(12.06.2016)
Etymologia krytyki
„Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą” (Łk 7,39) – mruczał pod nosem faryzeusz Szymon. A mnie zastanawia, skąd faryzeusz wiedział, że to grzesznica. Gdyby miała to wypisane na twarzy, Jezus także mógł to wyczytać. Widocznie nie miała żadnych zewnętrznych oznak swego grzechu, a jednak faryzeusz wiedział, z kim ma do czynienia. Co więcej, wiedział, jakiego rodzaju grzechy popełniała.
Gościnny faryzeusz już dawno osądził kobietę muskającą włosami stopy Jezusa. Teraz osądza samego Jezusa: gdyby On był prorokiem… Używany w Nowym Testamencie grecki czasownik „sądzić” brzmi: krinein. Z tego samego rdzenia pochodzi termin „krytyka”. A ta tylko wtedy ma sens, gdy jest twórcza, gdy proponuje rozwiązanie „krytycznej” sytuacji. W przeciwnym wypadku staje się obmową.
Zdrową ucieczką od niezdrowej krytyki innych jest osąd samego siebie. Mówiąc inaczej – modlitwa zwana rachunkiem sumienia. Doskonale zrozumieli to twórcy „świętego języka”, jak nazywa się niekiedy język hebrajski. W mowie Żydów „modlitwa” to tefila, czyli „osąd”. A osąd samego siebie w modlitwie to nic innego, jak próba spojrzenia na siebie oczyma Jezusa. On doskonale wiedział, że Szymon osądził w swym sercu kobietę cudzołożną. Wiedział także, kim jest kobieta, która się Go dotyka. I nie potępił jej. Wie także, do kogo ja jestem bardziej podobny – do osądzającego Szymona czy miłującej nierządnicy.