Most Skye (wszystkie fot. M. Rosik)
Ze stałego lądu – północnej części Szkocji – najlepiej przedostać się tu mostem o nazwie Skye. Zabierzecie się ze mną? Naprawdę warto! Zapraszam!
Im dalej, tym piękniej. Warto wytrwać do końca filmiku…
Skye należy do archipelagu Hebrydów Wewnętrznych. Archipelag tworzy kilka wysp, a wśród nich słynna Iona, zamieszkana zaledwie przez sto dwadzieścia pięć osób i znana dzięki opactwu, które dało początek chrześcijaństwu w całej Szkocji. Opactwo założył w połowie VI wieku św. Kolumban, a dziś słynie między innymi z przepięknej muzyki tworzonej do religijnych tekstów. Jest wśród nich Psalm 23 – „Pan mym pasterzem”.
(źródło: youtube)
Dziś jednak na Hebrydach trudno spotkać mnicha. Zatrzymałem się w niewielkim hotelu w Kyle of Lochalsh. Miasteczko właściwie nie należy do wyspy. Leży na stałym lądzie, ale stąd właśnie wzbija się ponad wodami most prowadzący na Skye. Miejscowość rozwinęła się znacznie właśnie od chwili budowy mostu. Kilka hoteli, kilka restauracji (głównie rybnych), poczta, bank, kościół szkocki i największa atrakcja – dworzec kolejowy. Kilka razy próbowano już zamknąć sieć kolejową, ale organizacja „The Friends of the Kyle Line” dzielnie broni kolei. A to dlatego, że stąd wyrusza pociąg do Inverness i jest to ponoć najpiękniejsza i najbardziej malownicza trasa wśród gór w całej Szkocji.
A do znakomitej dworcowej restauracji – a jakże! – raczej nie ma szans dostać się bez rezerwacji.
Ponieważ w okolicy – a śmiem przypuszczać, że na całej wyspie – nie ma katolickiego kościoła, w niedzielne przedpołudnie Mszę świętą odprawiłem w pokoju hotelowym. Wypadła właśnie Ewangelia o miłosiernym Samarytaninie.
O godz. 11.00 postanowiłem zaglądnąć do lokalnego zboru. Nosi nazwę Lochalsh Christian Fellowship. Kaplica przypomina salę konferencyjną z krzyżem na głównej ścianie. Jest niewielki ekran do wyświetlania tekstów pieśni, rzutnik podparty na kilku książkach, stojak na gitarę i prosta ambonka na środku. W tyłu sali stoi stolik z kawą i wodą, którą można nalać do prowizorycznych plastikowych kubków. Całość właściwie nie różni się niczym od dawnych salek katechetycznych, w których dziś odbywają się spotkania modlitewne.
W nabożeństwie wraz ze mną bierze udział dziesięć osób. Stanowczo zaniżyłem średnią wieku. Wynosi około 80 lat.
Członkowie zboru deklarują na swojej stronie internetowej: „Wierzymy, że żyjemy w świecie, w którym ludzie żyją w ciemności, nie widząc własnej wartości ani wartości innych. Wierzymy, że Bóg powołał nas, abyśmy byli światłem w tej ciemności; abyśmy byli ludem wskazującym drogę do Boga, proroczym ludem przemawiającym do społeczności; abyśmy byli miejscem bezpieczeństwa dla tych, którzy zostali zranieni tym, co świat ma im do zaoferowania”.
Totalnym zaskoczeniem okazuje się dzisiejsze kazanie! Dlaczego? Bynajmniej nie ze względu na treść, ale na przedmiot – dotyczy bowiem przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Przypadek? Czy może prowadzący modlitwę świadomie poddaje refleksji te same fragmenty, które czytamy w Kościele katolickim? Nie znalazłem odpowiedzi…
Każdy z kilku dni spędzonych na wyspie jest niespodzianką. Co dzień odkrywam nowe zachwycające widoki, urokliwe zakamarki, przytulne zatoki, gościnne trasy wśród traw i niewielkich drzew. Natura, błękit nieba często skrywający się za białą jak mleko mgłą, soczysta zieleń i brunatna gleba pól uprawnych. Tysiące pastwisk, kilometry niezamieszkałej przestrzeni, dzika przyroda. Po prostu – czysty zachwyt. Natalia i Łukasz, autorzy blogu „Złota proporcja”, tak piszą o wyspie:
Słowa są tak ułomne i mało treściwe, że nie potrafią oddać klimatu tego zakątka Szkocji. Wyspa Skye jest tak malownicza, że wydaje się być nierealna. Niektóre krajobrazy wyglądają jakby były pejzażem namalowanym na płótnie, matka natura po raz kolejny pokazała nam jak wielkim potrafi być artystą.
Zobaczcie sami!
Główne miasto wyspy nazywa się Portree. W języku gaelickim oznacza tyle co królewski port. Powstało na początku XIX wieku jako osada rybacka założona przez lorda Mac Donalda. Wybrzeże otoczone jest klifami, a miejscowość słynie z kolorowych domków wybudowanych w porcie. Z jednej strony portowej drogi fale uderzają o brzeg, muskając przycumowane łodzie, z drugiej ciągnie się sieć hoteli, kawiarenek, sklepików i księgarni.
W jednej z nich nabyłem swoją wakacyjną lekturę: Nicky Cruz, „Soul Obsession. Let God Set Your Heart on Fire”. Autora znam z jego poprzednich książek. Nicky pochodzi z Puerto Rico. Oboje rodzice byli szamanami, choć powszechnie nazywano ich cudotwórcami. Ojciec miał największą w tej części wyspy bibliotekę poświęconą magii. Matka nazywała Nicky’ego „synem diabła” i ze śmiechem na ustach chwaliła się koleżankom, również spirytystkom, że spłodziła go z Lucyferem. Szyderczy uśmiech, który pojawiał się wtedy na jej twarzy sprawił, że chłopiec szczerze ją znienawidził.
Jego dzieciństwo było piekłem. Nic więc dziwnego, że jako nastolatek uciekł z domu do Nowego Jorku. Tam przyłączył się do jednego z gangów ulicznych… A potem było już tylko gorzej. Do momentu, gdy spotkał Jezusa. Nieco więcej tu.
W Portree znajduje się niewielkie muzeum prezentujące sztukę gaelicką. Miasto jest popularną bazą wypadową do zwiedzania reszty wyspy. Wielu turystów przyciąga spektakularna sceneria Trotternish Ridge na północy, ponieważ w tej dzikiej okolicy dominują wspaniałe formacje skalne, takie jak Old Man of Storr, Kilt Rock i szczyty Quaraing. To właśnie one stanowią główne cele turystycznych wypraw z miasta.
Kto nie ma samochodu skazany jest na podróżowanie jedynym środkiem lokomocji, jakim na całej wyspie jest sieć autobusowa. Na przystankach nie ma jednak rozkładów jazdy, bo trudno przewidzieć czas poruszania się pojazdów po wąziutkich drogach, na których co kilkadziesiąt metrów znajduje się zatoczka, by dwa auta mogły się wyminąć. Trzeba więc ćwiczyć się w cierpliwości!
Przemierzając wyspę w naturalny sposób natrafia się na ślady historii – tej najdawniejszej i tej bliższej nam czasowo. Do najdawniejszej należą ślady dinozaurów, które zobaczyć można na wybrzeżu i w muzeum w Staffin. Ta nam bliższa sięga kilku tysięcy lub kilkuset lat. Około twa tysiące lat mają wieże zwane „brochs”, które widziałem także na szetlandach. Mają okrągły kształt i początkowo wzbijały się kilkanaście metrów nad powierzchnię ziemi. Dziś najczęściej pozostały z nich ruiny, choć kilka jest dość dobrze zachowanych. Nigdy nie znaleziono odpowiedzi na pytanie, dlaczego je budowano. Najbardziej prawdopodobne rozwiązanie zagadki idzie w kierunku punktów strażniczych lub celów obronnych. Ciekawostką jest to, że z każdej z wież widać morskie wybrzeże.
Najstarszym zamkiem w Szkocji jest Dunvegan Castle. Należał do rodu Clan Leods. Pierwotnie stanowił właściwie duży dom wybudowany na skale, ale gdy pani Leod narzekała, iż „na tej skale nie można nawet pielęgnować ogrodu”, posiadłość zaczęła się rozrastać do kilkunastu budynków.
Armadale Castle należał do drugiego najsłynniejszego roku Skye – Mac Donalds. Wybudowany został w XIX wieku i zastąpił wcześniejszy Duntlum Castle po przeprowadzce rodziny do Armadale.
Wyspa przeciąga wieloma atrakcjami. Nie są nimi tylko piesze wędrówki, ale także wspinaczki górskie (zwłaszcza na Cuillin Ridge), wyprawa kutrem, by obserwować morskie orły, poszukiwanie fok, odnajdywanie starych kościołów i cmentarzysk czy kajakowanie. Wszystko zależy od tego, ile czasu możemy spędzić na wyspie. Gdyby chcieć naprawdę się zaprzyjaźnić ze Skye, potrzeba na to kilku tygodni. Zgodnie ze szkockim przysłowiem: „Na drabinę wchodzi się szczebel po szczeblu. Powolutku aż do skutku”.
Polub stronę na Facebook