Maryja sama szuka takich, którzy by do Niej pobożnie
i z uszanowaniem przystępowali:
tych bowiem miłuje, tych karmi i zasila,
tych za dzieci przyjmuje. 

Bonawentura

Aby z Emil Botta Street w Jerozolimie dostać się na Mount Scopus, gdzie stoi dostojny Uniwersytet Hebrajski, należy najpierw przespacerować się do Bramy Damasceńskiej. Wędrówka zabiera około kwadransa. Tam na przystanku należy wsiąść do szeruta, kilkuosobowego busa, i czekać aż auto napełni się pasażerami. Gdy bus jest gotowy do drogi, wyrusza na Mount Scopus zatrzymując się po drodze tam, gdzie mają na to ochotę pasażerowie.

Zdarzało się jednak, że po skończonych wykładach postanawialiśmy w gronie studentów wracać do miejsca zamieszkania piechotą. Tym razem spacer zajmował około trzech kwadransów. Należało przejść przez dzielnicę Żydów ortodoksyjnych zwaną Mea Szearim – Dzielnicą Stu Bram. Pomysłodawcą założenia ortodoksyjnej dzielnicy był Konrad Schick, niemiecki architekt, protestancki misjonarz i archeolog zarazem. Pierwsi przybysze zawitali w „dzielnicy czystych dusz” w XIX stuleciu. Pochodzili z Polski i Węgier. Niektórzy nazywają ją miastem w mieście, choć pierwotna nazwa wywodzi się od planu zbudowania jednocześnie stu domów.

We wtorki często na ulicach Mea Szearim dostrzec można było nowożeńców. Odświętnie ubrani udawali się do synagogi lub domu weselnego, otoczeni przez rodziny i przyjaciół tworzących ślubny orszak. Dlaczego we wtorki? – dziwiliśmy się. Czy nie byłoby logiczne, aby wesela urządzać w piątkowe popołudnie, gdyż następnego dnia jest szabat, więc weselnicy nie muszą zrywać się do pracy?

Odpowiedzi udzielił nam pewnego razu nasz wykładowca, zajmujący się składnią hebrajską. Zapytany o wtorkowe wesela uśmiechnął się lekko i wyjaśnił: „W pierwszym opisie stworzenia świata w Księdze Rodzaju niczym refren powtarza się fraza: ‘to, co Bóg uczynił, było bardzo dobre’. Przy opisie dzieł stworzonych trzeciego dnia fraza ta pojawia się dwa razy! Właśnie dlatego Żydzi uznali trzeci dzień tygodnia – właśnie wtorek – za najszczęśliwszy. Ot i cała zagadka!”.

Być może i wesele w Kanie Galilejskiej odbyło się we wtorek?

***

Wydarzenie przedstawione przez Jana ewangelistę jako zapisane dość późno, bo przy końcu pierwszego wieku, doczekało się głębokiej refleksji teologicznej. Oprócz myśli teologicznej, której przyjrzymy się na nowo, ważny jest także odczytanie całego epizodu w kluczu historycznym, symbolicznym i etycznym. A zatem – do dzieła! Spójrzmy najpierw na tekst całej perykopy:

Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?» Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!» Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2,1-11).

Dlaczego Jezus nazywa Maryję „niewiastą”? O tym szerzej w następnym rozdziale. Teraz zaznaczmy tylko, że zwrócenie się Jezusa do Matki terminem „niewiasto” brzmi inaczej na gruncie semickim niż w językach współczesnych. W ówczesnej mentalności było to określenie oddające szacunek. Fakt, że Jezus określa Maryję „niewiastą”, nie „Matką”, sugerować może również, że od tej chwili ich wzajemna relacja przybiera inny nieco wymiar: Jezus rozpoczyna swą publiczną działalność. Taką interpretację potwierdza końcowa wzmianka ewangelisty, że przemiana wody w wino było „początkiem znaków” (J 2,11). W tym samym duchu interpretował to określenie św. Jan Paweł II podczas audiencji generalnej 5 stycznia 2000 roku:

Kiedy Jezus zostawia swą Matkę w Nazarecie i potem spotyka Ją podczas swej publicznej działalności, mówi do Niej ‘niewiasto’, by podkreślić, że słucha już tylko poleceń Ojca, ale także by podkreślić, że nie jest Ona jedynie zwykłą matką biologiczną, lecz ma do spełnienia misję jako ‘Córa Syjonu’ i Matka ludu Nowego Przymierza. Wypełniając to zadanie, Maryja zawsze pozostanie całkowicie posłuszna woli Ojca.

Początek znaków był jednocześnie początkiem wiary uczniów: „i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2,11). Jest to wiara Kościoła, który się tworzy. Maryja więc odgrywa istotną rolę w procesie kształtowania się wiary w rodzącym się Kościele. I właśnie taki jest wydźwięk teologiczny całego opowiadania.

Wydźwięk historyczny nawiązuje do zwyczajów ślubnych w Palestynie czasów Jezusa. W wigilię dnia zaślubin narzeczony wraz z przyjaciółmi udawał się do domu ojca przyszłej żony. Przyodziany w uroczyste szaty, zmierzał na czele orszaku w towarzystwie „przyjaciela oblubieńca”, mistrza ceremonii. Przy śpiewach opartych w dużej części na tekście Pieśni nad pieśniami, wnoszono przyodzianą w welon pannę młodą i rozpoczynała się wędrówka do domu przyszłego męża. Po przybyciu rodzice młodego wypowiadali formułę błogosławieństwa i rozpoczynano zabawę, w której czynny udział brał oblubieniec. Narzeczona pozostawała ze swymi przyjaciółkami w odrębnym pokoju.

Następny dzień mijał na zabawach, a wieczorem w dwóch oddzielnych salach, osobno dla mężczyzn, osobno dla kobiet, podawano posiłek. Tuż po nim oblubienica zajmowała miejsce pod specjalnie do tego celu przeznaczonym baldachimem i w otoczeniu ubranych na biało (być może z lampami w rękach) przyjaciółek, odbierała prezenty. Tuż po tym momencie przybywał narzeczony, wychwalając wdzięki młodej. Następował moment uroczystych zaślubin. Zabawy trwały często siedem i więcej dni. Jedynie w wypadku zamążpójścia wdów ograniczano wesele do trzech, a niekiedy dwóch dni.

A jak można całe opowiadanie o galilejskim weselu odczytać w kluczu symbolicznym? Zatrzymajmy się tylko na odczytaniu najważniejszych symboli. Ponieważ cyfra siedem uznawana była za wskazującą na pełnię i doskonałość, szóstka oznaczała brak doskonałości. A ponieważ stągwie przeznaczone były do rytualnych obmyć przepisanych Prawem, stąd prosty wniosek: sześć stągwi oznacza niedoskonałość Prawa Starego Testamentu. Wypełnienie ich po brzegi wodą, która stała się winem – a wino jest przecież symbolem miłości – wskazuje na fakt, że niedoskonałe Prawo Jezus dopełnia „po brzegi” doskonałym prawem miłości Boga i bliźniego.

Co prawda przykazanie to było już znane w Starym Przymierzu, Jezus jednak zmienia sposób jego stosowania. Nowość polega na tym, że Jezusowi już nie wystarcza miłość „jak siebie samego”. On nie tylko powtarza dawne przykazanie, ale dodaje doń coś nader ważnego. Nie wystarcza Mu już miłość „jak siebie samego”, bo siebie samych kochamy czasem koślawo i niedoskonale. Przykład? Łatwo wyobrazić sobie pracoholika, który jedenaście godzin na dobę spędza w pracy, a po powrocie do domu zasiada do komputera, by dokończyć zaległe sprawy. Czy ktoś taki kocha siebie właściwie? Czy narkoman wstrzykujący sobie truciznę kocha siebie w sposób należyty? Czy zaśmiecanie umysłu brudnymi treściami nazwiemy piękną miłością siebie? Nasza miłość jest często słaba i chora. Niepełna i niedoskonała. Potrzebująca uleczenia. Właśnie dlatego Jezus nie poprzestał na nakazie „kochaj jak siebie samego”. Poszedł dużo dalej: „Miłujcie się wzajemnie jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). To On staje się probierzem autentycznej miłości, którą okazywać należy innym.

Idąc za myślą ojców Kościoła, wielu egzegetów dopatruje się w perykopie nawiązania do sakramentów. I słusznie, gdyż taki był zapewne zamysł ewangeliczny. O ile woda wskazuje na chrzest, o tyle wino staje się symbolem Eucharystii. Taką interpretację potwierdza scena ukrzyżowania Jezusa, którą ewangelista wyraźnie łączy z opisem godów w Kanie poprzez użycie słowa „niewiasto” w stosunku do Maryi. Z przebitego boku Chrystusa wypłynęły krew i woda, które stały się znakiem sakramentów chrztu i Eucharystii.

Jest wreszcie i poziom etyczny całego epizodu. Wielu egzegetów interpretuje opowiadanie o weselu w Kanie Galilejskiej przez pryzmat przypowieści o uczcie, na której znalazł się człowiek bez stroju weselnego (Mt 22,1-14). Przypowieść o zaproszeniu na ucztę weselną budzi trudności interpretacyjne z punktu widzenia logiki. Czytelnika zadaje sobie pytanie: skoro wydający przyjęcie zapraszał bez wyjątku wszystkich („’Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie’. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych”; 22,9-10), jakże może się dziwić, iż jednemu z uczestników brak stroju weselnego („Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?”; 22,12)? Próba wyjaśnienia tej trudności może iść w następującym kierunku: zwyczajem dworów królewskich było wręczanie odpowiedniego stroju zaproszonym przy wejściu na ucztę. Jeśli ktoś takiego stroju nie posiadał, było jasne, że nie wszedł na ucztę oficjalną drogą, ale zakradł się tam innym sposobem. Warto przy tym pamiętać, że szata godowa w przypowieści jest symbolem czystego serca (w kategoriach teologicznych: łaski uświęcającej), które jest warunkiem udziału w królestwie Bożym.

***

Opowiadanie o godach w Kanie w Galilei daje podstawy, by mówić o pośrednictwie Maryi. Niektórzy nawet chcieli przypisać Jej tytuł Wszechpośredniczki łask, jest on jednak niewłaściwy, gdyż nie wszystkie łaski, jakie otrzymujemy od Boga przechodzą przez Maryję. Można jednak Maryję nazwać Pośredniczką, tak jak to czynimy w modlitwie „Pod Twoją obronę”, a to dzięki temu, że w Maryja pośredniczy pomiędzy Jezusem a usługującymi na weselnym przyjęciu. Najpierw rozmawia ze swoim Synem, a potem zwraca się do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5).

Pośrednictwo Maryi jednak znacząco różni się od pośrednictwa Jezusa, które ma boski charakter. Wyjaśnia to św. Paweł w korespondencji z Tymoteuszem, biskupem Efezu: „jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie” (1Tm 2,5-6). Kapłanów nazywamy niekiedy pośrednikami pomiędzy Bogiem a ludźmi, gdyż składają ofiarę Bogu w imieniu ludu, a ludowi głoszą słowo i udzielają sakramentów w imieniu Boga. Jezus, Bóg – Człowiek, jest arcykapłanem Nowego Przymierza, jest więc też pośrednikiem:

Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad niebiosa, takiego, który nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary najpierw za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego siebie (Hbr 7,26-27).

Maryja uczestniczy w jedynym pośrednictwie Chrystusa i w tym sensie można Jej przypisać tytuł Pośredniczki.