fot. M. Rosik
Kolejnego dnia wyprawy wybieram się w długą jak na tutejsze warunki podróż z Reykjaviku do Vik na południu wyspy. Godziny w samochodzie umila mi radio Lindid, wciąż nadające muzykę uwielbieniową w stylu praise and worship. Typowa trasa turystów wiedzie do dwóch wodospadów, Seljalandfoss i Skógafoss,lodowca Eyjafjallajökull, tzw. „czarnej plaży” Reynisfjara (zaliczonej przez National Geographic do dziesięciu najpiękniejszych plaż świata) i płaskowyżu Dorhólaey. Przepiękne widoki, niezatarte wrażenia, cuda natury! Trzeba jednak przyznać, że dziś to miejsca zatłoczone turystami, którzy spędzają w każdym z nich po kilka minut, by kliknąć kilka fotografii. Dlatego chętnie odbijam z utartej trasy, przyciągany widokiem kościelnych wież. Przy kościółkach często usytuowano niewielkie cmentarze. Zadziwia mnie ilość imion i nazwisk, które wciąż się powtarzają na nagrobnych płytach. Właśnie, czy na pewno nazwisk?
Jedyny kraj w Europie, w którym obywatele nie mają nazwisk to oczywiście… – kto zgadnie? Wiadomo – Islandia. System jest prosty. Mężczyźni po podaniu własnego imienia dodają imię ojca z przyrostkiem „son” (syn), natomiast kobiety – z przyrostkiem „dóttir” (córka). Czyli syn Jónsa Einarsona jako „nazwisko” podają Jónsson lub Jónsdottir. Z tego też powodu książka telefoniczna w Islandii ułożona jest według imion, nie nazwisk. A ponieważ konfiguracje takich samych imion i „nazwisk’ często się powtarzają, stąd najczęściej znaleźć można telefonicznym elenchusie oprócz numeru telefonu także zawód czy tytuł naukowy. Swoją drogą w dobie dzisiejszej komunikacji książki telefoniczne już niemal nie funkcjonują, nie tylko zresztą w Islandii.
Z powodu systemu rozpoznawania tożsamości, w którym wiele osób może po prostu nazywać się tak samo, istnieje w Islandii specjalna Komisja Nadawania Imion (Mannanafnanefnd). To ona zatwierdza nowe imiona, które zostają wpisane do oficjalnego rejestru. Ostatnio dołączono imię żeńskie Snekkja, oznaczające „jacht”. Nic dziwnego, skoro istnieje imię męskie Nökkvi, które oznacza „łódź”. Duże kontrowersje związane były z wprowadzeniem imienia Neró. W końcu rzymski cesarz prześladował niewinnych chrześcijan, których niesłusznie oskarżył o spowodowanie pożaru Wiecznego Miasta. Członkowie komisji nie chcieli budzić nieprzychylnych skojarzeń. Ostatecznie jednak przeważyli zwolennicy rzymskiej historii i do spisu dostało się nie tylko imię Neró, ale także Julius i Sesar.
Tereny aktywne sejsmicznie
Przypominam sobie swoje zdziwienie, ba!, nawet zgorszenie, gdy przez długi czas pobytu we Włoszech nie rozumiałem, dlaczego nazywają się małżeństwem osoby o zupełnie różnych nazwiskach. On, Pietro Luciani, ona – Margherita Bossi. On – Marco Rossini, ona – Maria Rosaria Volcanese. Mieszkają razem, mają dzieci, a mają różne nazwiska – myślałem. Zapewne mają tylko ślub cywilny. Dlaczego więc co niedzielę przystępują do Komunii świętej? A na dodatek ona śpiewa w scholii? Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że we Włoszech małżonka po prostu zawsze pozostaje przy nazwisku panieńskim.
Ów brak nazwisk to swoista cecha języka islandzkiego. Języka, który sięga sławnych islandzkich sag. A sagi, które przyczyniły się do rozwoju najstarszego wciąż używanego języka w Europie, początki swe zawdzięczają… ukształtowaniu terenu. Paradoksalnie, terenu najpóźniej zasiedlonego w Europie, choć właśnie z najstarszym wciąż żywo mówionym językiem Starego Kontynentu. Osiedla rybaków, wioski rolników czy miejscowości hodowców koni i owiec były oddalone od siebie tak bardzo, że kontakt był bardzo utrudniony, a podczas nocy polarnych prawie niemożliwy. Czas spędzano przy wieczorami wraz z rodziną zgromadzoną w jednej izbie. Najstarsi opowiadali treść sag.
Swoją drogą język islandzki przez wieki niemal się nie zmieniał, stąd dzisiejsi mieszkańcy wyspy mogą bez trudności rozumieć passusy pisane wieki temu. Trochę trudniej wygląda sprawa w naszym kraju. Niełatwo zrozumieć strofy Bogurodzicy czy choćby pierwszego zdania napisanego po polsku w łacińskiej Księdze Henrykowskiej, zdania napisanego przez Niemca, a wypowiedzianego przez Czecha do jego żony Polki. Możemy jednak spokojnie przełożyć te słowa na współczesny język polski. Gorzej mają Grecy, którym nie wypada tłumaczyć Nowego Testamentu z greckiego na grecki. Czytają go wciąż w starogreckim języku biblijnym, choć wiele sformułowań jest dla nich mało zrozumiałe.
W przytulnej księgarence w Kópavogur biorę do ręki jedną z sag. W powietrzu unosi się zapach kawy. W wielu miejscach można otrzymać ją za darmo. Za oknem zacina deszcz. W takiej atmosferze łatwiej skupić się na streszczeniu fabuły.
W księgarni w Reykjaviku
„Saga o Njálu” to opowieść o życiu sławnego mędrca. Jej bohater był chrześcijaninem w pogańskiej jeszcze wtedy Islandii. Rzecz dzieje się około roku tysięcznego. Njál wsławił się w udzielaniu ludziom praktycznych, mądrych rad. Ma przyjaciela, który jest poganinem – Gunnara Hámundarsona. Gunnar, pomimo ostrzeżeń mędrca, zabija swego krewnego. Zbrodnia wychodzi na jaw. Gunnar zostaje uznany za winnego. Również Njál i jego rodzina zostają wmieszani w zbrodnie. Ich siedziba zostaje spalona, a w płomieniach ginie Njál i jego synowie. Śmierć Njála, który uczył przebaczenia, doprowadziła jednak do nawrócenia pogańskiej rodziny Gunnara. W myśl zasady „krew męczenników posiewem chrześcijan”.
Kópavogur to przedmieścia stolicy. Gdy opuszczam księgarnię, od centrum miasta dzieli mnie zaledwie kilkanaście minut jazdy. Dziś centralnym punktem odniesienia chrześcijan na Islandii jest protestancka katedra Hallgrímskirkja. Kościół bierze swe imię od Hallgríma Péturssona, siedemnastowiecznego autora wielu pieśni kościelnych, śpiewanych do dziś w kościołach na całej wyspie. Nie mniej znane są także jego poezje. Wiele z nich to hymny poświęcone cierpieniom Chrystusa. Pétursson z przejęciem pisze o bólu ukrzyżowaniu. Hallgrím był przez wiele lat pastorem w kościele Hvalsneskirkja, kilka kilometrów od Keflavíku na półwyspie Reykjanes. W Hvalsnes powstał najbardziej znany hymn Passiusalmar. Pełny tytuł utworu brzmi: Historia męki i śmierci naszego Pana Jezusa Chrystusa ze szczególnym przesłaniem, przypomnieniem i wątkami pocieszenia, z modlitwami i uwielbieniem w psalmach i pieśniach, z nutami, skomponowana i zapisana w 1659 roku. Autor skomponował go po śmierci swej córki. Dziś hymn śpiewany przy każdym pogrzebie w całej Islandii. Nagrobek zmarłej muzy poety znajduje się dziś w kościele Hvalsneskirkja. Ponoć wyrzeźbił go sam Pétursson.
Trzeba przyznać, że pastor Hallgrím Pétursson miał bogate życie. By synem dzwonnika w miejscowości Hólar. Za młodu opuścił rodzinne miasteczko i udał się do Europy. Swą podróż zakończył w Kopenhadze, gdzie podjął studia w seminarium duchownym. Jako kleryk został poproszony o pomoc w edukacji nad grupą Islandczyków porwanych przez islamskich piratów w 1627 roku. Kleryk zauroczył się młodszą o szesnaście lat Guðríður Símonardóttir,kobietą zamężną z mężczyzną pochodzącym z Wysp Westmana. Gdy Guðríður jest w ciąży z Hallgrímem, ten musiał opuścić seminarium. Zdecydowali się na powrót na Islandię. Po przybyciu na wyspę okazało się, że mąż Guðríðurzmarł. Hallgrím poślubił więc w prawowity sposób wdowę i na nowo rozpoczął przygotowania do ordynacji na pastora. Przyjął ją siedem lat później.
Pewnego ranka wyruszam w trasę, która z natury rzeczy zająć musi cały dzień. Z Reykjaviku kieruję się na północny-wschód do Parku Narodowego Þingvellir. Pierwszym punktem postoju jest Thingvellir, wspomniane już miejsce utworzenia pierwszego w świecie parlamentu. Co ciekawe, spotykają się tu dwie płyty tektoniczne, Europy i Ameryki.
Tu gromadził się pierwszy na świecie parlament
Thingvellir ma swoją Skałę Tarpejską, z której zrzucano niewierne żony. Tradycja nawiązuje do rzymskiej legendy o Tarpei. Podczas oblężenia piękna Tarpeja zobaczyła wodza Sabinów, niejakiego Tytusa Tacjusza. Zakochała się w nim bez pamięci i obiecała otworzyć mu bramy twierdzy w zamian za małżeństwo ito, co Sabinowie „mieli na lewych rękach”. Na lewych rękach Sabinowie nosili złote naramienniki i pierścienie. Tarpeja nie pamiętała jednak (w końcu zakochała się bez pamięci), że nosili w nich także tarcze. Gdy wpuściła wrogów do twierdzy, ci zrzucili na nią swoje tarcze. I tak piękna zakochana poniosła śmierć.Islandczycy z całym przekonaniem dowodzą, że nieczęsto musieli wchodzić ze swymi żonami na Skałę Tarpejską. Tylko czy można im wierzyć?
Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej na wschód jest słynny Geysir, od którego biorą nazwę wszystkie gejzery. Teren, z którego co kilka minut wystrzela w niebo strumień wody o zapachu siarki, przypomina krajobraz księżycowy. Tak było kilkanaście lat temu. Dziś przypomina krajobraz księżyca, na którym zamieszkali ludzie. W każdym razie wodne igraszki gejzeru Strokkrur i tak pozostawiają niezapomniane wrażenia. Choć przecie to nic innego jak ziejąca oparami dziura w ziemi. Budziła jednak fascynację już wieki temu. Właśnie dlatego tu, na Islandii, Juliusz Verne umiejscowił swoją słynną powieść Podróż do wnętrza Ziemi.
Wodospad Gulfoss
Gulfoss natomiast tchnie swoim dawnym, nienaruszonym pięknem. Jedynie szlak do wodospadu został zabezpieczony. Nad szumiącą, a właściwie huczącą wodą spadającą ze skał, wciąż unosi się poświata drobinek kropli rozpryskujących się o siebie nawzajem i tęcza, która pojawia się z każdym przebijającym się przez chmury promieniem słońca. Wystarczy kilka minut, by przemoknąć do suchej nitki. I wciąż trwać w niczym niezmąconym zachwycie. To, że dziś można oglądać najpiękniejszy na wyspie wodospad, którego nazwa z islandzkiego to „złoty wodospad”, zawdzięczamy determinacji pewnej młodej damy. Gdy w 1920 roku władze wydały zezwolenie obcokrajowcom, by wybudować tu elektrownię wodną, właściciel gruntu użył wszelkich sposobów, by nie dopuścić do realizacji projektu. Bez skutku. Jego córka zagroziła w parlamencie, że jeśli zezwolenie nie zostanie cofnięte, rzuci się z wodospadu. Ostatecznie inwestor nie zapłacił za dzierżawę i umowa wygasła.
Z Gulfoss wyruszam na południe. Szary Hyundai chwieje się czasem uderzany podmuchami wiatru. Z głośników sączy się Sinatra. Jadąc największą dozwoloną prędkością, 90 km na godzinę, jestem pośród zieleni łagodnych wzgórz i błękitem nieba. Szara droga staje się metaforą pewnych kawałków życia… Ciągnąłbym nadal tę refleksję, ale Sinatra milknie na chwilę, by oddać głos dziennikarce BBC. Ta w bardzo ciepły sposób przekazuje informację, że wiele bibliotek w Szwecji zdecydowało się spalić bądź wyrzucić na śmietnik wszystkie egzemplarze Pippi Langstrumpf, gdyż książka zawiera treści rasistowskie i antygenderowe. Myślę sobie, że Astrid musi być szczęśliwa, że już nie żyje. Witamy w Skandynawii!
Polub stronę na Facebook