Dla „Gościa Niedzielnego” (dodatek katowicki) o owocach, jakie daje czytanie Pisma Świętego, rozmawiamy z ks. prof. Mariuszem Rosikiem, kierownikiem Katedry Teologii Biblijnej Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu.
Marta Sudnik-Paluch: W jednym z pierwszych wykładów wspomina Ksiądz o stałym fundamencie, jakim może być słowo Boże dla współczesnego człowieka. Jak, zdaniem Księdza, jest z tą lekturą u przeciętnego katolika?
Ks. prof. Mariusz Rosik: Zaczynamy od trudnego pytania. Proponuję spojrzeć na całą kwestię globalnie. Najnowsze badania dowodzą, że około 56 proc. Polaków nie przeczytało w ostatnim roku ani jednej książki. Co więcej, 25 proc. populacji z wyższym wykształceniem nie sięgnęło nawet po przewodnik turystyczny czy książkę kucharską! Po prostu przestaliśmy zajmować się czytaniem, a zajęliśmy się oglądaniem. Jeśli statystyki pokazują tak niewielki procent czytających w ogóle, to czytających Biblię jest o niebo mniej! W całym tym zjawisku jest jednak pewien aspekt pozytywny.
Choć ponoć zmniejsza się w ostatnim czasie populacja dominicantes, czyli osób uczęszczających na niedzielną Eucharystię, to zdecydowanie wzrasta wśród nich świadomość wiary. Dowodem tego są nowe inicjatywy, propagujące znajomość Pisma Świętego. I nie mam na myśli tylko Biblicum Śląskiego, ale także stały rozwój Dzieła Biblijnego im. Jana Pawła II, popularność Telewizyjnego Uniwersytetu Biblijnego, dziesiątki publikacji propagujących znajomość treści biblijnych, powstawanie parafialnych kręgów biblijnych, prężnie działające studia biblijne przy wielu uczelniach wyższych i wzrastająca popularność stron internetowych o treściach związanych z natchnioną księgą.
Pismo Święte nie jest lekturą łatwą. Jak zachęcić w czasach pełnych pośpiechu do jego lektury?
Paradoksalnie, aby zachęcić do czytania Biblii, wcale nie trzeba o niej mówić. Za to trzeba mówić o Bogu, który jest Ojcem i który ukochał człowieka absolutną i bezwarunkową miłością. Trzeba mówić o Jezusie, którego szaleńcza miłość do każdego z nas zaprowadziła Go na krzyż. Trzeba mówić o Duchu Świętym, który w czasach cierpienia jest dawcą nadziei i pokoju serca. Trzeba być świadkiem Boga, który żyje i zawsze stoi po stronie człowieka. Zwłaszcza cierpiącego. Na różne sposoby. Jeśli swoim świadectwem przyprowadzę innych do Chrystusa, będą oni chcieli osobiście Go poznać. A wtedy sami sięgną po Pismo Święte, bez dodatkowych zachęt.
Gdzie najlepiej szukać wskazówek, jeżeli dopiero rozpoczynamy samodzielną lekturę Biblii?
Najlepszą wskazówką jest wiara głęboko zakotwiczona w Kościele. Kto czyta Biblię z sercem przepełnionym wiarą i czyni to w duchu wielowiekowej Tradycji, może być niemal pewien, że nie pobłądzi w interpretacji. Trzeba także pamiętać, że Biblia jest dziełem literackim, w związku z tym w jej interpretacji należy korzystać z zasad wypracowanych przez literaturoznawców: trzeba uwzględnić gatunek literacki czytanego fragmentu, zwrócić uwagę na jego kontekst, uwzględnić historyczne okoliczności powstania danej księgi, w przypadku Ewangelii spojrzeć na teksty paralelne, unikać lektury fundamentalistycznej.
Równolegle do zagłębiania się w tajniki Biblii warto poznawać historię dawnego Izraela i rodzącego się Kościoła, zwyczaje krajów biblijnych czy religię Izraela, z naciskiem na judaizm czasów Jezusa. A materiałów do tego typu studiów jest coraz więcej.
Mówi Ksiądz, że Pismo Święte zmienia sposób widzenia świata. Jak to wyglądało w życiu Księdza?
Kontakt z Biblią to dla mnie przede wszystkim spotkanie z Bogiem. Mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że lata pochylania się nad natchnionymi kartami owocują w moim życiu coraz bardziej doświadczeniem Jego bezwarunkowej miłości. Gdzieś w środku wciąż pokutowało we mnie przeświadczenie, że na miłość Boga trzeba zasłużyć. Od dziecka myślałem, że muszę bardzo się starać, by Pan Bóg mnie kochał. Odnajdowałem w sobie taką duszę Nikodema, który stanął nocą (a noc to grzech w Ewangelii Janowej) przed Jezusem z przeświadczeniem, że jedyną drogą ku zaskarbieniu sobie miłości Boga jest zachowanie wszystkich, 613 przykazań Tory. Tymczasem Jezus mu mówi, że Bóg tak bardzo ukochał każdego z nas, że dał swego Syna, „aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął” (J 3,16). Innymi słowy: nie muszę robić nic, aby Bóg mnie kochał! Tę miłość mam zupełnie za darmo i zupełnie niezasłużenie! Jeżeli ją przyjmę, wówczas szlachetnym życiem (a więc zachowaniem przykazań) mogę na nią odpowiedzieć. A to zupełnie inna perspektywa.
Taki kopernikański przewrót dokonał się niegdyś nie tylko w życiu Nikodema, ale także w historii faryzeusza Szawła z Tarsu, wciąż podkreślającego, że jesteśmy zbawieni za darmo przez wiarę, a nie przez dobre czyny. Dobre czyny (bez których wiara jest martwa) są odpowiedzią na uprzedzającą miłość Boga wobec każdego z nas. To zupełnie coś innego, gdy budzę się rano i myślę, że muszę się dziś solidnie napracować, żeby zasłużyć na Bożą miłość, niż przetrzeć oczy po przebudzeniu i powiedzieć: „Panie Boże, dziękuję, że mnie kochasz! A teraz chcę (może nieudolnie) pokazać Ci tym, co dziś mnie czeka, że też Cię kocham!”.