W Belgradzie Dunaj osiąga ogromną szerokość
(wszystkie fot. M. Rosik)
Po dwudniowym zaledwie pobycie na Krk wyruszam dalej. Tym razem chyba ponad pół tysiąca kilometrów na wschód. W Serbii jestem po raz pierwszy.
Już od przekroczenia granicy targają mną mieszane uczucia. Wzmagają się jeszcze bardziej na ulicach Belgradu. Miasto potężne, stolica dawnej Jugosławii, miasto pełne tradycji. A jednocześnie miasto zniszczone, pełne przeżytków komunizmu, brudne i zaniedbane. Miasto królewskie i biedne, o zapędach imperialistycznych i jakby wewnętrznie złamane. Hemingway mówił kiedyś: „Życie łamie każdego, a potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscu złamania”.
Belgrad nie należy do „niektórych”. Jest przetrącony i obolały. Taki właśnie wydał mi się Belgrad przy pierwszym spotkaniu. Niezwykle trudno ogarnąć to, co miasto kryje w sobie. Jest to przecież gród nienawiści i ciągłych walk, miasto męczeństwa i bohaterstwa.
Paradoksalnie przyszło mi zamieszkać w domu, który wiąże się wprost z początkiem pierwszej wojny światowej. To tu mieściło się przedstawicielstwo monarchii austro-węgierskiej w Serbii. Po zamachu w Sarajewie właśnie tu postawiono Serbom ultimatum: albo wydadzą władzom Austro-Węgier zamachowców, albo wybuchnie wojna.
Kiedy delegowany rządu serbskiego wszedł do budynku, który mieści się dziś przy Markowicza 20, tuż za nim biegł delegat Rosji. Chciał dogonić go, by odwieść od wojny. Nie zdążył jednak. Gdy Rosjanin pojawił się na schodach, Serb wyszedł właśnie z wiadomością: „Wojna!”. Usłyszawszy wieść, poplecznik Moskwy zmarł na atak serca.
W całym zdarzeniu pobrzmiewa niemal echo biegu spod Maratonu.
A co działo się wówczas w życiu Edyty Stein, której wspomnienia nieustannie towarzyszą mi w podróży? Niekłamany patriotyzm kazał jej na pewien czas porzucić jej jedyną wówczas miłość – naukę, i zaciągnąć się jako ochotniczka do sanitarnej służby w Czerwonym Krzyżu. Po krótkim przeszkoleniu oddelegowano ją do pracy w szpitalu w Białej Cerkwi na Morawach. Z wojną wiąże się także pierwsze, nieświadome jeszcze zatknięcie z krzyżem. Było nim spotkanie z Anną Reinach, żoną profesora, który zginął na froncie pod koniec 1917 r. Edyta miała uporządkować spuściznę Reinacha.
Musiała też w tych dniach spotykać się z wdową. Co miała powiedzieć zrozpaczonej małżonce? Nie wierzyła przecież w życie wieczne. W jaki sposób mogła ją pocieszyć? Jej strach okazał się zbyteczny. Anna Reinach była osobą głębokiej wiary. Spotkania i rozmowy z nią w znacznej mierze zmieniły sposób myślenia i życia Edyty Stein.
Tak mówiła o nich do ojca Hirschmanna: „To było moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Boską mocą, która zostaje udzielona tym, którzy go niosą. Widziałam Kościół narodzony ze zbawiającego cierpienia Chrystusa w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. Była to chwila, w której załamała się moja niewiara, wiara żydowską straciła znaczenie, Chrystus promieniował: Chrystus w tajemnicy krzyża”.
Z powodu wspomnianych przyczyn budynek przy Markowicza w Belgradzie utrzymany jest dziś w przyzwoitym stanie. Państwo zapłaciło za renowację ze względu na wartość historyczną zabytku.
Inne domy obok są zaniedbane. Niezwykle wymownym świadectwem historii jest dom stojący tuż za centralną cerkwią pod wezwaniem św. Marka. Odsyła myśl ku ostatniej wojnie. Wybite przez oddziały NATO okna straszą niczym oczodoły w trupiej czaszce. Tuż za nimi jednak pogodnie błyszczą w słońcu lustrzane okna nowoczesnego wieżowca.
Tak przeszłość plącze się z teraźniejszością. A co najgorsze, od przeszłości uwolnić się nie można. Pragnienie szczęśliwego życia w wielkim kraju łączy się tu na każdym niemal kroku z krwią. Dopiero teraz zaczynam rozumieć etymologię nazwy „Bałkany”. Z języka tureckiego to zbitek dwóch słów: bał –„miód” i kani – „krew”.
Trudno żyć spokojnie w miejscu, gdzie kotłują się wciąż nacje i religie, historia i teraźniejszość, zapędy imperialistyczne i chęć wejścia do Europy. Wystarczy kilka chwil wędrówki ulicami miasta, by się o tym przekonać. Dach parlamentu wygląda identycznie jak dach na cerkwi św. Marka, by ukazać życzliwość rządu wobec religii. W rzeczywistości nie jest to życzliwość, lecz chłodna tolerancja.
Gmach poczty głównej wystawiony został na wzór budowli stawianych przez Mussoliniego, jednego z większych autorytetów niektórych przywódców partii socjalistów. Kilka metrów dalej wznosi swe dumne czoło bogato zdobiony pałac królewski, świadek pełnych świetności i przepychu czasów monarchii.
Coincidentia oppositorum, skupisko sprzeczności– oto Serbia w soczewce.
Jak zawiłe jest życie i historia miasta, tak zawiłe są również życiorysy ludzkie. W moim wędrowaniu po Belgradzie towarzyszy mi Aleksander, który zaledwie dziesięć lat temu przyjął chrzest. Wcześniej był zawodowym żołnierzem i informatykiem. Po swym nawróceniu wstąpił do seminarium i dziś jest proboszczem katedry w Belgradzie. Finalizuje doktorat na Angelicum w Rzymie, choć studiował także na Węgrzech. Jest autorem pierwszej synopsy, czyli zestawienia ewangelii Marka, Mateusza i Łukasza, po węgiersku.
Jego widzenie Kościoła i spraw wiary jest bardzo wyraziste, wręcz wyostrzone. Nie pierwszy raz zresztą spotykam się z takim spojrzeniem. Jest ono właściwe dla neofitów. Kto nawrócił się w wieku dojrzałym, zupełnie świadomie, niejednokrotnie wbrew całemu środowisku, które go kształtowało, zazwyczaj jest radykalny w swych poglądach.
To dobrze. Takie spojrzenie i takie podejście oczyszcza Kościół i budzi chrześcijan z samozadowolenia. Niemal wszyscy neofici doświadczają bardzo dotkliwie przepowiedni Jezusa: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. Często są odrzuceni przez środowisko, w którym żyli przez lata.
Konwertyci wprowadzają ferment w ustabilizowane struktury Kościoła. Dobry ferment. Czyż nie tak miała się rzecz z Pawłem z Tarsu? Nie można tu mówić, co prawda, o pełnej konwersji, gdyż Paweł był wyznawcą judaizmu i po spotkaniu z Chrystusem pod Damaszkiem takim pozostał. Wokół wydarzenia pod Damaszkiem narosło zresztą wiele legend, które domagają się wyjaśnienia.
Często mówi się o „nawróceniu świętego Pawła”, tymczasem paradoksalnie można by pokusić się o uzasadnienie tezy, że nie było to ani „nawrócenie”, ani „świętego”, ani „Pawła”. Sformułowanie zaczerpnięte z obrazu Caravaggia, który podziwiać mogą odwiedzający kościół Santa Maria del Popolo w Rzymie, niewiele ma wspólnego z przekazem Dziejów Apostolskich. Dlaczego? Gdyż wszystkie trzy wyrazy sformułowania „nawrócenie świętego Pawła” są nieścisłe i poniekąd wprowadzają w błąd.
Słowniki definiują nawrócenie jako jedną z trzech przemian: przejście ze stanu ateizmu do wiary, zmiana jednej religii na drugą lub nawrócenie w sensie moralnym, rozumiane jako porzucenie grzechu. Przypadek Pawła nie dotyczy żadnej z tych przemian.
Paweł nie zmienił religii z judaizmu na chrześcijaństwo, gdyż do roku 49 chrześcijaństwo uznawane było za jedną z sekt judaizmu.
Nie był także ateuszem, który przyjął wiarę. Ateizm w wydaniu oświecenia, jako negacja istnienia Boga, nie był wówczas przecież znany. Paweł nie porzucił również grzesznej drogi, by nawrócić się moralnie, gdyż jako faryzeusz wykształcony przy boku Gamaliela był nader gorliwy w zachowywaniu Prawa. Nie przez przypadek właśnie on został wysłany przez arcykapłanów do Damaszku, by tam więzić chrześcijan.
Paweł nie był wówczas również „świętym”: nie był jeszcze kanonizowany, ani nawet nie był chrześcijaninem, którzy określali siebie mianem „świętych”.
Kłopoty powstają także z samym imieniem Pawła. Wielu sądzi, że jak w przypadku Abrahama czy Piotra, nastąpiła zmiana imienia z Szawła na Paweł. Tymczasem to nieprawda. Przyszły apostoł narodów urodził się w Tarsie i tam wołano na niego po grecku Paulos. Gdy przybył do Jerozolimy, posługiwał się aramejskim brzmieniem tego samego imienia: Szaul. Wędrując do Damaszku przez tereny Palestyny, rozmawiał zapewne po aramejsku, a więc posługiwał się imieniem Szaul, czyli Szaweł. Gdy natomiast jako obywatel rzymski przybywał do wiecznego miasta, wołano doń po łacinie: Paulus. Zamiast więc mówić o „nawróceniu świętego Pawła”, lepiej opowiadać o widzeniu Chrystusa zmartwychwstałego, które otrzymał Szaweł w swej drodze do Damaszku.
Konwertytką w zupełnie podobnym stylu jak Szaweł okazała się Edith Stein, choć pomiędzy jej przejściem z judaizmu na chrześcijaństwo pojawił się także ateizm. Gdy przeczytała w przeciągu jednej nocy Życie świętej Teresy napisane przez nią samą, powiedziała: „To jest prawda”. To wyznanie zmieniło całe dotychczasowe jej życie. Przyjęła chrzest i po kilku latach wstąpiła do karmelu. Nie mogła jednak postąpić inaczej ta, która o ateistycznym okresie swego życia wyznała: „Moje poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą”.
A czyż nie tak stało się w życiu innych wielkich konwertytów? Augustyna, za którego modliła się jego matka, Monika, przez lat czterdzieści? Jacquesa Maritain i jego żony Marisy, których do wiary doprowadziły refleksje filozoficzne? Syna pierwszego sekretarza komunistycznej partii Francji, André Frossard’a, który uwierzył w Boga w przeciągu kilku minut spędzonych przed Najświętszym Sakramentem? Kardynała Newmana? Pochodzącego z wywodzącej się ze Śląska żydowskiej rodziny kardynała Lustiger?
Wszyscy ci ludzie po przyjęciu wiary i wstąpieniu do Kościoła okazali się niezwykle aktywni i zaangażowani całym życiem w jego misję.
Kontynuując swój spacer po Belgradzie uświadamiam sobie, że jeszcze wczoraj rozmawiałem z Chorwatami. Mówili: „Serbowie są jak Rosjanie. Zawsze chcą panować nad wszystkimi. Pragną, by inne narody były im służalczo poddane”.
Chorwaci to w przeważającej mierze katolicy, dlatego w prawosławnej Serbii o realnym ekumenizmie nie ma mowy. Owszem, jest to ekumenizm rodem z Moskwy: dokumenty i deklaracje swoje, a życie swoje. Problemem Serbów jest także inny kraj: Kosowo. To przecież kolebka ich historii. Tak się jednak złożyło, że z biegiem czasu napływowa ludność albańska liczebnie zdecydowanie przewyższyła ludność serbską. Ogłoszenie niepodległości przez Kosowo jest de facto deklaracją powstania nowego państwa albańskiego. A to tkwi niczym drzazga w oku każdego Serba. Od początku szesnastego wieku miasto przez cztery stulecia pozostawało pod panowaniem Turków.
W najnowszej historii nazwy i terytoria państw zmieniały się tu jak w kalejdoskopie. Do 2003 roku Belgrad był stolicą Jugosławii, następnie przez trzy lata Serbii i Czarnogóry, od 2006 tylko Serbii.
Polub stronę na Facebook