Mądrość Wcielona wśród nas zamieszkała
O Sokratesie opowiada się, że gdy przebywał w celi swojej śmierci czekając na wyrok (który sam sobie wymierzył), usłyszał pewnego razu przez ścianę śpiew jednego ze współwięźniów. Była to jedna z najtrudniejszych pieśni genialnego twórcy ówczesnej muzyki, niejakiego Stesychorosa. „Naucz mnie jej!” – zawołał Sokrates. „Po co? – zapytał więziony – przecież i tak wkrótce umrzesz”. „Chcę mieć pewność, że do ostatniej godziny poszukiwałem tego, co dobre, prawdziwe i piękne. Poszukiwałem mądrości” – odpowiedział skazaniec.
Sokrates żył w V wieku p.n.e. Nie mógł wiedzieć, że dwieście lat później izraelski mędrzec Syrach wyśpiewa pieśń o mądrości samego Boga. Nie mógł wiedzieć, że cztery wieki później ta mądrość przyjmie ludzkie ciało w osobie Chrystusa. I że stanie się światłem na drogach życia dla tych, którzy ją przyjmą.
Jezus mądrością Bożą
Każdy znawca starożytnej poezji uzna, że hymn wychwalający mądrość Bożą, napisany w II wieku przed Chr. przez mędrca o imieniu Syrach, należy do najpiękniejszych utworów tego gatunku. Mądrość przybiera postać osoby, która towarzyszyła Bogu w dziele stwarzania świata, która zamieszkała w Izraelu i której istnieniu nie będzie końca. Nawet krótka refleksja nad tymi przymiotami mądrości Bożej musi prowadzić do jednego wniosku: jest nią sam Chrystus! To On towarzyszył Ojcu przy stwarzaniu świata; nazwany jest Słowem, a Bóg stwarzał świat przez swe słowo („I rzekł Bóg – i stało się”). To On przyszedł na świat w Izraelu, narodzie wybranym. To On wreszcie jako Jednorodzony Syn Boga, nigdy nie przestanie istnieć.
Bóg zwraca się do mądrości: „W Jakubie rozbij namiot i w Izraelu obejmij dziedzictwo!”. Aby nikt nie miał wątpliwości, że chodzi o Chrystusa, Jan ewangelista zaświadcza: „Słowo stało się ciałem i rozbiło namiot wśród nas” (bo tak należy dosłownie przetłumaczyć ten fragment Ewangelii). Kto więc przyjmuje Chrystusa, staje się nie tylko dzieckiem Bożym, lecz karmi się mądrością samego Boga.
O to właśnie modlił się apostoł Paweł, gdy zapewniał mieszkańców starożytnego Efezu: „Proszę, aby Bóg dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznawaniu Jego samego”. Oby i nam dał Bóg ducha mądrości!
Jezus Słowem wcielonym
Trwamy w okresie liturgicznym, w którym świętujemy wcielenie Drugiej Osoby Trójcy Świętej. Czymś zupełnie niezwykłym jest fakt, że Bóg prawdę o Trójcy Świętej w tajemniczy sposób zawarł już w pierwszych zdaniach Biblii: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami”. Stworzył oczywiście Bóg Ojciec, a nad wodami unosił się Duch Święty. Stworzenie natomiast – jak już wspomnieliśmy – dokonało się przez Słowo, którym jest Chrystus: „Rzekł Bóg…”.
Syrach wkłada w usta mądrości zdanie: „Ja wyszłam z ust Najwyższego”. Co wychodzi z ust Boga? Oczywiście Słowo! To właśnie Ono stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. Co więcej, wciąż mieszka, bo właśnie taki jest sens wcielenia. Za chwilę usłyszymy: „Bierzcie i jedzcie, to jest bowiem Ciało moje!”. W Eucharystii najpełniej jak to możliwe tu na ziemi spotykamy Chrystusa. Przyjmując w siebie podczas Komunii świętej wcielone Słowo, łączymy się wręcz fizycznie z samym Bogiem.
Jezus światłością
Psalmista wołał niegdyś: „Twoje słowo, Panie, jest pochodnią dla stóp moich i światłem na mojej ścieżce”. A skoro to Chrystus jest Słowem, więc jest także światłem na drogach naszego życia. Potwierdza to dziś Jan ewangelista: „Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi”. Pochodząca od Boga światłość, przebłysk Jego mądrości, polega często na wyważeniu naszych decyzji. Minione święta Bożego Narodzenia, czas wytchnienia i refleksji, a także noworoczne postanowienia, które czasem czynimy, uświadomiły nam rzeczy, które należałoby zmienić w naszym życiu. Potrzeba do tego odwagi. Uświadomiły nam jednak także i to, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Możemy je tylko pogodnie zaakceptować.
O to, by Chrystus – wcielona mądrość Boża, stał się światłem dla mieszkańców Efezu, modlił się Paweł apostoł: „Niech da wam światłe oczy serca, byście wiedzieli, czym jest nadzieja, do której On wzywa”. My także prośmy Pana o bardzo praktyczną mądrość, złączoną z pogodą ducha i odwagą:
Boże, daj mi pogodę ducha, abym przyjął to, czego zmienić nie mogę;
daj mi odwagę, był zmienił to, co zmienić mogę;
i daj mi mądrość, abym umiał odróżnić jedno od drugiego.
„Mądrość wcielona wśród nas zamieszkała”, Biblioteka Kaznodziejska 1 (2025) 50-52.
Stary w Nowym
„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Każdy, kto studiował literaturę, od razu rozpozna pierwsze zdanie, którym Lew Tołstoj zaczyna odsłaniać świat Anny Kareniny. Według literaturoznawców początkowe zdania książki mogą okazać się najważniejsze. Gdy czytelnik stoi przed półką w księgarni, zazwyczaj czyta kilka pierwszych akapitów, a potem decyduje, czy książkę kupić, czy raczej odłożyć na półkę.
Prolog Ewangelii Jana to górna półka nie tylko literatury, ale i teologii. Autor zaczyna przygotowywać czytelnika do odkrycia prawdy o Trójcy Świętej: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Za chwilę na scenę wkroczy Jan Chrzciciel, który powie, iż widział Ducha zstępującego na Jezusa niczym gołębica. Bóg, Słowo i Duch. Co więcej, nikt chyba nie ma wątpliwości, że Jan odsyła czytelnika do pierwszych stron Biblii zaczynających się od tej samej frazy: „Na początku…”. I tam prawda o Trójcy jest ukryta! Jest Bóg, który stwarza. Jest Duch, który unosi się nad wodami. I jest Słowo, przez które Bóg powołuje wszystko do istnienia.
Nawiązując do opisu stworzenia świata, Jan ewangelista zdaje się twierdzić: wraz z przyjściem Jezusa rozpoczęło się nowe stworzenie. O ile pierwsze uległo zepsuciu przez grzech, o tyle to drugie zakończy się powstaniem nowych niebios i nowej ziemi.
Rację miał św. Augustyn, który mówił, że „Nowy Testament jest ukryty w Starym, natomiast Stary znajduje wyjaśnienie w Nowym”.
Stymulacja mowy
Wszyscy rodzice świata czekają z niecierpliwością na pierwsze słowa swojego dziecka. Jednak zanim będą mogli wsłuchiwać się w dziecięcy słowotok, muszą cierpliwie i z mozołem, dzień po dniu, niemal od pierwszych chwil jego życia, uczyć dziecko ludzkiej mowy. Słowo nie rodzi się łatwo. Potrzeba wielu miesięcy, a czasem nawet lat, aby ukształtowany aparat mowy pozwolił na jego artykulację. Najpierw mały człowiek przechodzi etap głużenia, potem gaworzenia, wreszcie monosylaby zaczynają łączyć się w słowa, a dziecko cieszy się z tego, co umie powiedzieć.
Psychologowie podpowiadają rodzicom w jaki sposób stymulować dziecko do tego, aby proces nauki mowy przebiegał jak najłatwiej. Radzą: nazywaj przedmioty, zadawaj proste pytania, mów tak, jak chciałbyś, by mówiło twoje dziecko, komentuj, baw się dźwiękami, bądź narratorem, recytuj, śpiewaj, powtarzaj się i opisuj świat. Słowo wypowiadane i wysłuchane ze zrozumieniem jest początkiem dialogu, rozmowy, która tka codzienność ludzi na ziemi. Pełno tam zwykłych komunikatów, ale też dźwięków odzwierciedlających myśli głębsze, rozświetlone wewnętrznym światłem.
Gdy czytamy u św. Jana, że „na początku było Słowo, a Słowo było u Boga” (J 1,1) nie zawsze od razu rozumiemy, że tym Słowem jest Jezus Chrystus. Bóg Ojciec przemawia przez osobę Syna. Niezwykłe jest jednak już to, że Bóg ma nieustanną potrzebę prowadzenia rozmowy z człowiekiem. To On zna Słowo i musi nauczyć swoje stworzenie je wypowiadać, podobnie jak rodzic uczy małe dziecko. Bóg czeka, aż z ciszy naszych serc wyjdzie pierwsze słowo. Nasze głużenie w wierze przejdzie w gaworzenie, a potem, powoli, zaczniemy mówić. Bóg, jak każdy rodzic, czeka na możliwość porozmawiania z nami, chce usłyszeć to, co mamy Mu do powiedzenia. „Jednak – jak pisał ks. Józef Tischner – dialog w pewnym momencie kończy się aktem wiary. Ale kiedy przyjrzymy się temu aktowi wiary, to okaże się, że to także jest dialog, tylko innego charakteru.” Rozmowa z Bogiem nie może mieć końca, to przecież najbardziej niezwykły Rozmówca.
Herod, oliwa i zmartwychwstanie
Zasadniczą częścią lampy oliwnej jest pojemnik, najczęściej o owalnej formie. Wystarczyło do niego odpowiednio umocować knot, by już po chwili lampa rozbłysła jasnym światłem. Jeśli oliwa przygotowana była ze szlachetnych oliwek, lampa wydzielała przyjemny zapach. Knoty robiono najczęściej ze lnu. Ponieważ przez tysiąclecia lampy oliwne były zasadniczym źródłem światła na terenach dawnej Palestyny, archeologowie wykopują ich wiele. Różne ich kształty i ornamenty znacznie przyczyniają się do ustalenia właściwej datacji odkrywanych i badanych poziomów wykopu. W pierwszym stuleciu naszej ery w Palestynie pojawił się nowy typ lampy, którą nazwano „herodiańską”. Miała ona okrągły kształt, płaską podstawę, która zapewniała stabilność, oraz osobno dołączany dziób na knot.
W tym samym mniej więcej czasie, gdy na rynku oświetleniowym pojawiła się nowość – lampa herodiańska, nad brzegami Jordanu Jan Chrzciciel mówił o innym świetle. „Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości. Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (J 1,7-9). Jak dowodzi historia, lampa herodiańska tylko na chwilę zajaśniała mocniej niż światło niesione przez Jana. Stało się to wieczorem owego dnia, gdy w twierdzy Macheront Herod świętował swoje urodziny.
Ścięcie Jana Chrzciciela wcale nie ugasiło jednak światła, o którym mówił. Odwrotnie. Niedługo potem światło to rozbłysło blaskiem zmartwychwstania. Po krótkiej ciemności Wielkiego Piątku zajaśniało tym wszystkim, którzy szczerze wyznają: „Pan moim światłem i zbawieniem moim”.
Światy słowem stwarzane
To prawdziwa historia. Kilkuletni chłopiec miał zawsze niezadowolonego ojca. „Mogłeś zrobić to lepiej”, „jesteś gorszy od twojego brata”, „wiadomo, znowu ci nie wyszło” – takie komunikaty słyszał na co dzień. Bez względu na to, jak się starał, słyszał o sobie jedynie złe rzeczy. Ojciec nagle zmarł. Mama powtórnie wyszła za mąż. Ojczym był odwrotnością ojca. „Nieźle ci idzie w szkole” – mówił. „Jeśli pójdziesz na studia, zapłacę za każdą twoją książkę” – zachęcał. Młody człowiek wybrał elektronikę. „Jeśli nie zatrzymasz się na licencjacie, ale zechcesz zdać magisterium, sfinansuję je”. Zdał. „A może doktorat? Chętnie pokryję koszty stypendium”. Młody inżynier sprawnie przeszedł obronę. Wówczas ojczym się uśmiechnął: „Ok. Na tyle było mnie stać. Teraz sam musisz płacić za dalszą edukację”. Słowa zachęty, które przez słyszał od ojczyma, budowały w nim wiarę w siebie. Stwarzały klimat, który umożliwiał rozwój, a nie paraliżował go. Oto siła słowa.
Student zna przeciętnie dwieście pięćdziesiąt tysięcy słów. W powszechnym użyciu jest ich zaledwie dwadzieścia tysięcy. W potocznym języku natomiast każdy z nas posługuje się nieco ponad ośmioma tysiącami wyrazów. Tylko geniusze słowa, w stylu Szekspira, posługiwali się aparatem dwudziestu pięciu tysięcy słów. Każdy z nas wypowiada ich ponoć około sto tysięcy dziennie. Mniej więcej tyle samo słyszymy w ciągu każdego dnia podczas rozmów z innymi. Jeśli włączyć w to media, liczba słyszanych przez nas słów rośnie kilka, a nawet kilkanaście razy. Szum słowny otacza nas zewsząd. Świdruje uszy i przenika do mózgu. Stwarza klimat, w którym żyjemy.
Mądry król Salomon mówił, że owocem ust nasyci człowiek swe wnętrze. I dodawał, że życie i śmierć są w mocy języka. Słowo nie tylko oddaje rzeczywistość. Słowo ją tworzy. Bo przecież wszystko od Słowa się zaczęło: „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez nie” (J 1,10).
Modlitwa niemal spóźniona
Korek na drodze stanowej w Nowym Jorku był niemiłosierny. Gdy wpadli na lotnisko, okazało się, że właśnie zamknięto bramki check-in. Byli wściekli. Ona, on z trójką dzieci. Godzinę później wściekłość ustąpiła miejsca przerażeniu. Mieli wykupiony ten właśnie rejs… Był poranek 11 września 2001 roku. Gdy odebrała telefon od swego ojca Stanley’a (imię zmienione), on również nie mógł uwierzyć, że żyją. Kamień spadł mu z serca. Dopiął swój strażacki kombinezon, włożył hełm i wbiegł na klatkę schodową zaatakowanego wieżowca. Niedługo później już nie żył. Drugi budynek zawalił się, grzebiąc setki osób.
Stanley wiele lat temu porzucił Kościół. Kpił z ludzi wierzących. Również ze swojej córki. A ta przez miesiące po katastrofie wciąż na modlitwie zmagała się z pytaniem: „Panie, ocaliłeś naszą rodzinę, ale dlaczego mój ociec musiał zginąć bez szansy na pojednanie z Tobą?” Pewnej soboty pod dom ocalonej rodziny podjechał samochód, z którego wysiadło młode małżeństwo z niemowlęciem na ręku. „Przyjechaliśmy wam podziękować – powiedziała mama. – Nasz syn żyje dzięki waszemu ojcu. Byłam w ciąży z tym maleństwem, gdy wbiegł do mojego biura, wziął mnie na ręce i kilkanaście pięter sprowadzał po schodach. Potem wrócił do budynku…” Chłopcu nadano imię Stanley. Jego mama kontynuowała opowieść: „Gdy schodziliśmy zadymionymi schodami, wasz ojciec mówił, że odszedł od Boga i że to był błąd, a zaraz może umrzeć. Powiedziałam mu wtedy, że w każdej chwili może przyjąć Jezusa. Zatrzymaliśmy się na półpiętrze. On ukląkł i powtarzał za mną: „Panie Jezu, przebacz mi moje grzechy. Otwieram Ci moje serce. Bądź moim Panem i Zbawicielem”.
To była pierwsza po wielu latach i jednocześnie ostatnia modlitwa strażaka, który w ostatniej chwili swego życia przyjął Jezusa – Wcielone Słowo Boga. A przecież „wszystkim tym, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12).
***
II NIEDZIELA PO NARODZENIU PAŃSKIM