Pewnie każdy z nas niejednokrotnie zastanawiał się nad tym, czym jest świętość. Pamiętam, gdy pewnego jesiennego dnia zauroczyła mnie „definicja” świętości, którą zaproponował skromny, starszy i doświadczony życiem kapłan. „Świętość to nic innego, jak ciągła świadomość obecności Bożej” – powiedział. Mrugnął figlarnie i dodał: „Naprawdę nic więcej nie trzeba!”
W Uroczystość Wszystkich Świętych uświadamiam sobie, że Szaweł z Tarsu wciąż zmagał się ze skłonnościami grzesznej natury, a jednak został świętym! O swych zmaganiach pisze w korespondencji z Rzymianami: „Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!” (Rz 7,14-24).