fot. M. Rosik
Kto w drodze z Madrytu do Segowii chce ominąć autostradę, ten nie ma innego wyjścia, jak wybrać się górskimi serpentynami. I to dobry wybór! Naprawdę, nie ma czego żałować. Szosa wije się do wysokości ponad 1800 metrów n.p.m., a potem delikatnie opada układając się w zawijasy, jakby królowa gór swobodnie opuściła na ziemię wstęgę jeszcze przed chwilą przepasującą jej włosy. Po 20.00 powietrze jest wciąż krystalicznie czyste i rześkie, a widoczność doskonała. Z głośników volkswagena sączy się opera. Idealnie jak na początek odpoczynku w regionie Kastylii i Leon.
Po ponad godzinie sielankowej jazdy nagle kończą się zaczarowane zawijasy, a przede mną wyrasta mur średniowiecznego miasta. Wystarczy przejechać przez bramę, by natychmiast znaleźć się w innym świecie. Okazuje się, że podróż do Segowii to także podróż w czasie. Przedzierając się wąskimi uliczkami, mam wrażenie, że lusterkiem otrę zaraz o krawędź domu lub muru miejskiego. Obawa nie jest jednak na tyle silna, bym oderwał wzrok od baszt i wieżyczek, zdobionych frontonów i rzeźbionych figur, drewnianych okiennic i ozdobnych drzwi, które spotkać tu można na każdym kroku.
Hotel mieści się w kilkuwiecznym palacio, jednak wnętrze niczym nie ustępuje nowoczesnym hotelom światowych metropolii. Pokój z pięknym widokiem na wzgórza jest co prawda nieco ciasny, ale w zupełności wystarczy komuś, kto nie ma zamiaru spędzać wiele czasu owionięty podmuchami klimatyzatora.
Rankiem budzi mnie… cisza. Gdy powoli dociera do mnie, że przez otwarte drzwi balkonowe wkrada się do pokoju chłodne jeszcze powietrze, pojawia się uczucie ukojenia. Po chwili daje się słyszeć nabrzmiewający śpiew ptaków. Uwiedziony wrażeniem świeżości i głosami zza okna, dochodzę do balkonu. Na błękitnym niebie wiszą białe chmury i … kolorowe balony! Widok wręcz nieprawdopodobny. O 7.00 rano jest już ich w powietrzu kilkanaście. Dzień rozpoczął się całkiem nieźle.
Niebo nad miastem o 7.00 rano
Położone u stóp Sierra de Guadarrama miasto w środkowej Hiszpanii liczy około sześćdziesięciu tysięcy mieszkańców. Położone jest na wysokości 1200 metrów n.p.m., co wyjaśnia, dlaczego oddycha się tu nieco inaczej niż w dolinach, za to rześkość powietrza wyczuć można natychmiast.
Miasto słynie z akweduktu, który wybudowano tu około roku 100 n.e., może nawet nieco wcześniej – za czasów Wespazjana. Dostarczał wodę z odległości piętnastu kilometrów. Dziś z antycznej konstrukcji pozostał niecały kilometr, zaopatrzony w sto dwadzieścia dziewięć przęseł. Rzymianie opanowali do perfekcji sztukę budowy akweduktów. Najpierw prowadzono długie i żmudne obliczenia. Chodziło o wyznaczenie kąta nachylenia całej konstrukcji. Nie mógł być zbyt mały, bo woda przestałaby się poruszać, ale nie mógł być także zbyt duży, bo płynęłaby zbyt szybko, rozlewając się z koryta lub niszcząc je. Nachylenie akweduktu segowijskiego wynosi 1 procent.
Jeśli wierzyć ludowym podaniom, okazuje się, że konstrukcja jest dziełem samego diabła! Pewna dziewczyna umęczona noszeniem wody z odległej studni, zaprzedała duszę diabłu, jeśli tylko ten będzie co rano zanim kur zapieje dostarczał jej wodę. Wieczorem nad miastem rozszalała się potworna burza. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że błoniastoskrzydły zaczął realizować swój plan. Tuż przed ukończeniem budowli kur zapiał. Zabrakło jednego kamienia. Rankiem dziewczyna skruszona wyznała mieszkańcom swoją winę, a ci dokończyli budowy, poświęcili akwedukt i aby ocalić grzeszną duszyczkę od potępienia – powiesili na akwedukcie wizerunek Matki Bożej i św. Szczepana.
Akwedukt z końca I wieku
Jednak w niedzielny poranek nie spieszno mi do akweduktu, ale do katedry – na Mszę świętą. Segowijska katedra jest wyjątkowa! Jeśli jedziesz do miasta z zachodniej strony, jej widok zachwyci Cię tak bardzo, że będziesz musiał zwolnić, jeśli nie chcesz narażać życia. Nie bez powodu przylgnęła do niej nazwa la Dama de las Catedrales. Budowę rozpoczęto w 1525 roku. Inwestycja trwała dość długo, jeśli tak można określić czas ponad dwóch stuleciu. Pierwsze szlify były w stylu romańskim, ale z biegiem czasu zastąpiły je późnogotyckie kształty. Kościół nosi wezwanie: Najśw. Marii Panny i św. Fruktuoza. Długość budowli jest niebagatelna – wynosi sto pięć metrów. Bazylika ułożona jest na planie krzyża łacińskiego i składa się z trzech naw. Absydę otacza siedem kaplic. Katedralna wieża liczy 88 metrów.
Ciekawostką jest to, że dzwonnik katedry był jednocześnie stróżem miasta w tym sensie, że wciąż wypatrywał z wieży nowych przybyszów i toczące się powoli w stronę murów karawany. Aby zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom, praktycznie całe dnie spędzał na wieży. Właśnie dlatego władze miejskie urządziły tam mieszkanie nie tylko dla niego, ale także dla jego rodziny i całego dobytku. Kosze z żywnością przeznaczoną dla mieszkańców katedralnej wieży wciągano na sznurach wysuwanych przez okno, aby uniknąć żmudnego wspinania się krętymi schodami.
Katedra
Eucharystię o 11.00 odprawia trzech starszych kapłanów. Zebrało się około czterdziestu osób, jednak nie ma wśród nich ludzi młodych. Śpiew wychodzi tak sobie, tym bardziej, że nie towarzyszy mu dźwięk organów. Nawiązując do Ewangelii, kaznodzieja rezolutnie zauważa, że podobnie jak niegdyś w Nazarecie, tak i dziś Jezus bywa lekceważony. „Czy nie jest tak, że wciąż powątpiewamy o Jego cudach? Czy nie jest tak, że nie przejmujemy się zbytnio Jego nauczaniem? – pyta – A przecież Jezus jest dziś taki sam, jak dwa tysiące lat temu w Nazarecie! Czemu nie naśladujemy św. Pawła, który w utrapieniu wołał do Pana? Otrzymał odpowiedź, że wystarczy mu łaski Bożej, bo moc w słabości się doskonali”. Po Mszy świętej zapowiedziany został koncert organowy, jednak niemal nikt nie zostaje w kościele, by go wysłuchać.
Przechadzam się po względnie pustym wnętrzu świątyni. Barokową ambonę zdobi płaskorzeźba przedstawiająca scenę zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie wieści o narodzinach Jezusa, a także wizerunki czterech ewangelistów. Figura Maryi zdobi także Capilla Mayor. Święta Droga (Via Sacra) to szlak wewnątrz katedry wytyczony nagrobnymi płytami upamiętniającymi tutejszych biskupów. Warto zwrócić uwagę na malowidło, które wyszło spod pióra Ignacio de Ries, które powstało po zakończeniu epidemii dżumy w XVI wieku. Na koronie drzewa życia hulaszcze życie trwa w najlepsze, podczas gdy po drzewem śmierć z kosą tylko czeka za swe ofiary, Jezus natomiast bije w dzwon dla opamiętania.
Przed wejściem do zakrystii
Z refleksją o konieczności czuwania i ciągłego nawracania się wychodzę na zewnątrz. Mieszkańcy Segowii są trochę inni niż w innych częściach kraju, choćby w Madrycie. Za surowymi twarzami kryje się figlarny uśmiech. Mężczyźni odzywają się tubalnym głosem, ale przebija z niego ciepły ton. Kobiety są wyniosłe, choć ubierają się często w zwykłe jeansy i koszulki. W postawie jednych i drugich da się wyczuć mentalność góralską, nieco hermetyczną, aczkolwiek niepozbawioną dozy życzliwości dla przybyszów.
Tuż za katedrą rozciąga się dawna dzielnica żydowska. Najpiękniejszym jej obiektem jest bez wątpienia kościół Corpus Christi, który został przekształcony w katolicką świątynię z dawnej synagogi. Najstarsza wzmianka o Głównej Synagodze Segowii pojawia się w 1373 roku i choć nie ma wcześniejszych śladów jej istnienia, to jednak podobieństwo z synagogą w Toledo sugeruje, że bożnica mogła tu stanąć pod koniec XIII wieku. Ostatnia wzmianka o budynku jako działającej synagodze pochodzi natomiast z 1410 roku i zamieszczona została w kronice katedralnej. Legenda – dodajmy, że nieprzychylna wyznawcom judaizmu – głosi, że Żydzi odkupili od zakrystiana kościoła Św. Facundo konsekrowaną Hostię i próbowali ją spalić, a ponieważ ogień w żaden sposób nie chciał strawić Ciała Pańskiego, przerażeni wyznawcy judaizmu zanieśli Hostię przeorowi dominikanów. Według brata Alonso de Espina, należącego do tego samego zakonu, synagoga została skonfiskowana za karę za profanację Hostii i już w 1419 roku postanowiono przemienić ją w kościół. Przekształcenie żydowskiego domu modlitwy w kościół rozpoczęło się w XVI wieku. Początkowo ustanowiono tu klasztor pokutujących kobiet, bazujący na regule św. Klary. W 1899 budynek został strawiony przez ogień. Odbudowanie i restauracja kościoła zajęła trzy lata.
W kościele Corpus Christi. Jezus błogosławi św. Franciszka w obecności Maryi
Przepięknie odrestaurowano także stare żydowskie domy i koszerne restauracje. Inskrypcje na ścianach domostw gnieżdżących się blisko siebie na wąskich uliczkach zawierają hebrajskie słowa. Gdzieniegdzie daje się zauważyć menorę. Wszystko to świadczy o znaczącej i długiej obecności Żydów sefardyjskich w tej części kraju.
Aby dotrzeć do kościoła karmelitów, gdzie spoczywa św. Jan od Krzyża, muszę udać się najpierw do centrum informacji turystycznej. Tam otrzymuję mapę z dokładnie wyrysowaną trasą. Okazuje się, że zajmie ona około pół godziny i trzeba wyjść poza obręb murów miejskich. Wędrując, szukam ocienionych uliczek, bo upał coraz bardziej daje się we znaki.
Kościół karmelitański
W miarę zbliżania się do klasztoru, przypominam sobie pracę nad książką Na granicy światła. Biblijne wątki „Wiedzy krzyża” Edyty Stein. Do lektury dzieła pisanego przez mistyka przystępuję zawsze z drżeniem. Czuję się trochę tak, jakbym bez pozwolenia poruszał się po cudzym domu – domu stworzonym przez duszę zatopioną w kontemplacji i przez samego Boga. A cóż dopiero mówić o dziele, w którym jeden mistyk interpretuje teksty innego!
Książka Edyty Stein, której niemiecki tytuł brzmi Kreuzeswissenschaft. Studie über Joannes a Cruce, a która stała się przedmiotem mojego studium, powstawała na prośbę przełożonych zakonu. Teresa Benedykta wraz z całym Karmelem miała nią uczcić czterechsetną rocznicę urodzin Doktora Mistycznego. Wiedza krzyża była ostatnim dziełem świętej, dziełem, które poprawiała i nad którym pracowała jeszcze w dniu aresztowania. Oznaczać to może, że jej myśl tam zawarta jest myślą najbardziej dojrzałą i że refleksje, które snuje na kartach książki w oparciu o dzieła Jana od Krzyża odznaczają się największą głębią. Książka jest komentarzem do Drogi na Górę Karmel, Nocy ciemnej, Żywego płomienia miłości i Pieśni duchowej. Po analizie tych utworów reformatora Karmelu, przed którego grobem za chwilę stanę, autorka dochodzi do wniosku, że zarówno ciemność, jak i krzyż są drogami odkrywania Boga. Zbiegło się to doskonale z jej osobistym doświadczeniem spotykania Boga.
Pierwotne miejsce pochówku św. Jana od Krzyża
Daje się zauważyć pewne pokrewieństwo duchowe i egzystencjalne pomiędzy postacią Edyty Stein a Janem od Krzyża, nawet w tym okresie, w którym późniejsza święta karmelitanka nie znała jeszcze Doktora Mistycznego. Już same daty urodzin i śmierci zdradzają pewien dziwny zbieg okoliczności: Edyta urodziła się dokładnie w trzysta lat po śmierci Jana, a zmarła w dokładnie czterysta lat po jego urodzinach. Zarówno Jan od Krzyża jak i Edyta stracili ojca w pierwszych latach swojego życia. Psychologia rozwojowa bada wpływ tak dramatycznego wydarzenia na dalsze wychowanie. Z całą pewnością nie pozostawia ono bez zmian świata emocjonalnego i intelektualnego dziecka. Edytę i Jana łączyła bez wątpienia nauka, zwłaszcza rozczytywanie się w dziełach Tomasza z Akwinu. Zgłębianie myśli teologicznej Doktora Anielskiego bez wątpienia zbliża ludzi w ich sposobie myślenia, pojmowania rzeczywistości i spojrzeniu na świat wiary. Łączyła ich także posługa chorym w szpitalu. Wskazuje ona na ich wspólną cechę – wrażliwość na cierpienie drugiego. Jan od Krzyża posługiwał chorym w szpitalu już jako chłopiec, Edyta była trochę starsza. Jana i Edytę łączyła także postać Teresy Wielkiej. W początkowym etapie ich drogi wiary odegrała ona decydującą rolę. Opatrznościowe spotkanie Jana ze św. Teresą od Jezusa miało miejsce w 1567 roku. Równie opatrznościowe spotkanie Stein z Teresą zaaranżowane zostało przez Opatrzność kilka wieków później, w Bergzabern w Palatynacie. To wtedy Edyta sięgnęła po autobiografię świętej. Pewne podobieństwo jest dostrzegalne także w przypadku śmierci Jana i Edyty: jest to śmierć spodziewana (Jan znał nawet przez objawienie jej dokładną datę i godzinę), w pewnym sensie oczekiwana w atmosferze wewnętrznego spokoju.
Sarkofag św. Jana od Krzyża
Rozmyślanie przerywam, gdy przede mną wyrastają mury karmelu. Klasztor przylega do kościoła. Do jednego i drugiego wspiąć się trzeba po kilkudziesięciu schodach. Kościół, choć barokowy, na szczęście nie jest przeładowany obrazami i rzeźbami. Kaplica grobu Jana od Krzyża znajduje się po lewej stronie nawy głównej. Prosty, elegancki sarkofag w brązie znajduje się za głównym ołtarzem. Jego pomysłodawcą jest Félix Granada, który wystawił go w 1927 roku. Na lewej ścianie kaplicy widnieje tablica informująca o pierwotnym miejscu pochówku świętego.
Karmelitański konwent został założony przez św. Teresę od Jezusa, która odwiedziła to miejsce właśnie ze św. Janem w 1586 roku. Sam Jan od Krzyża był przełożonym tutejszej wspólnoty karmelitańskiej w latach 1587-1591. Dziś wraz ze św. Teresą spogląda na rozmodlonych pielgrzymów z rzeźb stojących po obu stronach głównego ołtarza kościoła.
Figura św. Jana od Krzyża przy głównym ołtarzu kościoła
Polub stronę na Facebook