Starożytni Grecy zwykli nazywać Morze Czarne imieniem Axenos – „Niegościnne”. Sztormy były tu gwałtowne, a plemiona niebezpieczne.
Nie tak dawno, bo zaledwie w 1998 roku dwaj amerykańscy geolodzy, Walter Pitman i William Ryan, postawili hipotezę, że biblijna historia o potopie ma swe źródła w gwałtownej powodzi, która wygnała mieszkańców żyjących przy brzegu słodkowodnego jeziora na daleką tułaczkę i przekształciła je w słone morze. Swe przypuszczenia opublikowali w książce Noah’s Flood. Czy są prawdziwe?
Zastanawiam się nad tym stojąc na rufie statku i wpatrując się w niespokojne, granatowoczarne wody, które srebrzą się, gdy słońce odbija się refleksem od stalowych grzbietów wielgachnych ryb baraszkujących na powierzchni.
Jest faktem, że dwanaście tysięcy lat temu Morze Czarne było jeziorem nie mającym połączenia z Morzem Śródziemnym. Zajmowało dwie trzecie powierzchni obecnego zalewu. Ponieważ jednak nie tylko w Morzu Czarnym życie kwitnie w najlepsze, ale cały glob jest żyjącym organizmem, topniejące lodowce gdzieś przy Grenlandii i Arktyce sprawiły, że poziom wód na planecie zwanej Ziemią znacznie się podniósł i wody Śródziemia przerwały Bosfor, zalewając olbrzymie, aczkolwiek słodkie i ciche jezioro. Tak brzmiała tradycyjna teoria.
Pitman i Ryan twierdzili coś przeciwnego. Ich zdaniem nie był to powolny proces, lecz przerwanie Bosforu nastąpiło nagle. Ich skrupulatne obliczenia wskazują, że „woda dudniła w tym wyłomie z siłą dwustu wodospadów Niagara”. Jeśli hipoteza Amerykanów była prawdziwa, oznacza to, że wody morza podnosiły się codziennie o 15 centymetrów, zmuszając mieszkańców północnego wybrzeża o wycofywanie się codziennie o ponad kilometr (ludy południa po prostu uciekały w góry).
Pisma Melwany, założyciela muzułmańskiego zakonu derwiszów, należą do jednych z najpiękniejszych stron poezji islamskiej, tworzonej w języku perskim, uważanym wówczas (czyli w XIII wieku) za literacki.
Prawdziwe nazwisko Melwany to Celadeddin Rumi. Nadany mu przez uczniów pseudonim to „Nasz Przewodnik”. Celadeddin był synem kaznodziei, może właśnie dlatego należał do grona najzdolniejszych studentów w Mekce, do której cała rodzina zbiegła z terenów dzisiejszego Afganistanu przed najazdem Mongołów. Po śmierci jego najbliższego przyjaciela, późniejszy Melwana wycofał się z życia publicznego i oddał medytacji. Wtedy też powstały jego najpiękniejsze wiersze. W jednym z nich głosi coś na kształt manifestu:
Kimkolwiek jesteście, przybywajcie
Choćbyście byli
Niewiernymi, poganami, czcicielami ognia, przybywajcie.
Nasze bractwo nie powstało z rozpaczy.
Choćbyście złamali swe śluby setki razy
Przybywajcie.
Ekstatyczny taniec derwiszów symbolicznie przestawia zjednoczenie z Bogiem, również to, które dokonuje się przy śmierci. Długie, biała płaszcze, w jakich występują derwisze, oznaczają całuny, natomiast czarne narzuty symbolizują grób. Stożkowe czapki, które wirują w rytm głośnej, wibrującej muzyki symbolizować mają nagrobne kamienie.
Gdy wraz z zagłębianiem się w brzmienie ekstatycznych dźwięków tancerz zrzuca z siebie poszczególne elementy stroju, wchodzi w sferę boskości. To obnażanie się symbolizuje zmartwychwstanie. Grób i całun pozostają na ziemi, dusza zaś człowieka wędruje ku Bogu.
Ceremonia tańca jest ściśle ustalona. Rozpoczyna ą znający cały Koran na pamięć hafiz, który intonuje modlitwę za Melwanę. Później odzywają się kotły, do których dźwięku dołącza się zawodzący flet. Wtedy na scenie pojawiają się tancerze, którzy zgodnie z ustalonym porządkiem wpadają ruch obrotowy. Im dłużej trwa taniec, tym bardziej derwisze odrywają się od spraw doczesnych, pogrążając się w błogiej nirwanie. Ich uniesiona w górę ręka oznacza przyjęcie błogosławieństwa niebios.
Niech więc Niebo nam błogosławi!
Polub stronę na Facebook