Z królewskiego pałacu

„Świat zwariował, czeka na narodziny dziecka”, „Dziecko księcia ma już imię”, „Książę ochrzczony”, „Prawnuk królowej, czyli kto jest kim w rodzinie” – to tylko niektóre tytuły z pierwszych stron gazet. Nota bene tych samych, w których inne dzieci przed narodzeniem często są tyko „zygotami”, „zarodkami” i „płodami”. I nikt nie urządza konkursów internetowych, by wybrać dla nich imię. Dziś trzeci w kolejności następca brytyjskiego tronu, pięknie rośnie pieszczony miłością rodziców i wciąż, choć już z mniejszym zainteresowaniem, podziwiany przez media. I całe szczęście, bo każde dziecko zasługuje na miłość!

A ja sobie myślę, że jestem jeszcze większym szczęściarzem niż książę na Wyspach! Bo przecież jestem dzieckiem Króla Wszechświata! To nic, że urodził się w grocie. To nic, że bez dachu nad głową, w ubóstwie, wśród pasterzy i zwierząt. To nic, że przyszedł na świat z dala od rodzinnego Nazaretu i że tuż po zawitaniu na naszej ziemi musiał uciekać do kraju piramid. Urodził się z największej, przeczystej miłości i otoczony był najpiękniejszą troską świętych Rodziców! Królewską troską.

„A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel” (Mt 1,23).

Gdy trzydzieści kilka lat później Jego ziemska misja dobiegła końca, każdy kto w Niego wierzy, nie musi już chodzić po tej ziemi z pochyloną głową! Może dumnie podnieść czoło i jasnym spojrzeniem patrzeć przed siebie! W końcu jesteśmy księżniczkami i książętami! Dziećmi Króla Wszechświata! Nawet jeśli brytyjska prasa o tym milczy.

Obsypana pocałunkami

Założyciel Equipes Notre-Dame ks. Henri Caffarel każdego roku odprawiał indywidualne rekolekcje. Gdy wybrał się do klasztoru trapistów już na wstępie jego opat opowiedział mu o jednym z zakonników, bracie Egidiuszu, którego nazwał uosobieniem dziecięctwa duchowego. Egidiusz opiekował się ogrodem warzywnym. Chodził w wielkim, słomianym kapeluszu chroniącym od słońca i z czułością dbał o rzędy kapust i pomidorów. Caffarel, zaintrygowany opowieścią opata, celowo wybrał się w okolice warzywnika i czekał. Wkrótce przyszedł młody brat, z łopatą, ale był tak pochłonięty pracą, że nie zwrócił uwagi na gapiącego się rekolektanta. Caffarel podszedł więc nieśmiało i przekazał zakonnikowi, że jego przełożony wyraził zgodę na chwilę ich wspólnej rozmowy. Po chwili zaczęli rozmawiać o modlitwie.

Zakonny ogrodnik wyznał nagle: „Nie wiem, jak bym się modlił, gdyby nie Matka Boża”. „Co brat ma na myśli?” – dopytywał zaintrygowany Caffarel. Odpowiedź bardzo go zaskoczyła: „Często, gdy uważam, że jestem zbyt zmęczony, zbyt nędzny, nie śmiem stanąć przed Bogiem. Wtedy jednak przychodzi mi na myśl pewna historia, którą opowiadał nam mistrz nowicjatu: Pewna mała dziewczynka miała tylko jedną zabawkę – starą lalkę, brudną i uszkodzoną. Gdy ktoś zwrócił jej uwagę, że lalka jest bardzo brzydka, ona przytuliła ukochaną zabawkę, obsypała pieszczotami i pocałunkami i spytała: A teraz jest ładna, czy nie?” Ja na początku modlitwy zawsze zwracam się do Matki Bożej: „Pocałuj swoją brzydką lalkę, a potem podaj ją Panu”.

„Józefie, synu Dawida, nie bój się” (Mt 1,20)

– mówił we śnie anioł Pański, a serce Józefa napełniło się odwagą. Czy Maryja nie wzięła tej nocy w swe ręce zatrwożonego serca małżonka i nie podała go Panu, obsypując czule pocałunkami jak smutny gałganek szmacianej lalki? Była już wtedy Matką Boga, pełna Ducha Świętego. Nie wiemy, czy bez Jej modlitwy Józef dałby radę.

Zanim zamieszkali razem

Opis narodzenia Jezusa i wydarzeń mu towarzyszących rozpoczyna Mateusz stwierdzeniem: „Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw, zanim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (1,18b). Ta wzmianka ewangelisty stanowi jeden z argumentów za dziewiczym poczęciem Jezusa w łonie Maryi. Należy ją widzieć w kontekście żydowskich zwyczajów związanych z zawieraniem małżeństwa. Po oficjalnych zaręczynach mężczyzna i kobieta nazywani byli już małżonkami, choć nie odbyła się jeszcze ceremonia ślubna, ani nie mieszkali razem. W prawniczej tradycji Starego Testamentu znajduje się zapis: „Kto żonę poślubił, a jeszcze nie sprowadził jej do domu” (Pwt 20,7). Właśnie w tym okresie, po zaręczynach, ale jeszcze przed ceremonią ślubną, podczas której odbywało się przyprowadzenie kobiety do domu męża, zamieszcza Mateusz fakt poczęcia Jezusa.

Zwolennikom fabularnych filmów, ukazujących barwnie wydarzenia związane z narodzinami Jezusa, zwłaszcza oburzenie mieszkańców Nazaretu faktem, iż Maryja oczekuje Dziecka, pospieszmy od razu z wyjaśnieniem. Maryja była już zaślubiona Józefowi, a ten był Jej mężem, nikt więc z mieszkańców galilejskiego miasteczka nie powinien się dziwić Jej brzemiennemu stanowi. Raczej składano Jej gratulacje. Tylko Józef miał prawo do oburzenia, zdziwienia, niedowierzania… W Palestynie czasów Józefa i Maryi małżeństwo zawierano na dwuetapowej drodze. Etap pierwszy, zwany erusin, porównywany jest niekiedy (niezbyt szczęśliwie) do zaręczyn. Małżonkowie mieszkali po nim oddzielnie przez dwanaście miesięcy. Drugi etap zaślubin to uroczyste przeprowadzenie pani młodej do domu pana młodego. Józef i Maryja mieszkali jeszcze osobno, gdy ta zaczęła oczekiwać na narodziny poczętego Jezusa. Jednak dziecko poczęte przed wspólnym zamieszkaniem uważane było za prawowite. Dla historycznej prawdy należałoby wyciąć więc z filmów fabularne kadry ukazujące mieszkańców Nazaretu z kamieniami w rękach, wymierzonymi w Maryję.

Fakt, iż Maryja była brzemienna nie powinien dziwić nikogo ze społeczności Nazaretu, chyba że wszyscy wiedzieli, iż to nie Józef był ojcem. Jeśli ktoś miałby rzucić cień podejrzeń na Maryję, to właśnie Józef. On jednak „był człowiekiem sprawiedliwym”. Nie rozumiał całej sprawy i postanowił potajemnie oddalić Maryję. Zgodnie z Prawem, powinien Jej wręczyć get – list rozwodowy. Sprawiedliwość Józefa przejawia się najpierw w jego odpowiedzialności w podejmowaniu decyzji. Nie była to zemsta ani odwet za to, co – jak mógł sądzić – wydarzyło się w życiu Maryi. Jego decyzja o odejściu jest wyrazem sprawiedliwości uformowanej przez miłosierdzie. Gdyby pozostał przy decyzji rozstania się z Maryją, mógłby – zgodnie z żydowskim prawem – liczyć na zatrzymanie wiana małżonki, a także na odzyskanie mocharu – ceny, którą zapłacił przy zaślubinach. Względy materialne nie wchodziły jednak w grę.

Paradoksalnie, nawet gdyby przypuścić, że Józef rozgłosił w Nazarecie, iż jego Małżonka spodziewa się dziecka, którego on nie jest biologicznym ojcem, Maryi również nie groziłoby ukamienowanie. Dlaczego? Otóż według Prawa do ukamienowania może dojść tylko wtedy, gdy dwóch naocznych świadków potwierdziłoby czyn nierządny. Nie wystarczy jeden świadek (zob. epizod z tzw. cnotliwą Zuzanną). Tekst Prawa, który omawia analogiczną sytuację (Pwt 22,23-24) nie mówi wprawdzie o dwóch świadkach, ale należy go interpretować przez pryzmat Pwt 19,15 (por. J 8,17), gdzie mowa jest o tym, iż każde oskarżenie musi być potwierdzone przez dwóch świadków, w przeciwnym bowiem wypadku nie jest ważne. W przypadku istnienia tylko jednego świadka albo podejrzenia o cudzołóstwo rabini (np. Szammaj) zachęcali do wręczenia listu rozwodowego. Samo podejrzenie o cudzołóstwo (bez świadków) natomiast badano dziwną z dzisiejszego punktu widzenia „próbą gorzkiej wody” (Lb 5,11-31).

***

Rozmawiają dr Anna Rambiert-Kwaśniewska i ks. prof. Mariusz Rosik

Polub stronę na Facebook