… uczę się miłości nienaiwnej

Zdarza się, że cierpienie jest ceną naszej naiwności. Kto myli miłość z naiwnością, często cierpi z tego powodu. „Naiwność ma miejsce wtedy, gdy ktoś boleśnie nas krzywdzi, a my nie bronimy się przed krzywdzicielem, mimo, że nasze cierpienie wcale nie mobilizuje go do zmiany zachowania. Trwanie w tego typu cierpieniu nie jest naśladowaniem Chrystusa, lecz jest wyrazem naiwności lub bezradności” – pisze ks. Marek Dziewiecki w książce Mężczyzna mocny miłością. Być księdzem dzisiaj (Częstochowa 2010). Słowa te zilustrować można powołaniem się na postawę samego Jezusa. W Ogrodzie Oliwnym zgadza się na aresztowanie, jednak gdy w czasie przesłuchania żołnierz uderzył Go w twarz, Jezus stanowczo się temu sprzeciwił: „Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego, a jeśli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18,23). Czy to nie brak konsekwencji? Zgadzając się na aresztowanie i jego konsekwencje ze śmiercią włącznie Jezus wie, że to cierpienie przyniesie zbawienie wielu osobom. Jednak zgadzanie się na policzkowanie nie miało sensu. Jezus wiedział, że przez to nie nawróci bijącego Go żołnierza.

Mylić miłość z naiwnością oznacza pozwalać się krzywdzić osobom, które kochamy. Często dzieje się tak w przypadku małżeństw, w których mąż z chorobą alkoholową niszczy życie całej rodziny, niekiedy powodując także cierpienia fizyczne żony i dzieci. Kościół uczy, że zadaniem kochającej żony w takich przypadkach jest uczynienie wszystkiego, wy wydobyć męża z choroby alkoholowej – wszystkiego, to znaczy od rozmowy i próśb poczynając, poprzez skłanianie do leczenia, zalecanie terapii odwykowych, umieszczenie męża w ośrodku leczniczym, aż po zamieszkanie osobno, czyli przewidzianą przez Kodeks Prawa Kanonicznego separację małżeńską (kanony 1151-1155). Szczególne zastosowanie znajduje w takich okolicznościach kanon 1153: „Jeśli jedno z małżonków stanowi źródło poważnego niebezpieczeństwa dla duszy lub ciała drugiej strony albo dla potomstwa, lub w inny sposób czyni zbyt trudnym życie wspólne, tym samym daje drugiej stronie zgodną z prawem przyczynę odejścia, bądź na mocy dekretu ordynariusza miejsca, bądź też, gdy niebezpieczeństwo jest bezpośrednie, również własną powagą” (par. 1).

Kościół staje w obronie krzywdzonego małżonka i dzieci, ucząc autentycznej miłości, nie zaś naiwności. W niektórych wypadkach miłość, którą ślubuje się podczas zawarcia sakramentalnego małżeństwa, domaga się separacji, czyli osobnego zamieszkania małżonków. Miłość bowiem jest decyzją: „chcę twojego dobra”. Niekiedy dla dobra współmałżonka konieczne jest osobne zamieszkanie. Przypomnijmy, że Kościół, idąc za wskazaniem Chrystusa, dopuszcza separację małżonków, ale nie rozwód. Słowa zapisane w Mt 5,31-32 dotyczą właśnie możliwości separacji: „Powiedziano też: ‘Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech da jej list rozwodowy’. A Ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa”. Jezus naucza, że w wypadku popełnienia nierządu, wolo oddalić, a więc odseparować żonę, jednak nie wspomina o rozwodzie. Niektórzy interpretatorzy widzą tu nawiązanie do związku kazirodczego, czyli związku osób o zbyt bliskim pokrewieństwie – choć dopuszczanego przez prawo rzymskie, to jednak zakazanego przez prawo Boże (Kpł 18,6-18).

Czasem zdarza się słyszeć opinię, że dla żony mąż alkoholik to krzyż, który musi znosić, bo Bóg wzywa nas do niesienia swego krzyża. A przecież dźwiganie może nas uszlachetnić i przybliżyć do Boga. Czy jednak bierne znoszenie choroby alkoholowej współmałżonka można uznać za krzyż, który drugi małżonek winien dźwigać? Czy mobbing w pracy można uznać za krzyż? Czy bierne znoszenie niesprawiedliwości jest krzyżem? Czy jest krzyżem milczenie wobec wyrządzanego nam zła?

Odpowiedź twierdząca na to pytanie prowadzi do absurdalnych konkluzji. Ktoś może dojść do wniosku: skoro Bóg wychowując nas posługuje się takimi „krzyżami”, to być może i ja mogę stać się „krzyżem” dla kogoś innego? Może powinienem stosować niesprawiedliwość i krzywdzić innych, aby mogli przyjąć ten „krzyż” od Boga, a przez to zbliżyć się do Niego? Ten trop w myśleniu jest oczywistym absurdem. Kto myśli w ten sposób, myli miłość z naiwnością.

Przykładem autentycznej miłości jest dla nas sam Jezus. Jezus bowiem nie zatrzymuje się na starotestamentowym przykazaniu miłości: będziesz miłował bliźniego „jak siebie samego” (Pwt 6,5; Kpł 19,18). Nie wystarczy już kochać bliźniego jak siebie samego. Nie wystarczy, bo samych siebie kochamy czasem źle. Czy alkoholik kocha siebie dobrze? Czy kłótliwa kobieta nie wyrządza krzywdy także samej sobie, wprowadzając podziały i niezgodę w rodzinie? Czy nasze kłamstwa nie obracają się przeciw nam samym? Każdy grzech ostatecznie powraca do nas i kieruje swe ostrze przeciw nam. Bo nasza miłość jest czasem chora i słaba. Właśnie dlatego Jezus nie poprzestał na nakazie „kochaj jak siebie samego”. Poszedł dużo dalej: „Miłujcie się wzajemnie jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). A w jaki sposób kochał On sam? Postępował wedle zasady: to, czy kocham, zależy ode mnie; to, w jaki sposób miłość okazuję, zależy od ciebie.

Jezus okazywał miłość w sposób bardzo zróżnicowany. Gdy spotykał ludzi dobrej woli, ludzi, którzy się nawracali i chcieli żyć blisko Boga, okazywał im swoją czułość i delikatność. Nawracającej się cudzołożnicy mówił: „Ja cię nie potępiam” (J 8,11), i żeby jej nie zawstydzić, nie patrzył jej w oczy, lecz pisał palcem po ziemi. Garnącym się do słuchania Jego nauki mówił: „Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo” (Łk 12,37). Brał w objęcia dzieci i błogosławił je. Uzdrawiającym dotykiem przywracał zdrowie chorym i słabym.

Gdy spotykał ludzi wahających się w zdecydowanym kroczeniu drogą Bożą, napominał ich, stawiając wymagania. Mówił im: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie” (Łk 9,23). Młodemu człowiekowi, przywiązanemu do swych bogactw, nakazał: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, a potem przyjdź i chodź za Mną” (Mk 10,21). Innych napominał: „Kto przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa niebieskiego” (Łk 9,62). Gdy natomiast Jezus spotykał na swej drodze ludzi złej woli, obłudników i hipokrytów, nie wahał się sięgać po bardzo ostre napomnienia: „jesteście podobni do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa” (Mt 23,27) lub „Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle?” (Mt 23,33).

Gdy trzeba było, Jezus okazywał swą miłość z biczem w ręku (Mt 21,12-17; Mk 11,15-19; Łk 19,45-46; J 2,13-22). Jezus bowiem nie mylił miłości z naiwnością, a grzechów innych nie traktował jako krzyża zesłanego przez Boga, choć później podjął krzyż, który zgotowali Mu grzeszni ludzie.