Jezusowa odyseja do nieba

Przypisywana Homerowi „Odyseja” powstała w VIII w. przed Chr. Łukasz pisał kilkadziesiąt lat po zmartwychwstaniu Chrystusa. Homer w swoim geniuszu fabułę poematu zakuł w kształty heksametru. Ewangelista z Antiochii pisał wyszukaną nieco, aczkolwiek zrozumiałą prozą. „Odyseja” składa się z dwudziestu czterech części, dzieło Łukasza natomiast podzielone zostało na dwadzieścia cztery rozdziały. Ta ostatnia zbieżność to oczywiście zwykły przypadek. Nie wiadomo jednak, czy przypadkiem jest również i to, iż Łukaszowa Ewangelia rozpoczyna się i kończy w świątyni jerozolimskiej.

Podobnie jak wędrówka mitycznego Odyseusza rozpoczyna się i kończy na Itace. Homer sięgnął po znany później w literaturze greckiej motyw wędrówki cyklicznej. Akcja narracji rozpoczyna się w tym samym miejscu, w którym się kończy, jednak w toku narracji mają miejsce wydarzenia, które całkowicie odmieniają sytuację początkową. Pierwsza scena dzieła Łukasza to modlitwa Zachariasza w świątyni, podczas której otrzymuje on zapowiedź narodzin poprzednika Chrystusa. Ostatnia scena Ewangelii to modlitwa uczniów Chrystusa, również w świątyni, już po Jego zmartwychwstaniu: „z wielką radością wrócili do Jerozolimy, gdzie stale przebywali w świątyni wielbiąc i błogosławiąc Boga” (Łk 24,52-53).

Czyżby Łukasz czytał Homera? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że w swym zbawczym planie Bóg również sięgnął po motyw wędrówki cyklicznej. Posłał z niebios na ziemię Jezusa, a gdy Ten w dniu wniebowstąpienia wrócił do Ojca, sytuacja odmieniła się całkowicie – odkupienie stało się faktem!

Herbert i ekonomia

Lubię powracać do niektórych książek. Mam nawet w swojej bibliotece półkę z powieściami, które otwierać mogę na chybił – trafił i nigdy się nie zawodzę. Jedna z książek nosi tytuł Mgławice ziemi. Robinson przedstawia taką scenę: do młodego lekarza, który mieni się być chrześcijaninem, przychodzi w odwiedziny jego przyjaciel, również lekarz, niewierzący. Po dwóch godzinach rozmowy, gdy gość opuszcza dom przyjaciela, mówi:

„Przyszedłem do ciebie, bo szczycisz się być chrześcijaninem. Chciałem usłyszeć coś o Bogu, który nas kocha. Chciałem usłyszeć o Jezusie, który podobno zmartwychwstał i czeka na nas, a my czekamy na Niego. Ale ty plotłeś tylko jakieś głupstwa. Ględziłeś o postępie medycyny, o meczu futbolowym. Zdradziłeś kogoś – przede wszystkim chyba Jego”.

W tle tej sceny brzmią słowa Chrystusa: „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego” (Łk 24,47-48). Bycie świadkiem nie podpada pod prawa ekonomii: wiara dzielona z innymi nie umniejsza się, lecz wzrasta.

Paradoksu tego doświadczył kiedyś Zbigniew Herbert. W wywiadzie udzielonym ITD zapytany, czy wierzy w Boga, odpowiedział: „Julian Przyboś zapytał mnie kiedyś o to samo. Wtedy nie bardzo wierzyłem, miałem wątpliwości potężne, ale odpowiedziałem: tak. I wówczas zacząłem wierzyć. Przyboś zdziwił się: Pan, taki intelektualista, wierzy w tego ukrzyżowanego niewolnika? Ale im bardziej mi lżył, tym bardziej się w tej wierze umacniałem”. Paradoks? Może, ale zawsze obecny wśród wierzących. Pod koniec II wieku pisał pewien wyznawca Chrystusa do Diogeneta o chrześcijanach:

„Posyła się ich na śmierć, a oni w niej otrzymują życie. Są ubogimi, a wzbogacają wszystkich… Są pogardzani, a uważają to za tytuł do chwały… Gdy wyrządza się im krzywdę, oni błogosławią; gdy traktowani są haniebnie, oni odpowiadają szacunkiem. Mimo że czynią dobrze, karze się ich, jakby byli złoczyńcami. Gdy muszą znosić karę, cieszą się, jakby im ktoś dawał życie… Słowem chrześcijanie są tym dla świata, czym dusza dla ciała”.

***

WNIEBOWSTĄPIENIE C