Afra z domu rozkoszy
O życiu św. Afry wiadomo niewiele. Urodziła się prawdopodobnie w połowie III wieku w pogańskiej rodzinie. Pochodziła z Cypru. Matka Afry po śmierci swego męża, króla Cypru, który został zamordowany, zbiegła najpierw do Rzymu. Tam jej córka została przeznaczona na kapłankę bogini Wenus. Po pewnym czasie kobiety przeniosły się do Augsburga w Bawarii. Tam Afra wiodła żywot kobiety lekkich obyczajów, prowadząc dom, który dziś z powodzeniem nosiłby miano agencji towarzyskiej.
Jej nawrócenie to kwestia jednej nocy. W czasie prześladowań chrześcijan w domostwie Afry ukrył się biskup Narcyz wraz ze swymi towarzyszami. Przez całą noc głosił dobrą nowinę dziewczętom prowadzącym rozwiązłe życie. Gdy prześladowcy odkryli schronienie, nakazali wszystkim, także właścicielce domu, złożyć ofiarę pogańskim bogom. Afra miała oświadczyć swoim katom:
„Moje grzechy i tak są zbyt liczne, nie dodam do nich jeszcze i tego. Moje męczeństwo posłuży mi za chrzest”.
Niektórzy biografowie twierdzą jednak, że zdążyła przyjąć chrzest z rąk biskupa Narcyza. Niedługo potem miała zostać spalona lub – według innych źródeł – ścięta.
Patronka pokutujących kobiet chrześcijanką nie była długo, jednak z odwagą stawiła czoła prześladowcom. Ochoczym sercem przyjęła zachętę Chrystusa: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu mojego Ojca jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce” (J 14,1-2). Jej doczesne szczątki spoczywają w bazylice w Augsburgu, jednak ostateczne mieszkanie znalazła w domu Ojca w niebie.
Powrót dziecka, które zna drogę
Henri Nouwen przez prawie 20 lat pracował jako profesor w Stanach Zjednoczonych. Wykładał na uniwersytetach Notre Dame, Yale i w Harvardzie. Wreszcie zostawił swoją pracę i zamieszkał z osobami z niepełnosprawnością umysłową w domu we wspólnocie L’Arche. Zanim podjął tę radykalna decyzję, w 1983 r. przyjechał do Trosly we Francji i próbował ukierunkować swoją przyszłość. Już wiedział, że praca w Harvardzie nie jest celem jego życia, ale nie potrafił podjąć decyzji o kierunku, w którym chciał podążać. Szukał odpowiedzi na pytania o swoje powołanie. Odwiedził przyjaciela Simone`a Landriena i na plakacie przypiętym do drzwi po raz pierwszy w życiu zobaczył „Syna marnotrawnego” Rembrandta. „Zobaczyłem mężczyznę – opisywał po latach – w wielkim, czerwonym płaszczu, czule dotykającego ramion niechlujnie wyglądającego chłopca, klęczącego przed nim. Nie mogłem oderwać oczu od tego obrazu”.
Nouwen wspominał, że wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczył obraz, miał za sobą wymagający i wyczerpujący cykl wygłoszonych wykładów. Czuł się zmęczony, niespokojny i samotny jak bezbronne dziecko, które chce wczołgać się na kolana matki i zapłakać.
„Moje serce podskoczyło, gdy go zobaczyłem – wspominał. – Po mojej długiej podróży, w której musiałem ukazywać siebie samego, czułe objęcie ojca i syna wyrażało wszystko, czego wtedy pragnąłem. W istocie byłem synem wyczerpanym długimi podróżami; chciałem, by ktoś mnie objął; szukałem domu, gdzie mogłem czuć się bezpiecznie. Syn powracający do domu – to wszystko, czym byłem”.
Gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. „Znacie drogę” (J 14,4) – mówił Jezus do uczniów. Każdy z nas jest dzieckiem wyczerpanym i zmęczonym, dzieckiem przepełnionym tęsknotą za czułymi ramionami Ojca. Nie dojdziemy do Jego domu bez Chrystusa.
Twarzą w twarz
Żona jednego z bohaterów Paragrafu 22 Józefa Hellena żyje w świecie paradoksów: „Nie wierzę w Boga – zwierza się – ale Bóg, w którego nie wierzę, jest Bogiem pełnym miłości, a nie złym i mściwym, o jakim mówicie”. Człowiek tworzy sobie wyobrażenia Boga. Niekiedy tworzy je sobie na swój własny obraz i podobieństwo. Czy istnieje jakaś możliwość weryfikacji obrazu Boga, który nosimy w sobie?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, warto sięgnąć po wyznanie Jezusa skierowane do apostoła Filipa: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). Innymi słowy: chcesz wiedzieć, jaki jest Bóg? Spójrz na Jezusa! Jeśli ktoś pod słowem „Bóg” rozumie jedynie Absolut, pewną moc, siłę, bezosobową energię – wówczas trudno mu doświadczyć miłości Boga. Bo miłość istnieje między dwiema osobami. Jeśli ktoś uznaje, że Bóg jest Osobą, widzi Go jednak jako groźnego sędziego, który w czarnej todze zasiada za swym biurkiem i w wielkiej księdze czarnym atramentem zapisuje nasze dobre i złe czyny, czekając jedynie na ludzkie potknięcia – również trudno mu będzie doświadczyć miłości Ojca. Jeśli ktoś przyjmuje wiarą twierdzenie „Bóg jest miłością”, ale nie doświadczył miłości od ludzi (rodziców, krewnych, przyjaciół) – może mieć problemy z odkryciem miłości Boga; będzie mu się wydawała abstrakcyjna. Jeśli ktoś przyjmuje twierdzenie: „Bóg jest miłością” i doświadczył miłości ludzi, jednak nie nawiązał kontaktu z Bogiem, nie otworzył przed Nim swojego serca, nie zaprosił Go, aby wraz z Nim przeżywać swoje życie – wówczas zdanie „Bóg jest miłością” pozostanie prawdą w intelekcie, ale nie zmieni jego serca. Dlatego każdy jest wezwany do nawiązania osobistej więzi z Bogiem, więzi intymnej i głębokiej, takiej, jaka winna łączyć dziecko z ojcem.
Jan Paweł II na progu trzeciego tysiąclecia wezwał chrześcijan do „kontemplacji oblicza Chrystusa”. Św. Teresa mawiała: „Chcesz czy nie, masz twarz własnej duszy”. Ciekawe, co dostrzegł na twarzy Chrystusa Filip, gdy usłyszał: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”?
Polub stronę na Facebook