VII Niedziela w ciągu roku A

O miłość większą…

Na niewysokich wzgórzach Galilei, w pobliżu szumiących fal jeziora o wdzięcznej nazwie Harfa (hebr. Kinneret) wybrzmiały niegdyś Jezusowe antytezy. Jedna z nich podejmuje starotestamentowe przykazanie miłości:

„Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego…” (Mt 5,43).

Każdy Żyd przynajmniej dwukrotnie w ciągu dnia powtarzał modlitwę Szema, znaną nam, chrześcijanom jako przykazanie miłości Boga i bliźniego. Każdy Żyd wiedział doskonale, że kończy się ona słowami: „a bliźniego swego jak siebie samego”. Słowa te przecież nosił podczas modlitwy przywiązane do czoła w tefillin. Chrystus jednak nie zatrzymuje się na starotestamentowym „jak siebie samego”. To nie my sami jesteśmy miarą miłości. To nie my jesteśmy jej probierzem. W kontekście całego nauczania Mistrza z Nazaretu nie wystarczy już kochać jak siebie samego. Nie wystarczy, bo samych siebie kochamy czasem źle.

Czy alkoholik kocha siebie dobrze? Czy osoba kłótliwa nie wyrządza krzywdy także samej sobie, wprowadzając podziały i niezgodę w rodzinie? Czy nasze kłamstwa nie obracają się przeciw nam samym? Każdy grzech ostatecznie powraca do nas i kieruje swe ostrze przeciw nam. Bo nasza miłość jest czasem chora i słaba. Właśnie dlatego Jezus nie poprzestał na nakazie „kochaj jak siebie samego”. Poszedł dużo dalej:

„Miłujcie się wzajemnie jak Ja was umiłowałem” (J 15,12).

A przecież nikt nie ma większej miłości…

Czego Bóg nie potrafi?

Zainteresował mnie wywiad z Fredem Ritzhauptem, znanym niemieckim jezuitą. Teolog wyznał:

„Ktoś traci kogoś kochanego, ktoś inny miał wypadek, lub komuś rodzi się niepełnosprawne dziecko. Pocieszamy się: krzyż od Boga. A jest to prawdopodobnie najpopularniejsze kłamstwo, jakie istnieje. Mówimy w największej powadze, że Bóg jest praprzyczyną cierpienia i w dodatku w to wierzymy! Duch Święty mówi, że cierpienie pochodzi z nadużywania ludzkiej wolności, że przez całą ludzkość płynie strumień nieszczęścia, że nie możemy powiedzieć w poszczególnych przypadkach: cierpienie pochodzi stąd lub stamtąd. Wiemy, że cierpienie może pochodzić od diabła albo od nas, lecz nie pochodzi od Boga”.

Ma rację Ritzhaupt, gdy twierdzi, że niesprawiedliwość i zło pojawiło się w świecie wskutek grzechu pierwszych rodziców. Są jego konsekwencją. Pierwszy człowiek podjął najgorszą w dziejach świata decyzję. Od tamtej chwili – powie św. Jan – świat leży w mocy złego. Każdy, kto rodzi się na świecie, doświadczy zła, bez względu na to, czy tego chce, czy nie. Niesprawiedliwością jest w tym kontekście oskarżanie Boga o zło, które dzieje się w świecie. Jan Paweł II w „Przekroczyć próg nadziei” zachęcał: kto chciałby odkryć, jaki jest Bóg, winien popatrzeć na oblicze Jezusa. Jaki jest Bóg Jezusa? O jakim Bogu nas nauczał?

„Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. Tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie, ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,44-45).

Bóg, o którym nauczał Jezus, jest Bogiem miłości. Nie potrafi istnieć inaczej, jak kochając. I choć pytanie o zło w świecie wciąż pozostaje bez jasnej do końca odpowiedzi, praktyczna odpowiedź chrześcijan zawiera się w Jezusowym wezwaniu „miłujcie!”. Znamienny w tym kontekście wydaje się pewien epizod z życia kardynała Wyszyńskiego. W okresie powstania warszawskiego młody ksiądz Wyszyński był kapelanem grupy Kampinos, działającej w Laskach. Oprócz obowiązków duszpasterskich zbierał rannych, towarzyszył przy operacjach w powstańczym szpitalu, podtrzymywał na duchu dotkniętych skutkami wojny. Z płonącej Warszawy pewnego dnia wiatr przyniósł mu nadpaloną karteczkę ze słowami „Będziesz miłował”. Pozostał wierny temu wezwaniu.

Kij w użyciu

Wszystkie żydowskie dzieci znają to opowiadanie: Pewien poganin przyszedł do znanego z rygoryzmu rabbiego Szammaja, by ten nauczył go całej Tory w tak krótkim czasie, w jakim człowiek jest w stanie ustać na jednej nodze. Rabin użył linijki do pozbycia się intruza. Gdy ten pojawił się przed Hillelem, nieco bardziej liberalnie nastawiony nauczyciel przyjął go słowami:

„Co tobie niemiłe, nie czyń drugiemu. To jest cała Tora. Wszystko inne jest jej wyjaśnieniem. Idź i ucz się!”.

Hillel był jerozolimskim nauczycielem Prawa w czasach Heroda Wielkiego. Był więc współczesny Jezusowi. Jakże podobnie brzmi jego wyjaśnienie do wskazania Jezusa w Kazaniu na Górze: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, tak i wy im czyńcie” (Mt 7,12). Można by powiedzieć, że różnica jest prawie żadna, gdyby nie kontekst wypowiedzi Jezusa, który ujawnia krąg osób, których objąć należy „złotą zasadą”. Jezus stwierdza, że prosta wzajemność, dobro za dobro, funkcjonuje także pomiędzy grzesznikami: „Jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, co szczególnego czynicie? Czy i poganie tego nie czynią?” (Mt 5,47). Trzeba raczej przypatrzeć się Ojcu niebieskiemu, który sprawia, że słońce Jego świeci nad złymi i nad dobrymi i zsyła deszcz na sprawiedliwych i grzeszników.

Gdy Hillel uczył złotej zasady postępowania, nie obejmował nią pogan. Żydzi mieli kierować się nią wśród swoich. Hillel powtórzył praktycznie słowa Tobiasza: „Czym sam się brzydzisz, nie czyń tego drugiemu” (Tb 4,15). Księga Tobiasza napomina przy tym, aby kierując się dobroczynnością, unikać naiwności. Liczy się podejście pragmatyczne. Jeśli uczynisz dobro drugiemu, Bóg je wynagrodzi. Ale ani Hillel, ani Tobiasz nie przypuszczali pewnie, że „drugim” może być także poganin. Jezus natomiast mówi o wszystkich. Także o poganach, zaprzańcach, grzesznikach.

A tym powoduje burzę w mózgu swych słuchaczy i dlatego w ich żyłach burzy się krew.

Rozmawiają dr Anna Rambiert-Kwaśniewska i ks. prof. Mariusz Rosik

Polub stronę na Facebook