Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują,
współdziała we wszystkim dla ich dobra,
z tymi, którzy są powołani według Jego zamiaru.
(Rz 8,28)
Chrześcijaństwo jest religią pełną paradoksów. Jednym z nich są skutki świadectwa dawanego o Chrystusie. Dzielenie się wiarą nie poddaje się prawom ekonomii. Według jej zasad, gdy dzielę się jakimś dobrem z innymi, mi ubywa tego dobra. Ze świadectwem jest odwrotnie. Gdy dzielę się swoją wiarą z innymi, wiara rośnie w sercach słuchaczy, ale także i w moim sercu! Czy to nie paradoks?
Inny z chrześcijańskich paradoksów odnosi się do konsekwencji grzechu pierwszych rodziców. Systematyzując je, teologowie wyliczają trzy kategorie: cierpienia, grzechy wciąż popełniane przez ludzi i śmierć. Oczywistym jest, że Bóg nie chciał grzechu pierwszych rodziców. Oznacza to naturalnie, że nie chciał także ich konsekwencji. Skoro jednak człowiek zgrzeszył i ściągnął na siebie skutki tego czynu, Bóg paradoksalnie może wykorzystać je dla przysporzenia dobra grzesznikowi. Właśnie o tym pisze Paweł do Rzymian, gdy stwierdza, że ludziom miłującym Boga wszystko służy ku dobremu. Skoro wszystko, to nawet konsekwencje grzechu, którego Bóg nie zaplanował, mogą być użyte przez Niego dla budowania dobra.
Chociaż cierpienie samo w sobie jest złem i nigdy nie jest bezpośrednio zamierzone przez Boga, niekiedy może z niego wynikać dobro. Choroba nie jest dobrem samym w sobie, aczkolwiek może posłużyć dobru człowieka, gdy przeżywana jest w bliskości Boga i w zjednoczeniu z Nim. Ciekawym tego przykładem jest przykład samego Pawła, który głosił Galatom ewangelię zatrzymany chorobą: „Wiecie przecież, jak pierwszy raz głosiłem wam ewangelię zatrzymany chorobą, i jak mimo próby, na jaką moje niedomaganie cielesne was wystawiło, nie wzgardziliście mną ani nie odtrąciliście, ale mnie przyjęliście jak anioła Bożego, jak samego Chrystusa Jezusa” (Ga 4,13-14). Zagadką może być konstatacja, że choroba ta była próbą nie tylko dla niego samego, lecz i dla słuchaczy. W jakim sensie? Przypuszczać można, iż Paweł głosił mieszkańcom Galacji, że choroba jest złem i konsekwencją grzechu, a sam jej uległ. Galacjanie mimo to uwierzyli słowom Pawła i za to spotyka ich pochwała.
Jeżeli przeżywam swoje cierpienie w zjednoczeniu z Bogiem, może to sprawić, że moja miłość do Niego zostanie oczyszczona. Może mi ono pozwolić lepiej zrozumieć ludzi, których droga również wybrukowana jest kamieniami doświadczeń. Mogę stać się przez to bardziej wyrozumiały. Warunek jest jeden: miłość do Boga. W przeciwnym wypadku doświadczenie cierpienia, zwłaszcza niezawinionego, często pogrąża ludzi w zgorzknieniu.
„Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28). Skoro „we wszystkim”, to nie tylko choroba, ale także ku dobru człowieka może posłużyć grzech, w który popadł. To dopiero paradoks! Ale czy nie z tego właśnie powodu w liturgii paschalnej mówi się o „błogosławionej winie”? Gdy grzeszę, jednak w sercu miłuję Boga, biegnę do Niego błagając o przebaczenie. Boże miłosierdzie dźwiga mnie, a ja uczę się, w jaki sposób unikać na przyszłość popełnionego zła. I znów – paradoksalnie – grzech posłużyć może ku mojemu dobru.
Podobnie rzecz ma się ze śmiercią, zarówno w wymiarze duchowym, jak i fizycznym. Grzech śmiertelny powoduje śmierć duchową, czyli całkowite duchowe oddzielenie od Boga. Przyjęcie Bożego przebaczenia przywraca mi życie i służy ku mojemu dobru. Teologowie nie są zgodni, czy Bóg zaplanował śmierć fizyczną dla ludzi czy też jest ona skutkiem grzechu popełnionego w ogrodzie Eden. Nie rozstrzygając tego dylematu trzeba z pokorą uznać, że nawet tak dramatyczne wydarzenie, jakim jest odejście moich bliskich czy też moje własne przygotowanie się na ostateczne spotkanie z Bogiem, może przybliżyć mnie do Niego i w tym sensie służyć ku memu pożytkowi. Bo chrześcijaństwo jest religią pełną paradoksów.