— Kiedy studiowałem medycynę nie miałem prawdziwej więzi z Jezusem. Miałem za to ciągłą niepewność i wątpliwości. W głowie i w sercu. Mój profesor mawiał, że można się nauczyć słuchania drugiego człowieka, a jest to szczególnie ważne, jeśli przepisujemy środki antykoncepcyjne czy przerywamy ciążę. I dodawał, że są to sposoby zarówno na promowanie zdrowia, jak i na zwiększenie dochodów – tak wspomina lata swoich studiów w Centrum Medycznym Virginii Wschodniej w zakresie ginekologii John Bruchalski, jeden z czołowych zwolenników aborcji w Stanach Zjednoczonych. Do czasu.
Urodził się w północnej części stanu New Jersey, w polskiej rodzinie. Co dzień rano wspólnie z rodzicami odmawiał dziesiątkę różańca, a na końcu dodawał po polsku: „Jezu, ufam Tobie”. Uczęszczał do gimnazjum salezjanów i uczył się w kolegium jezuickim. Potem przyszedł czas na zdobywanie wiedzy na wyższych uczelniach. Studia na Uniwersytecie Alabamy Południowej, a później w Virginii to czas zerwania więzów z Kościołem.
Na uczelniach mówiono, że poglądy Kościoła odnośnie aborcji muszą się zmienić. Zresztą nie tylko odnośnie aborcji. Także w sprawie rozwodów, nierozerwalności małżeństwa i antykoncepcji. Inaczej Kościół nie ma szans przetrwania w obecnym społeczeństwie. Jako student Bruchalski chłonął te nowinki otwartym sercem.
Gdy rozpoczął praktykę, był już w pełni przekonany, że zabijanie nienarodzonych to dobrodziejstwo dla młodych mam, które nie są gotowe przyjąć dziecka. Głosił wtedy pogląd, że aborcja to „droga do promocji zdrowia, powodzenia i szczęścia w życiu kobiet”. Stosował przez lata różne metody usuwania ciąży, które sam doskonalił. Zajmował się sterylizacją. Ostatecznie obszarem jego działań stało się także sztuczne zapłodnienie.
W 1987 roku John, za namową kolegi, udał się do Guadalupe. Miejsce, w którym Maryja objawiła się Juan Diego, nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia. Otaczał go tłum Meksykanów. Z nieba lał się żar, panował upał, było tłoczno i gwarno. Zupełnie nieoczekiwanie do uszu lekarza dotarł ciepły kobiecy głos:
– Dlaczego Mnie ranisz?
„Mam omamy ze zmęczenia” – pomyślał John.
Po powrocie z Meksyku wrócił do Stanów i w dalszym ciągu zajmował się tym wszystkim, co robił dotychczas. Zabijał nienarodzone dzieci, konstruował wkładki domaciczne, doradzał kobietom aborcje. Od czasu do czasu jednak ten cichy głos powracał do niego. Czuł w nim matczyną troskę. „Dlaczego Mnie ranisz?” – kotłowało mu się w głowie. Niekiedy słyszał go z większym natężeniem, innym razem przycichał. Wciąż jednak tkwił na dnie serca.
Dwa lata później Bruchalski postanowił spełnić prośbę coraz starszej już wtedy matki. Wybrał się z nią do Europy. Mama koniecznie chciała zobaczyć Medjugorie. Lekarz w średnim wieku jechał tam z pustką w sercu. Robił to tylko na prośbę mamy. Nic nie zapowiadało tego, czego miał doświadczyć.
A właśnie wtedy, pośród łagodnych wzgórz, Bóg zaplanował przełom w jego życiu. Gdy doktor Bruchalski znajdował się na palcu, wpatrując się w krzyż, podeszła do niego kobieta pochodząca z Belgii. Nie znała angielskiego. On nie znał francuskiego. Kobieta spojrzała mu prosto w oczy i stwierdziła, że ma dla niego wieści od Boga. Doktor doznał szoku. Belgijka mówiła po francusku, a on rozumiał ją doskonale. Co więcej, odpowiadał jej po angielsku, a ona odwzajemniała się językiem francuskim. Nastąpiło to, co niektórzy teologowie nazywają „cudem słyszenia”. Kobieta mówiła mu o jego życiu i o tym, że musi je zmienić. Mówiła o sprawach, o których sama nie mogła wiedzieć. Podpowiadała, co powinien uczynić.
Po powrocie do domu lekarz zaczął zastanawiać się, w jaki sposób wiara, którą odzyskał w Medjugorie, może teraz odmienić jego życie. Przede wszystkim natychmiast zaprzestał zabiegów aborcyjnych. Popatrzył na swoje dotychczasowe życie w nowym świetle. Ujrzał swą grzeszność i wszystkie fałszywe przekonania, które włożono mu do głowy na uniwersytecie. Dostrzegł, jak straszną zbrodnią jest zabójstwo nienarodzonych. Więcej jeszcze, zdał sobie sprawę, że istnieje zupełnie inna droga uprawiania medycyny niż ta, którą parał się dotychczas. Medycyny otwartej na życie, a nie przynoszącej śmierć.
Dziś dla doktora Bruchalskiego pacjentka jest osobą, posiadającą nie tylko ciało, ale wrażliwe serce i sumienie. Nie jest już tylko „chorą macicą” lub „chorym jajnikiem’, jak to bywało dawniej. Słucha młodych kobiet sercem, nie kieszenią, w której spodziewa się przychodu. Dawniej pracował w bardzo nowoczesnym ośrodku, z przeszklonymi ścianami i dachem. Zabijając dziecko, patrzył w niebo przez szklany dach i czuł się panem życia.
Teraz wszystko się zmieniło. W swoich wykładach jasno mówi, że siedem na dziesięć kobiet dokonujących aborcji jest do tego przymuszonych. „Teraz muszę się uczyć”, „Jestem za młoda”, „Nie jestem w stałym związku”, „Nie dojrzałam do macierzyństwa”, „Choruję, za dużo piję…” – to główne przyczyny skłaniające młode mamy do przerwania życia dziecka. Aborcje z powodu zagrożenia życia matki, gwałtu czy kazirodztwa to zaledwie jeden procent, przyczyną pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu procent jest wygoda. Doktor przytacza przytłaczające statystyki. W wywiadzie dla miesięcznika „Familia” 3 stycznia 2011 roku mówił:
— Kobiety, które doświadczyły aborcji, odczuwają jej następstwa. Sześć na dziesięć mówi: „Czuję, że umarła część mnie”. Głównym zagrożeniem fizycznym po krwotoku i infekcji są późniejsze problemy z zajściem w ciążę i porodem, który często jest przedwczesny. A to niesie ze sobą ryzyko śmiertelności niemowląt, niepełnosprawności, wad, problemów behawioralnych. Zwiększa się prawdopodobieństwo porażenia mózgowego i chorób przewlekłych. Aborcja zostawia ślad w psychice kobiety. Ryzyko samobójstwa jest średnio trzy i pół razy większe. W pierwszym roku po przerwaniu ciąży jest ono sześciokrotnie wyższe, a w ciągu kolejnych ośmiu lat – dwa i pół razy. Prawdopodobieństwo depresji wzrasta o sześćdziesiąt pięć procent, pięciokrotnie większe jest ryzyko wpadnięcia w nałóg alkoholowy lub narkotykowy, a czterdzieści procent z tych kobiet cierpi na zaburzenia łaknienia. Więcej niż połowa kobiet po aborcji ma zaburzenia seksualne, nie jest w stanie czerpać przyjemności ze współżycia i odczuwa ból w okolicach miednicy. To prowadzi do unikania seksu, krótszych zbliżeń i – w konsekwencji – często nawet do rozwodów. Aborcja pozostawia więc trwałe ślady.
W 1994 roku doktor John Bruchalski założył Centrum Rodziny Tepeyac. Jest to znakomity ośrodek ginekologiczno-położniczy, który promuje naturalne planowanie rodziny. Można tu przeprowadzić rzetelne badania hormonalne, dokonać analiz bezpłodności i leczyć ją najnowszymi metodami, zgodnymi z etyką chrześcijańską. John Bruchalski dokonuje zabiegów chirurgicznych i odbiera porody. A także modli się z pacjentami.
Jedenaście lat później założył jeszcze jeden ośrodek – Centrum Opieki Bożego Miłosierdzia. Służy on opieką zdrowotną osobom nieubezpieczonym i bardzo ubogim. Doktor codziennie przypomina sobie wypowiadane w dzieciństwie słowa „Jezu, ufam Tobie”. I wciąż wraca myślą do niewiarygodnego wręcz wydarzenia w Medjugorie.
— To taka mała praca dla Boga ukrytego w bliźnich – mówi o swojej nowej działalności.