Z ks. prof. Mariuszem Rosikiem, biblistą, rozmawia dr Mariusz Błochowiak
W październiku prowadzi Ksiądz Profesor rekolekcje na temat „Uzdrowienie przez wybaczenie”. Czym jest przebaczenie?
Przebaczenie jest decyzją, która polega na dwóch etapach. Po pierwsze, jest to rezygnacja z zemsty czy odwetu. Drugi krok zależy od tego, czy osoba, której przebaczamy, zechce przyjąć podejmowaną przez nas próbę pojednania. Jezus powiedział: „Jeśli (…) przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!” (Mt 5, 23-24). Krótko mówiąc, najpierw rezygnuję z zemsty i odwetu, a później próbuję się pojednać. Ta próba może zostać dobrze przyjęta. Jeśli jednak moja wyciągnięta dłoń zostanie odrzucona, to ów drugi etap przebaczenia polega na tym, aby zamilknąć na temat wyrządzonego mi zła. To tak jakby powiedzieć osobie, która mnie skrzywdziła: „Nie będę już z tobą rozmawiał na ten temat ani z nikim innym, co najwyżej z Panem Bogiem na modlitwie i z osobą bardzo mi bliską, zaufaną, np. z mężem, żoną, z kimś, kto zna całą sytuację”. Czasem potrzeba zwykłego, ludzkiego wsparcia. Ale nie będę rozpowiadał naokoło o tym, że zostało mi wyrządzone zło, bo inaczej nigdy tego łańcucha zła nie przerwiemy.
Jak powinna zachować się ta druga strona?
Nie mamy wpływu na to, jak zachowa się drugi człowiek. Nie wiemy, czy ktoś liczy się z Bożym prawem, czy je odrzuca, czy jest osobą wierzącą, czy niewierzącą. Naszym zadaniem jest po prostu spróbować wyjaśnić zaistniałą sytuację i doprowadzić do zgody. Natomiast najczęściej nie od nas zależy, jak ta próba zostanie przyjęta przez tę drugą stronę.
Czy przebaczenie faktycznie powoduje uzdrowienie?
Oczywiście. Brak przebaczenia sprawia, że człowiek coraz bardziej zamyka się w sobie, staje się zgorzkniały. Brak przebaczenia powoduje również to, że coraz trudniej jest zaufać innym ludziom, coraz trudniej nawiązać więzy przyjaźni, miłości, ostatecznie – coraz trudniej modlić się i otwierać się na działanie Boga. Krótko mówiąc, brak przebaczenia ciągnie nas w dół i uniemożliwia rozwój duchowy. Przebaczenie powoduje natomiast uzdrowienie w tym sensie, że uwalnia nas do dalszego duchowego rozwoju.
Czy mamy moralny obowiązek przebaczania?
Tak. Wynika on bezpośrednio ze słów Chrystusa, w których Jezus wzywa do przebaczenia. Dla nas chrześcijan, którzy chcemy stosować naukę Jezusa w naszym życiu, jest to moralny obowiązek.
Czy można powiedzieć, że jeśli nie przebaczamy naszym winowajcom, Bóg też nam nie przebaczy?
W Ewangelii św. Mateusza znajduje się przypowieść o nielitościwym dłużniku. Pewnemu człowiekowi darowano olbrzymią sumę pieniędzy. Jednak on sam nie był w stanie darować małej kwoty swemu współsłudze i został za to wtrącony do więzienia. Jezus kończy tę przypowieść słowami: „Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu” (Mt 18, 35).
Rodzi się tu pytanie: czyżby Bóg był tak małostkowy, że nie chce nam przebaczyć, jeśli my mamy kłopoty z przebaczeniem drugiemu człowiekowi? Tak z pewnością nie jest. Bóg jest zawsze gotowy, by przebaczyć, ale kłopot w tym, że my nie jesteśmy w stanie przyjąć Bożego przebaczenia, bo nasze serce jest zajęte przez złość, gniew w stosunku do drugiego człowieka. Nawet jeśli Bóg chciałby nam przebaczyć, to my nie jesteśmy w stanie w pełni tego przebaczenia przyjąć i cieszyć się Bożą miłością.
Kiedyś św. Teresa przyrównywała tę sytuację do bardzo prostej sceny. Brała do ręki kubek wypełniony wodą i, rozmawiając ze współsiostrami, mówiła: „Ta z was, która chciałaby napić się soku z tego kubka, musi najpierw wylać wodę, a potem nalać soku”. Podobnie jest z naszym sercem. Jeśli chcemy w pełni przyjąć Boże przebaczenie, to musimy z tego serca wyrzucić gniew i złość na drugiego człowieka.
Reasumując, rozumiem, że przebaczenie jest głównie kwestią woli, prawda?
Tak, to jest decyzja. To nie jest kwestia emocji.
Czyli mogę komuś przebaczyć, mimo że czuję emocje, nawet duże?
Zdecydowanie tak.
Ale jak wtedy rozpoznać, że podjąłem decyzję o przebaczeniu? Targają wówczas emocje, czuję się skrzywdzony…
Przebaczyć to nie znaczy mieć pozytywne emocje czy uczucia wobec osób, które mnie skrzywdziły. Emocje są krótkotrwałe, uczucia są mocniej osadzone, trwają dłużej. Nie można mieć pozytywnych emocji czy uczuć wobec osób, które mnie skrzywdziły. Chyba że sytuacja miała miejsce wiele lat temu i w jakiś sposób człowiek uporał się z tym wewnętrznie.
Natomiast jeśli chodzi o sytuację dziejącą się teraz – ktoś np. na co dzień żyje czy pracuje z osobą, która go krzywdzi – nie można emocjonalnie lubić kogoś takiego. Mimo to Jezus wzywa do przebaczenia.
Zupełnie naturalną reakcją są trudne emocje wobec osób, które nas krzywdzą. Dlatego przebaczenie to nie emocje. One mogą być bardzo trudne. Kiedyś mówiło się o negatywnych emocjach. Dziś mówi się, że nie ma negatywnych czy pozytywnych emocji, ponieważ emocje są neutralne. Lepiej mówić o emocjach pięknych i trudnych. Jeśli więc emocje są trudne, to wcale nie oznacza, że nie przebaczyłem. Przebaczenie – przypomnę – ma dwa etapy. Najpierw nie szukam zemsty i odwetu, czyli nie odpłacam złem za zło. Drugi etap polega na tym, że milczę na temat wyrządzonego mi zła i rozmawiam o tym z Bogiem, ze spowiednikiem, z bardzo bliską, zaufaną mi osobą, która zna całą sytuację. To są oznaki przebaczenia.
Czy można jeszcze dodać do tego modlitwę za krzywdziciela?
Tak, to jest kolejny etap. W przebaczeniu obecne są cztery etapy. Najpierw trzeba przebaczyć drugiemu człowiekowi wyrządzone mi zło, uświadomić sobie fakt, że Bóg przebaczył mi już wiele, wiele razy. To jest podstawa. Na tej podstawie następuje krok drugi, czyli decyzja, o której mówiliśmy. Krok trzeci stanowi modlitwa za osoby, które wyrządziły mi zło. Ostatni krok to wytrwanie w postawie przebaczenia. Decyzję podejmuje się raz, ale w tej decyzji trzeba wytrwać. To jest już postawa.
Jeśli mówimy o osobie, która krzywdziła, to jej zadaniem jest prośba o przebaczenie, czy tak?
Tak, jeśli liczy się ona z nauką Pana Jezusa, jeśli jest chrześcijaninem. W tej sytuacji powinna przyjść, przeprosić, prosić o przebaczenie. A naszym zadaniem jest przebaczenie ofiarować, nie mścić się, zrezygnować ze zła. Wtedy dochodzi do zgody.
Z takich sytuacji trzeba wyciągać mądre wnioski. Nie wolno być człowiekiem naiwnym. Jeśli ktoś mnie skrzywdził, prosi o przebaczenie, ja mu przebaczam, daję nową szansę, ale sytuacja powtarza się drugi, trzeci, czwarty raz, to wtedy trzeba nabrać pewnego dystansu i mądrze prowadzić tę relację. Nie wolno stać się człowiekiem naiwnym, bo przebaczenie nie oznacza naiwności.
Ale Pan Jezus powiedział, aby przebaczać siedemdziesiąt siedem razy. Czy był naiwny?
Nie. To nie znaczy, by siedemdziesiąt siedem razy być człowiekiem naiwnym. Owszem, należy przebaczyć, czyli zrezygnować z zemsty. Ale nie należy już kontynuować toksycznych relacji, tylko trzeba je ograniczyć, czasem być może nawet uciąć.
Czy nawrócenie jest warunkiem koniecznym, żeby przebaczyć?
Jeśli człowiek decyduje się przebaczyć, to zazwyczaj działa już jako osoba nawrócona, bo decyduje się przebaczyć na bazie tego, że stara się żyć w bliskości z Bogiem. Rzadko zdarza się tak, by komuś, kto jest z dala od Boga, bardzo zależało na przebaczeniu. Moralność oderwana od Boga zazwyczaj w praktyce się nie sprawdza.
A co w sytuacji, kiedy ktoś został skrzywdzony, lecz krzywdziciel nie prosi o przebaczenie? Czy też powinienem przebaczyć?
Tak.
Ale krzywdziciel się nie nawraca…
To jest ten moment, w którym – bez względu na to, kto zawinił – Jezus mówi: „Jeśli (…) wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw (…) dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim” (Mt 5, 23-24). Moim zadaniem jest podjąć inicjatywę.
Owszem, ale ja mówię o sytuacji, w której ktoś, kto mnie skrzywdził, nie chce mojego przebaczenia. On się po prostu nie nawraca. Czy w sytuacji, kiedy on cały czas wyrządza mi krzywdę, powinienem mu przebaczyć, mimo że on o to przebaczenie nie prosi, ani nie żałuje tego?
Oczywiście. Cały czas o tym mówimy.
A co oznacza ta liczba siedemdziesiąt siedem? Czy ona gdzieś jeszcze występuje w Biblii, czy tylko w tym miejscu?
Tu nie chodzi o samą liczbę siedemdziesiąt siedem, tylko o cyfrę siedem, która oznacza pełnię, doskonałość. Ta cyfra oznacza często działanie Boga i wskazuje na nie. A liczba siedemdziesiąt siedem to są dwie złączone siedem, aby jeszcze bardziej podkreślić konieczność przebaczenia.
W mentalności semickiej cyfra ta wskazuje na działanie Boga. Jeśli człowiek decyduje się na przebaczenie drugiemu człowiekowi, oznacza to, że w nim działa już Pan Bóg.
W Starym Testamencie mamy scenę, kiedy to Syryjczyk Naaman, poganin, przychodzi do proroka Elizeusza z prośbą o uzdrowienie z trądu. Prorok każe mu siedem razy zanurzyć się w Jordanie i wtedy zostanie oczyszczony (por. 2 Krl 5, 1-19). To siedmiokrotne zanurzenie wskazuje na działanie Boga, który oczyszcza Naamana. Podobnie mamy w Ewangelii. To Bóg pomaga przebaczyć człowiekowi.
Czego uczy nas przypowieść o synu marnotrawnym? Niektórzy mówią, że powinno się mówić o przypowieści o miłosiernym ojcu… Tymczasem ów ojciec nie wyciągnął swego syna z tak opłakanego stanu, w którym ten się znalazł, a jedynie wychodził i go oczekiwał…
Ów ojciec tak postępował, ponieważ miłość do drugiego człowieka zakłada wolność tego człowieka. Bóg jest absolutną miłością, więc daje człowiekowi absolutną wolność, łącznie z możliwością odrzucenia tej miłości. Bóg mówi: „Możesz odpowiedzieć miłością na moją miłość, ale możesz ją zlekceważyć, a wręcz odrzucić”. Gdyby tak nie było, to miłość Boga nie byłaby absolutnie doskonała, bo by ograniczała wolność człowieka.
Dlatego tak się dzieje w przypowieści. Ojciec wychodzi, oczekując na powrót swego syna, ale darzy go całkowitą wolnością, bo w ten sposób uczy go też odpowiedzialności za swoje czyny.
Ostatnio zastanawiam się nad tym, co by się wydarzyło, gdyby ów ojciec nie wychodził na drogę i wracający, marnotrawny syn, jako pierwszego spotkał swego brata? Czy wróciłby wtedy do domu ojca? W sercu tego brata były przecież różne zadry, pretensje.
To jest pytanie o ludzi wierzących, ba, powiedziałbym, że nawet o tych katolików, którzy często z potępieniem odnoszą się do postaw ludzi, żyjących z dala od Kościoła. Być może ci ludzie chcieliby wrócić do Boga, lecz dostrzegają pretensje ludzi wierzących. Wtedy ta droga powrotu do Kościoła może być dla nich utrudniona.
W jakim sensie pretensje?
Chodzi o osądzanie, kiedy nie zna się do końca sytuacji drugiego człowieka, motywów jego wyborów.
Jak należy rozumieć słowa Pana Jezusa o nadstawieniu drugiego policzka? Czy to oznacza, że nie mamy prawa się bronić?
Nie. Na pewno to nie oznacza braku prawa do obrony, bo to prawo przynależy każdemu człowiekowi. Natomiast ja interpretuję to w taki sposób, że nie należy się mścić. Nie należy podejmować próby odwetu z powodu wyrządzonego mi zła. Jeśli ktoś uderzy mnie w jeden policzek, to staram się podjąć proces przebaczenia albo podjąć decyzję o przebaczeniu, czyli zrezygnować. To może się wydawać naiwnością i mogę się wówczas spodziewać drugiego policzka. Niemniej jednak Jezus kładzie nacisk na to, że nawet jeśli to ma boleć, to przebaczenie jest dużo ważniejsze niż szukanie typowo ludzkiej sprawiedliwości.
To jest trochę tak, jak w naszej relacji z Bogiem. Zgrzeszyliśmy jeden raz, Bóg nam przebaczył, a mimo to, grzesząc, „uderzamy” Boga w drugi policzek. Ale Bóg zawsze gotowy jest przebaczyć, jeśli rzeczywiście tego żałujemy. Myślę, że Bóg w relacjach między ludźmi domaga się naśladowania takiej właśnie postawy.
Czy w Starym Testamencie jest też mowa o przebaczeniu?
W Starym Testamencie mamy dużo więcej mowy na temat przebaczenia Bożego udzielanego ludziom, przede wszystkim narodowi wybranemu niż na temat przebaczenia pomiędzy ludźmi. Stary Testament bardziej pokazuje stosunek Boga do Izraela niż osobiste relacje ludzi z Bogiem. Np. gdy żydzi mówili o Bogu: Ojcze, to myśleli o Ojcu narodu wybranego, a nie o osobistej relacji z Ojcem, jak to jest w chrześcijaństwie. W Starym Testamencie dużo jest mowy o przebaczeniu, które Bóg okazuje swojemu narodowi. Natomiast mniej jest tekstów, które wzywają do indywidualnego pojednania czy przebaczenia. Aczkolwiek jest kilka takich fragmentów w literaturze mądrościowej. Takie wyznania z pewnością znajdziemy w Mądrości Syracha czy w Psalmach.
Niektórzy przeciwstawiają Stary i Nowy Testament. W Starym Testamencie Bóg ma być okrutny i inny niż Bóg Nowego Testamentu…
To jest ten sam Bóg. Następuje jedynie tzw. rozwój objawienia. Pewne rzeczy nie mogły zostać pokazane od razu w Starym Testamencie, tylko z biegiem czasu one się rozwijały w myśli teologicznej. Bóg stopniowo objawiał kolejne prawdy. Dlatego najdoskonalszy obraz Boga i najpełniejsze Jego objawienie zostały przyniesione przez Jezusa. Natomiast wcześniej to były inne formy religijności. Do pewnych prawd dochodzono stopniowo.
Czy w przebaczeniu powinno się dążyć do tego, by na jego końcu poczuć sympatię, a nawet polubić naszych winowajców, by przebaczenie było niejako kompletne?
Nie sądzę. Owszem, jeśli winowajca wyrazi swoją skruchę, żal, to może dojść do bardzo dobrego, nawet z punktu widzenia psychicznego, bycia z drugim człowiekiem czy nawet zaprzyjaźnienia się. Ale nie to jest celem przebaczenia.
Poza tym chrześcijanin to nie jest człowiek, który żyje w zgodzie ze wszystkimi ludźmi. Trzeba podkreślić, że przebaczyć należy wszystkim ludziom. Ale to nie oznacza, że będę żył w zgodzie ze wszystkimi.
W historii kościoła często bywało tak, że ci najbardziej święci ludzie mieli wielu wrogów. To jest normalna postawa, którą zapowiadał Chrystus. On mówił o prześladowaniach. I prześladowcom także trzeba przebaczyć, ale to wcale nie oznacza, że oni staną się naszymi przyjaciółmi. Oni dalej pozostaną wrogami.
Odnoszę wrażenie, że niektórzy katolicy myślą, iż mając dobrą wolę można dogadać się ze wszystkimi i że Kościół nie musi mieć wrogów…
To nieprawda. Można tu wskazać choćby na kwestie moralne (eutanazja, tzw. małżeństwa homoseksualne, aborcja). To są kwestie, które przez wieki bardzo różnią chrześcijan i ludzi żyjących z dala od Boga. Tutaj nigdy nie może być zgody na moralne ustępstwa. Natomiast trzeba próbować żyć w zgodzie nawet z ludźmi, którzy mają inne poglądy. Jezus wzywa nas do tego, byśmy szanowali każdego człowieka, ludzi innych religii, także niewierzących.
A czy jest różnica między przebaczeniem a pojednaniem? Czy to jest to samo?
Nie. To nie są synonimy. Przebaczenie jest aktem mojej woli, okazywanym osobie, która mnie skrzywdziła bez względu na to, czy ta osoba przyjmuje moją decyzję, czy nie.
Natomiast pojednanie jest działaniem dwóch stron, w którym dochodzi do zgody pomiędzy obiema stronami. Przebaczenie może prowadzić do pojednania, ale nie zawsze tak się dzieje.
Dzisiaj bardzo dużo mówi się o uzdrowieniu duszy, ale i ciała. Jest to temat na czasie. Jednak Bóg nie uzdrawia wszystkich. Dlaczego tak się dzieje?
Zapytamy o to Boga w niebie. Natomiast ja z całą odpowiedzialnością twierdzę, że ostateczną wolą Pana Boga jest nasze uzdrowienie. Postawa Jezusa wobec osób chorych była jednoznaczna. Kto do Niego przychodził i prosił o uzdrowienie, ten go doznawał. Mam tu na myśli choroby nie tylko związane z brakiem przebaczenia, choroby duchowe, które powoduje grzech, ale również choroby fizyczne.
Jezus władzę uzdrawiania przekazał apostołom. W Liście św. Jakuba znajduje się wezwanie do modlitwy za chorych. To tam są podstawy dla sakramentu namaszczenia chorych. A zatem postawa Kościoła wobec osób chorych wynika z Biblii i jest to zawsze modlitwa o uzdrowienie.
Nie wiemy, czemu tu, na ziemi, nie wszyscy są uzdrawiani. Ale gdy czytamy Biblię do końca, to w Apokalipsie znajdujemy fragment, w którym mowa jest o tym, iż w wieczności Bóg otrze z naszych oczu wszelką łzę i nie będzie już cierpienia czy choroby. Skoro nie będzie już choroby, a Bóg chce, by wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy, to znaczy, że Jego wolą jest uzdrowienie.
Mamy wielu świętych, którzy swoje cierpienia i choroby umieli przeżywać w taki sposób, by wynikało z nich dobro. Św. Paweł pisze: „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28). Skoro tak, to Bóg współdziała z nami również w chorobie, która od Niego nie pochodzi. Bóg nie zsyła na nas chorób, nie daje nam ich jako krzyże do niesienia. Ale jeśli one nas spotykają, bo są konsekwencją grzechu pierwszych rodziców, to tylko dzięki Bogu mogą one przynieść swoiste dobro.
Dużo jest osób, które proszą Boga o uzdrowienie, nie są uzdrawiane, a następnie odwracają się od Niego… Co powinny takie osoby sądzić? Czy Bóg nie chce ich uzdrowić?
Absolutnie nie! Jeszcze raz odniosę się tekstu św. Pawła: „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra”.
Kiedyś Ernest Hemingway w jednej ze swoich powieści pisał, że życie łamie każdego, a potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscu złamania. Miał rację, gdy pisał, że niektórzy. Bo są tacy, których życie złamało, cierpienie przygniotło, przestali wierzyć, a następnie jakoś zamknęli się w sobie.
Natomiast św. Paweł mówi o jednym warunku: „Bóg z tymi, którzy go miłują, współdziała dla ich dobra”. Miłość Boga, taka, na jaką mnie stać w danym momencie, może sprawić, że z cierpienia wypłynie jakieś dobro. Tym warunkiem jest miłość do Boga.
Tutaj dodam, że nie mamy prawa oceniać wiary drugiego człowieka. Nie możemy twierdzić, że ktoś nie jest uzdrawiany, ponieważ ma za małą wiarę. Niewłaściwym myśleniem jest też takie, wedle którego nie jestem uzdrawiany, ponieważ jest to kara, którą Bóg zsyła. Cierpienia oraz choroby według Biblii, a także według Katechizmu Kościoła Katolickiego są rzeczywiście karą. Ale są karą za grzech pierwszych rodziców, a nie za mój osobisty grzech. Grzech pierwszych rodziców ma trzy skutki: śmierć, cierpienie oraz grzechy nas wszystkich. Pierwsi rodzice podjęli decyzję, wskutek której poddali cały świat panowaniu Złego. Św. Jan mówi, że „świat leży w mocy Złego” (1 J 5, 19). A skoro tak, to każdy, kto rodzi się na tym świecie, doświadczy tych trzech skutków grzechu pierwszych rodziców.
W tym sensie cierpienia są karą za pierwsze złamanie przymierza z Bogiem, ale bardzo rzadko za mój osobisty grzech. Takie sytuacje też się jednak zdarzają. Ktoś np. uzależnia się od narkotyków, więc później ma kłopoty ze zdrowiem. Ktoś inny biega bez czapki w zimie, a następnie choruje na przeziębienie.
Często jednak pojawia się paradygmat Hioba. Ktoś stara się żyć sprawiedliwie, a mimo to spotykają go choroby, nieszczęścia, które wydają się niewspółmierne do jego zaniedbań…
À propos Księgi Hioba, tu widać inną przyczynę cierpienia niż grzech pierworodny. Stoi za nim zły duch, który powoduje cierpienie Hioba…
Owszem, ale gdybyśmy poszli dalej w rozważaniu tego, co wydarzyło się w ogrodzie Eden, to tam też mamy szatana, który jest ostateczną przyczyną grzechu pierwszych rodziców.
Czy na podstawie Księgi Hioba można powiedzieć, że szatan może bezpośrednio powodować stan choroby? Czy może działać w aktywny sposób, a Bóg dopuszcza jego działanie?
To jest ciężki temat, zwłaszcza jeśli używamy terminu „dopuszczanie cierpienia”. Co to znaczy, że Bóg coś dopuszcza?
Teolodzy rozumieją to następująco: istnieje wola pozytywna Boga, czyli np. Bóg chce, byśmy się wzajemnie kochali czy abyśmy Go kochali. Istnieje też dopust Boży, czyli coś, czego Bóg nie chce, ale ze względu na wolność bądź inne zasady po prostu to dopuszcza, chociaż nie chciałby, aby tak się działo…
Myślę, że można próbować iść w tym kierunku, aby nieco zniuansować sytuację. Wiadomą jest rzeczą, że pozytywnie Pan Bóg nie chce żadnego zła. Skoro nie chciał grzechu pierwszych rodziców, to nie chciał jego skutków: ani śmierci, ani chorób, ani grzechów. Mimo że te rzeczy się zdarzają, Bóg może je wykorzystać ku dobremu, chociaż ich nie chce.
W rozmowach ze studentami często sięgam po pewien absurdalny obraz. Wyobraźmy sobie piękną willę oraz młode małżeństwo, które ma roczne dziecko. Na pierwszym piętrze tego domu dziecko właśnie zasnęło i rodzice wychodzą na spacer. Dziecko zostaje samo w domu. W tym momencie ojciec mówi: „Wypróbujemy nasze dziecko, czy da sobie radę, czy nie”. I ojciec podpala dom. Tym ojcem byłby Pan Bóg, który zsyła cierpienia, aby nas wypróbować, sprawdzić naszą wierność.
Jest to oczywiście absurd. Bóg tak nie działa. Więc, aby zniuansować ten obraz, wyobraźmy sobie, że małżeństwo wychodzi na spacer, a pod dom podbiegają piromani, którzy go zapalają. Ojciec obserwuje sytuację, lecz nie reaguje, czyli dopuszcza cierpienie i zło, które spada na jego synka. Jednak normalny ojciec tak się nie zachowuje. W tym momencie musimy zatrzymać się w analogii pomiędzy człowiekiem a Bogiem.
Dlaczego?
Gdyby Bóg zaatakował tych piromanów, odebrałby im wolność, czyli nie okazałby się absolutną miłością. Dlatego w takich sytuacjach dzieje się zło. W tym sensie Bóg je dopuszcza.
Ale Bóg uczynił coś o wiele ważniejszego. Zesłał na świat swego Syna, który umarł za nas, zmartwychwstał i wrócił do nieba, otwierając drogę do wiecznego zbawienia. Można więc powiedzieć, że Bóg pokonał zło, nie uderzając wprost w piromanów. On pokonał ostatecznie każde zło, jakiekolwiek się dzieje. Dokonał tego, szanując naszą wolność. Jeśli bowiem chcemy, skorzystamy z Bożej oferty zbawienia i ostatecznie będziemy zdrowi. Możemy też tę ofertę odrzucić. W tym wyraża się absolutna miłość Boga.
A czy można wprowadzić trzeci wariant? Bóg nie chce dopuścić zła, czyli tego, aby ci piromani podpalili dom. Robi więc wszystko, by do tego nie doszło, ale nie na takiej zasadzie, by ograniczyć ludziom wolną wolę, ale poprzez wyrzuty sumienia. Jednak człowiek ma wolną wolę, którą Bóg szanuje, skutkiem czego dom zostaje podpalony. Ale Bóg aktywnie działa, aby do tego nie dopuścić. Używa metod, które nie negują wolnej woli człowieka. Czyli nie siedzi i nie patrzy, nic nie robiąc. Tylko robi to wszystko, co jest możliwe, by nie złamać wolnej woli…
Św. Paweł w Liście do Rzymian mówi, że mamy wszczepione prawo naturalne, sumienie naturalne. Każdy człowiek, bez względu na to, czy jest wierzący, czy nie, wie, co jest dobre, a co złe. I to już jest działaniem Pana Boga w człowieku.
To jest działanie Boga przez prawa, które On stworzył…
Dokładnie.
Niektórzy mówią, że należy przebaczyć Bogu za jakieś krzywdy czy za to, że się ma żal do Niego. Czy Panu Bogu powinniśmy w jakichkolwiek okolicznościach coś przebaczyć?
Absolutnie nie. Tego typu nauczanie jest niezgodne z nauką Kościoła katolickiego, dlatego że przebacza się winnym. A Bóg absolutnie nie jest winny żadnego zła. Przebacza się komuś, kto uczynił zło. Bóg nie jest odpowiedzialny za żadne zło. Bóg jest miłością i jedyne, co czyni, to dobro. Natomiast ktoś, kto mówi o przebaczeniu Bogu, oskarża Go o zło, co jest absolutnie niezgodne z nauczaniem Kościoła.
Gdy pojawia się myśl o przebaczeniu Bogu, to chodzi zazwyczaj o to, że ktoś miał trudne dzieciństwo czy wypadek samochodowy, wskutek którego stał się kaleką. Ludzie obarczają winą za to Pana Boga. I dlatego mówią o przebaczeniu Panu Bogu. A Kościół wyraźnie naucza, że Bóg nie zsyła na ludzi zła, nie czyni wypadków, nie jest autorem cierpień. Ale przyszedł właśnie po to, aby być z nami w takich sytuacjach i nas podźwignąć, uzdrowić.
Ale niektórzy mówią, że z psychologicznego punktu widzenia to może ludziom pomagać.
To może warto, by ktoś taki udał się do psychologa, ale nie wykoślawiał teologii i zdrowego nauczania Kościoła.
Św. Jan od Krzyża czy św. Faustyna piszą o przechodzeniu przez noc ciemną. Czy Bóg zsyła cierpienie, aby postępował rozwój duchowy człowieka?
Bóg pozwala albo wykorzystuje cierpienie, które się pojawia, dla dobra człowieka. Ale nie On bezpośrednio jest jego dawcą.
W Piśmie Świętym są wersety, które mówią, by Bogu za wszystko dziękować. Słyszałem, jak pewien kapłan mówił, by dziękować Bogu np. za męża pijaka, bo trzeba dziękować za wszystko Bogu. Czy to jest właściwy sposób myślenia? Czy należy dziękować Bogu za rzeczy złe, które się dzieją w moim życiu?
Jeżeli z tego zła Bóg wyprowadził dobro, to w tym sensie można podziękować. Paradoksalnie mówimy w Kościele o błogosławionej winie, czyli w pewnym sensie dziękujemy Bogu. Konieczny był grzech Adama, bo dzięki temu pojawił się tak wielki Odkupiciel. Ale mamy na myśli tylko te sytuacje, w których zadziało się zło, ale dzięki cudownemu Bożemu działaniu z tego zła wypłynęło dobro. Za to Bogu należy się wdzięczność. Tak naprawdę dziękujemy za dobro, które wypłynęło nawet z sytuacji cierpienia czy grzechu. Natomiast paradoksalne byłoby to, gdy ktoś cały czas grzeszy, wcale nie ma zamiaru się nawrócić, a jednocześnie wypowiada słowa: Dziękuję Ci za to, że grzeszę. To byłaby jakaś schizofrenia duchowa. Z całą pewnością nie to miał na myśli św. Paweł, gdy mówił, by za wszystko dziękować.
Czyli za zło nie można dziękować Bogu…
Nie, ze złem trzeba walczyć.
Wspomniał Ksiądz, że jednym ze skutków grzechu pierworodnego jest śmierć. Św. Paweł powiedział, że „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6, 23). Jak to należy rozumieć? Gdybyśmy byli w raju i nie popełnili grzechu pierworodnego, to byśmy nie umierali fizycznie?
Teologowie są skłóceni co do zasady.
W którym obozie jest Ksiądz Profesor?
W mniejszościowym.
Dlaczego?
Dlatego, że przez całe wieki nauczano w ten sposób w Kościele. Ale to nie jest dogmat.
Czyli możemy się spierać?
Tak. I to jest bardzo piękny spór. Przez wieki nauczano, że ludzie nie umieraliby fizycznie, gdyby nie doszło do grzechu pierwszych rodziców. Przez ostatnie 20-30 lat coraz więcej jest głosów wśród teologów, które mówią, że człowiek i tak, i tak musiałby umrzeć fizycznie. Natomiast skutkiem grzechu pierwszych rodziców jest śmierć duchowa, czyli duchowe oddzielenie od Boga. Pan Bóg jest Duchem. Człowiek ma w sobie ducha i naturalną sytuacją jest to, że Duch Boży mieszka w moim duchu. Ale grzech pierwszych rodziców spowodował zerwanie tej więzi. To samo powoduje grzech śmiertelny. Nazywamy go śmiertelnym, ponieważ powoduje wyrzucenie Ducha Bożego z naszego ducha.
Dlaczego dzisiaj wielu teologów odchodzi od tezy, że śmierć fizyczna jest konsekwencją grzechu pierwszych rodziców? Dlatego, że postępują badania biblijne. Gdy patrzymy na pierwszy i drugi opis stworzenia świata, widzimy, że świat, natura stworzona przez Boga poddana jest prawu przemijania. Mamy Słońce, księżyc, gwiazdy. Już w pierwszych zdaniach zostało powiedziane, że są one po to, aby wyznaczały pory dnia i nocy. Później mamy rośliny, które rosną, a także ziarna, które są rzucane w ziemię. Cała przyroda poddana jest przemijaniu. Człowiek stanowi jej część, więc też powinien przemijać, czyli umierać.
Dlatego w Kościele katolickim mamy dwie równoprawne tradycje odnoście do Maryi Niepokalanej. Jako Niepokalanie Poczęta była wolna od grzechu pierworodnego. Jeśli śmierć fizyczna jest konsekwencją grzechu pierwszych rodziców, to Maryja nie mogłaby umrzeć, gdyż została zachowana od grzechu pierworodnego. Mówimy wówczas o zaśnięciu. Ale jeśli śmierć fizyczna nie jest konsekwencją grzechu pierwszych rodziców, to Maryja umarła jak każdy człowiek.
Bardzo pięknie, a jednocześnie umiejętnie pokazuje tę naukę papież, kiedy ogłasza dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. Mówi: „Po zakończeniu swojej ziemskiej wędrówki Maryja z duszą i ciałem została wzięta do nieba”. Papież nie stwierdza, czy Matka Boża umarła, czy nie umarła, tylko podkreśla, iż zakończyła ziemską wędrówkę. To znak, że w Kościele ten spór jest żywy.
„Brak przebaczenia uniemożliwia rozwój duchowy”, Egzorcysta 84 (2019) 8, 28-35.