z matek, czy sądzisz, że nasz Najświętszy Pan, który nie tylko istniał przed swą własną Matką, lecz miał nieskończoną moc, aby uczynić ją taką, jakiej zapragnął, w nieskończonej wrażliwości swojego Ducha mógłby uczynić ją mniej czystą, kochającą i piękną niż ty byś uczynił twą własną matkę?”. Właśnie taką uczynił Maryję Bóg. Najpiękniejszą. Najczystszą. Kochającą. Po prostu – Pełną Łaski.
A potem dał mi Ją za Matkę.