To nie Louis Amstrong – jak niemal powszechnie się sądzi – jest autorem pieśni „Go down, Moses”, znanej także pod tytułem „Let my people go!”. Pieśń ułożyli w XIX stuleciu niewolnicy rodem z Afryki, zamieszkujący Amerykę. Ich zdaniem sytuacja, w jakiej się znaleźli, jako żywo przypominała sytuację uciskanych w Egipcie Izraelitów.
„Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów” – mówi Łukasz ewangelista o Janie Chrzcicielu (Łk 3,3). Jan głosił na pustyni, ale chrzcił w Jordanie. Izraelici czterdzieści lat wędrowali przez pustynię, aż doszli do wód Jordanu. Wprowadził ich tam Jozue, który pierwszy wstąpił do koryta rzeki. Jozue to po hebrajsku Jeszua, czyli Jezus. Jezus również wstąpił do rzeki, aby przyjąć chrzest. Izraelici pod wodzą Jozuego przekraczają Jordan, by wejść do ziemi obiecanej, pozostawiając za sobą czasy niewoli egipskiej. Ci, którzy wierzą w Jezusa pod Jego wodzą wkraczają do nowej ziemi obiecanej – do samego nieba, pozostawiając za sobą niewolę grzechu i śmierci. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by dostrzec, że wyjście Izraelitów z Egiptu i przekroczenie Jordanu jest jedynie zapowiedzią o wiele ważniejszego eksodusu – z niewoli grzechu ku wolności dzieci Bożych.
Z jedną różnicą. Jezus nie musi – jak Mojżesz przed faraonem – prosić władcy ciemności o uwolnienie ludzi. Nie musi wołać „Let my people go”, „Uwolnij mój naród”. Wyzwolenie już się dokonało. Pytanie tylko, jak skorzystamy z tej wolności?