W Sychem (arch. M. Rosik)
Stosunki Samarytan i Żydów nie układały się najlepiej, gdy Jezus postanowił jedną ze swych pielgrzymek do Jerozolimy odbyć przez Samarię. W rzeczywistości większość wyznawców Jahwe mieszkających w Galilei, by udać się do Świętego Miasta, naddawało kilkadziesiąt kilometrów, wędrując najpierw na wybrzeże Morza Śródziemnego, następnie kierując się na południe wzdłuż brzegu i ostatecznie skręcając na wschód do Jerozolimy. Tylko w ten sposób mogli ominąć kraj pogardzanych Samarytan. Pobożni Żydzi wędrowali do Jerozolimy trzykrotnie w ciągu roku, bo tego wymagało od nich Prawo, w którym zapisano trzy święta pielgrzymie, Paschę, Święto Namiotów i Święto Tygodni.
Kiedy w 721 roku przed Chr. król asyryjski Sargon II zajął Samarię, wielu jej mieszkańców uprowadził do niewoli. Do opustoszałych domostw zaczęli ściągać poganie. Z czasem ludność żydowska i pogańska w Samarii wymieszały się, aczkolwiek wielu spośród mieszkańców krainy wciąż uważała się za pobożnych spadkobierców Mojżesza, skrupulatnie zachowujących tradycję ojców. Półtora wieku później przyszedł czas niewoli babilońskiej. Tym razem Nabuchodonozor, władca imperium babilońskiego, uprowadził wielu mieszkańców Judei do wschodnie tereny. Żydzi zamieszkali wówczas w Tel Aviwie – dzielnicy stolicy imperium. Z punktu widzenia historycznego okres niewoli babilońskiej nie trwał długo, bo zaledwie około pięćdziesięciu lat. Był to jednak czas niezwykle brzemienny dla religijności Izraela. Zaczęły powstawać pierwsze synagogi, dokonano niemal w całości redakcji Pięcioksięgu, zaprowadzono obowiązek obrzezania chłopców i zaczęto świętować dzień szabatu. W tym też czasie Żydzi niemal zaprzestali mówić językiem hebrajskim, który stał się językiem świętym, w którym zapisano natchnione księgi Tory, Proroków i Pism. Na co dzień zaczęto posługiwać się aramejskim.
Powrót z wygnania babilońskiego stał się możliwy po 536 roku, czyli po sławnym dekrecie króla perskiego Cyrusa, który opanował słabnące imperium i zaprowadził politykę swobód religijnych. Dwie fale wygnańców (a właściwie ich potomków) pod wodzą znakomitych przywódców religijnych, Ezdrasza i Nehemiasza, wróciło do Jerozolimy. Zabrano się za odbudowę murów miejskich i leżącej w gruzach świątyni jerozolimskiej. Temu ostatniemu projektowi przewodniczył architekt Zorobabel. Nic innego jak właśnie kwestia odbudowy świątyni stała się kością niezgody pomiędzy mieszkańcami Samarii a Żydami powracającymi z niewoli. Ci pierwsi, bogu ducha winni, chętni byli pomóc w pracach budowlanych, jednak Żydzi, gorliwi we wprowadzaniu reform religijnych, uznali Samarytan za zdrajców ojczyzny i religii. Skoro niektórzy Samarytanie wchodzili w związki małżeńskie z poganami, to znaczy że zbrukali czystą żydowską krew. Nie byli godni, by stanąć na dziedzińcu świątynnym. Ze zwieszonymi głowami mieszkańcy Samarii wrócili w okolice Sychar i Sychem (dziś Nablus), by po pewnym czasie wystawić własną świątynię na górze Garizim.
O tej właśnie świątyni Samarytanka przy studni rozmawia z Jezusem: „Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga” (J 4,21). Sporna kwestia staje się dla Jezusa dogodną okazją do rozmowy na temat kilku niezwykle istotnych wierzeń judaizmu, a także do nakreślenia Jego własnej misji. Jezus wyjaśnia swej rozmówczyni kwestię świątyni i ideę mesjańską, sam natomiast występuje w roli proroka i Mesjasza. By więc wysupłać istotę całego dialogu, w który w pewnym momencie włączają się także uczniowie Jezusa, zatrzymajmy się kolejno na tych czterech zagadnieniach poruszonych w tej rozmowie: rola świątyni, idea mesjańska, Jezus jako Mesjasz i Jezus w roli proroka.
Zarówno dla Żydów, jak i dla Samarytan świątynia była miejscem, które Bóg obrał sobie za mieszkanie. Budowana według wzoru, który na kartach Tory nakreślił sam boski Architekt, stała się kawałkiem „nieba na ziemi”. Tak Żydzi, jak Samarytanie byli przekonani, że świątynia posiada swój niebiański pierwowzór. Ziemski przybytek jest jego niedoskonałym odbiciem. Po powrocie z niewoli babilońskiej wyznawcy judaizmu zaczęli regularnie pielgrzymować do świątyni w chwilach, gdy domagało się od nich tego Prawo. Nie chodzi tylko o wspomniane wyżej święta pielgrzymie, ale także momenty jasno wskazane przez Torę. Obejmowały one na przykład nakaz wykupu pierworodnych, oczyszczenie związane z uleczeniem trądu (za który de facto uznawano wówczas każdą chorobę skóry) czy pragnienie pobożnego wyznawcy judaizmu, by złożyć Bogu dobrowolną ofiarę lub religijny ślub. Innymi słowy – judaizm bez świątyni nie był możliwy. To ona stanowiła centralną instytucję religijną, to wokół niej skupiał się kult i to ona była niezawodnym znakiem obecności Boga pośród ludu. Te same przekonania i te same uczucia, które Żydzi żywili wobec świątyni wybudowanej w Jerozolimie na górze Moria, Samarytanie okazywali świątyni wystawionej na Garizim. Nic więc dziwnego, że kiedy w 128 roku przed Chr. żydowski król Jan Hirkan wysłał swe wojska, by zburzyły świątynię Samarytan, zburzył tym samym resztki poprawnych relacji pomiędzy obiema społecznościami. Samarytanie nie mogli odpłacić pięknym za nadobne, gdyż liczebnie nigdy nie byliby w stanie pokonać armię żydowską, by naruszyć fundamenty świątyni jerozolimskiej. Byli natomiast w stanie naruszyć jej świętość.
W jaki sposób? Żydowski historyk Józef Flawiusz wspomina w jednym ze swych dzieł, iż w 6 roku po Chr. (czyli mniej więcej w tym czasie, gdy dwunastoletni Jezus nauczał w świątyni) kilku Samarytanom udało się podstępem przedostać na dziedziniec kapłański w Świętym Mieście. Kontrolujący wchodzących i wychodzących ze świątyni lewici widocznie nie spełnili należycie swego obowiązku, skoro przybysze z Samarii zdołali rozrzucić na bruk dziedzińca trupie kości wydobyte wcześniej z jednego z cmentarzy. W tym geście zbezczeszczenie przybytku sięgnęło zenitu! Prawo nie tylko zabraniało przez określony czas wstępu do świątyni tym, którzy mieli kontakt ze zmarłym, ale w ustnym nauczaniu obostrzenia były jeszcze surowsze. Wystarczyło, że ktoś nadepnął przypadkowo na czyjś grób, by stał się nieczystym i nie mógł uczestniczyć w kulcie ofiarniczym przez wiele dni. Właśnie dlatego utarł się w Palestynie zwyczaj bielenia grobów. Dzięki temu były one widoczne z daleka. Jak wiadomo, zwyczaj ten stał się impulsem dla Jezusa do nagany wobec religijnych przywódców, których postawa przypomina niekiedy piękne „groby pobielane”, wewnątrz pełne plugastwa. Co więcej, faryzeusze zdołali przekonać swych współwyznawców, że jeśli podczas orszaku pogrzebowego cień niesionego na marach zmarłego padnie na kogoś – staje się on nieczysty rytualnie i przez to wyłączony z kultu! Na tym tle obecność trupich kości niemal w sercu świątyni stała się dla Żydów aktem najbardziej odrażającym.
W drodze do Studni Jakubowej (arch. M. Rosik)
Sprytni w pomysłowości i pomysłowi w sprycie Samarytanie znaleźli jeszcze jeden sposób, aby uprzykrzać życie swoim żydowskim sąsiadom. Chodzi mianowicie o świętowanie nowiu księżyca. Jak łatwo się domyślić, ten świąteczny dzień wypadał raz w miesiącu – był to pierwszy dzień po pełni. Nie było kłopotu z określeniem daty święta, gdy księżyc w całej krasie wisiał na niebie. Problemy pojawiały się w dni pochmurne. Skąd wiadomo, kiedy dokładnie należy rozpocząć święto? Jerozolimscy kapłani, dobrze obeznani z kalendarzem księżycowym, wymyślili praktyczny sposób powiadamiania wiernych o nadchodzącym święcie. Na najwyższym punkcie w mieście zapalano pochodnię, której światło było znakiem, że o zmierzchu rozpoczyna się nów księżyca. Gdy odpowiedzialni z przyległych do Jerozolimy miejscowościach widzieli światło pochodni, zapalali je u siebie. W ten sposób w przeciągu dwóch godzin sygnał świetlny rozchodził się po całej Palestynie i wraz z zachodem słońca (czyli wtedy, gdy według żydowskiej rachuby czasu rozpoczynał się nowy dzień) przerywano prace i rozpoczynano święto. Ponieważ na górze Garizim przyjmowano do pracy w świątyni między innymi kapłanów wydalonych za niesubordynację z Jerozolimy, ci chętnie dzielili się swoją wiedzą odnośnie kalendarza. Robiąc „psikusy” Żydom, Samarytanie zapalali pochodnie dzień wcześniej niż wypadało święto. Żydzi przerywali pracę, oddawali się modłom i świętowaniu tylko po to, by następnego dnia odebrać właściwy sygnał z Jerozolimy. W ten sposób zmuszeni byli czcić nów księżyca dwa dni pod rząd, co oznaczało między innymi brak ciepłych posiłków przez dwa dni; Prawo zakazywało bowiem rozniecania ognia.
Jak z powyższego wynika, sporna kwestia świątyni owocowała większymi i mniejszymi chropowatościami na linii Żydzi – Samarytanie. Podejmując ją, Jezus wyjaśnia rezolutnej rozmówczyni: „Wierz mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4, 21-24). Ta wypowiedź Jezusa ma charakter proroczy, pośrednio bowiem zapowiada ustanie kultu ofiarniczego i zburzenie świątyni jerozolimskiej. Z perspektywy chrześcijańskiej kult przestał mieć znaczenie na około czterdzieści lat przed zburzeniem świątyni podczas pierwszego powstania żydowskiego przeciw Rzymianom w 70 roku. Ewangeliści zgodnie podkreślają, że w chwili śmierci Chrystusa na krzyżu zasłona świątyni rozdarła się na dwoje z góry na dół. Skądinąd wiemy, że zasłona ta przedstawiała sklepienie niebieskie. Józef Flawiusz informuje, że na zasłonie przedstawiony został taki właśnie wizerunek („na tkaninie przedstawiono całe sklepienie niebieskie”; De bello judaico 5,211-212). W symboliczny sposób ukazywano, że Bóg, który mieszka w niebie, „skrywa” swą obecność za zasłoną przybytku. Gdy zasłona ta rozdziera się, Boża obecność zostaje „uwolniona”. Kto chce spotkać Boga, nie musi już wędrować do Jerozolimy. Wystarczy, że uwierzy w to, co dokonało się na krzyżu. Bardzo ciekawa jest użyta przez ewangelistów w opisie tego wydarzenia gra słów. Grecki rzeczownik pneuma oznacza zarówno „duch”, jak i „wiatr / wicher”. W chwili, gdy umierający na krzyżu Jezus oddał ludzkiego ducha przepełnionego Duchem Świętym, ów duch niczym wicher rozerwał zasłonę przybytku, otwierając drogę zbawienia tym, którzy przyjmą zbawcze skutki śmierci krzyżowej Syna Bożego.
Duch Święty niczym wiatr działa w sercu każdego wierzącego. Tłumaczył to Jezus Nikodemowi: „Wiatr wieje tam, gdzie chce i szum jego błyszczysz, lecz nie wiesz, skąd pochodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3,8). Kto rzeczywiście narodził się z wody i Ducha, czyli przyjął chrzest i potwierdził go osobistą decyzją wierności Chrystusowi jako Panu i Zbawicielowi, ten oddaje cześć Bogu w Duchu i prawdzie, nie przez ofiary ze zwierząt i płodów roli składane w świątyni jerozolimskiej. Ten sam Duch Święty, który w czasie ziemskiej działalności Jezusa przepełniał Jego ludzkiego ducha, ten sam Duch Święty, który niczym wicher rozerwał zasłonę przybytku i który mieszka w każdym narodzonym z wody i Ducha sprawia, że chrześcijanin może wielbić Boga w każdym miejscu i w każdym czasie. Boża obecność nie jest bowiem „ograniczona” ani do góry Moria w Jerozolimie, ani do góry Garizim w Samarii, lecz wszechobecny Bóg mieszka w sercach wierzących przez swego Ducha. To właśnie Duch Święty jest wodą życia, o której Jezus mówi Samarytance.
Na szczęście w tym wypadku nie jesteśmy skazani ani na zgadywanie, co oznacza symbol wody żywej, ani na rozczytywanie się w skomplikowanych dywagacjach egzegetów o równie skomplikowanych umysłach. Nie trzeba robić ani jednego ani drugiego, gdyż z pomocą przychodzi nam sam Jan ewangelista, który z niezwykłą prostotą wyjaśnia znaczenie symbolu wody żywej. Gdy Jezus znalazł się w Jerozolimie – opisuje skrzętnie Jan – podczas Święta Namiotów, zawołał: „Jeśli ktoś jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije, a strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza” (J 7,37). Galilejski Nauczyciel nawiązuje tu do bardzo radosnego obrzędu, przewidzianego przez świąteczną liturgię, a opartego o słowa Izajasza: „Wy zaś z weselem czerpać będziecie wodę ze zdrojów zbawienia” (Iz 12,3). Na czym poległ ów obrzęd? Kapłan czerpał wodę z sadzawki Siloe, zanosił ją na wewnętrzny dziedziniec świątyni i wylewał na ołtarz całopalenia. Na dziedzińcu świątynnym zapalano trzy wielkie świeczniki. Wówczas – według jednego z traktatów Talmudu – „mężczyźni pobożni i o dobrych czynach zwykli tańczyć przed nimi z latarniami w rękach, śpiewając pieśni pochwalne. Nieprzeliczeni lewici grali na harfach, lirach, cymbałach i trąbach, i innych instrumentach muzycznych, wzdłuż piętnastu stopni, które prowadziły od dziedzińca Żydów na dziedziniec kobiet, zgodnie z liczbą piętnastu Pieśni Wstępowania w Psalmach; ponad nimi lewici zwykli zatrzymywać się z instrumentami muzycznymi i wygrywać melodie” (Sukkot 5,4). Jezus nauczał o wodzie życia w tak radosnej atmosferze, a Jan skrzętnie pospieszył z wyjaśnieniem: „A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (J 7,39). Duch Święty jest źródłem radości o wiele głębszej niż ta, którą oferowały uroczystości świątynne. Chrześcijanie, którzy otrzymali Ducha Świętego – wodę życia, wylewają radość nie na dziedziniec świątynny, lecz na wspólnotę Kościoła i promieniują nią wokół siebie jaśniej niż płonące światło latarni! Sami stają się świątynią Ducha, w którym oddają cześć Ojcu!