fot. M. Rosik
Następnego dnia z samego rana wyruszam na lotnisko. Po 10.oo ląduję w Aksum. Gdy tylko zostawiam bagaż w hotelu, rozpoczynają się targi. Pierwsza firma proponuje obwiezienie mnie po mieście za sto dolarów, oferując przy tym wszystkie bilety wejściowe. Choć nie mam pojęcia o tutejszych cenach, ta wydaje mi się wysoce przesadzona. Zaczyna się szarpanina. Po kilku minutach dogadujemy się na cenę połowę niższą. Całej dyskusji przysłuchuje się mężczyzna siedzący w hotelowym lobby. Gdy udaję się na szybki lunch, to właśnie on podchodzi do stolika. „Jestem właścicielem tuk-tuka. Oferuję to samo za 35 dolarów”. Wypytuję go o szczegóły i po chwili zgadzam się. Mężczyzna wychodzi z restauracji i ucina sobie serdeczną pogawędkę z moim dyskutantem, który jeszcze nie wyszedł z hotelu. Prawdopodobnie są wspólnikami. Gdy wciąż jeszcze dziwię się całej scenie, recepcjonista sugeruje: „Oferujemy dokładnie taką samą trasę po mieście za 35 dolarów, jednak pełnym samochodem, nie tuk-tukiem”. Ta propozycja najbardziej mi odpowiada.
Rozpoczynam więc swoją trasę. Pierwszym obiektem jest słynny obelisk z Aksum, wystawiony tu w IV wieku. Jego historia jest nader interesująca. Liczący dwadzieścia trzy metry monolit o wadze ponad stu ton został obalony, prawdopodobnie w X stuleciu. Podczas II wojny światowej włoscy żołnierze wywieźli wszystkie części do Italii. Zwrócono go w 2005 roku, a w trzy lata później po restauracji udostępniono turystom. Stele stawiane w Aksum wskazują na miejsce pochówku władcy, jednak przy wielu z nich brak informacji, kto spoczywa w wystawionym obok grobowcu. Stąd nadaje się im różne nazwy, np. „grób fałszywych drzwi”. Drzwi są fałszywe, bo jedynie wyrzeźbione na skale. Nie można ich otworzyć.
Na targowisku w Aksum
W następnej kolejności odwiedzam także grobowiec króla Kaleba i Gebre Meskela, dwóch władców Aksum rządzących w VI stuleciu po Chr. Niedaleko położona jest także stela z inskrypcją króla Ezana, władcy z IV wieku, który – jak już wspomniałem –wprowadził chrześcijaństwo do Etiopii jako religię państwową. Ezana chwali się na steli swymi podbiciami w trzech językach: geez, greckim i sabińskim (starożytny język południowo-arabski, którym mówiono w Jemenie od X do VI wieku przed Chr.).
O 15.oo przychodzi czas na najważniejszą część odwiedzin. Sanktuarium arki. Arka przymierza była jednym z najświętszych przedmiotów kultu w Izraelu. Mojżesz sporządził ją na rozkaz samego Boga. W czasie wędrówki przez pustynię po wyzwoleniu z Egiptu przechowywano ją w Namiocie Spotkania. Po wybudowaniu świątyni stała zawsze w Miejscu Najświętszym – jako znak obecności Boga. Miejsce to nazywano „kamieniem węgielnym” wierząc, że tam właśnie Abraham miał złożyć w ofierze swego syna Izaaka, czemu skutecznie przeciwstawił się sam Bóg. W arce, na której wieku ustawiono figury aniołów, znajdowały się dwie kamienne tablice Dekalogu, laska Aarona i naczynie z tajemniczą rośliną – manną, którą Bóg karmił Izraelitów podczas czterdziestoletniej wędrówki.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy arka zniknęła ze świątyni w Jerozolimie. Badacze proponują kilka hipotez. Pierwsza mówi o faraonie Szeszonku I, który najechał na Jerozolimę w 926 roku przed Chr. Autor biblijny zauważa, że król Egiptu „zabrał skarby świątyni Pańskiej i skarby domu królewskiego oraz kosztowności pałacu królewskiego; wszystko to zabrał. Zabrał również złote tarcze, które sporządził Salomon” (2 Krn 12, 9; 1 Krl 14, 26). Józef Flawiusz o tym fakcie w Dawnych dziejach Izraela pisze:
Zajął tedy Isokos (Sesak) miasto bez walki, wpuszczony przez zatrwożonego Roboama, ale nie uszanował zawartego układu, jeno ograbił świątynię, opróżnił skarbce Boże i królewskie, i uniósł ze sobą niezmierzone mnóstwo złota i srebra, niczego zgoła nie zostawiając. Zabrał także owe złote tarcze i puklerze, które sporządził był król Salomon, a nawet złote kołczany, które niegdyś Dawid złożył Bogu w o erze, zdobywszy je na królu Sofeny.
(Starożytności żydowskie 8,10,3)
Żaden z tych tekstów nie wspomina jednak wprost, że arka została zabrana przez Szeszonka. Nie ma o tym mowy także na reliefie świątyni w Karnaku, gdzie wspomina się podboje faraona.
Podobne milczenie o arce spotykamy we fragmentach biblijnych mówiących o najeździe na Jerozolimę króla Izraela Joasza (802-786), który zabrał „wszystko złoto i srebro, wszystkie naczynia znajdujące się w domu Pańskim i w skarbcu pałacu królewskiego” (2 Krl 14, 14).
Ojcec Tekele w refektarzu
Inna hipoteza sugeruje, że jeśli w arce znajdował się miedziany wąż sporządzony przez Mojżesza, to może wraz z jego usunięciem ze świątyni za czasów Ezechiasza (715-687) wyniesiono zeń także święty przedmiot. Ezechiasz „usunął wyżyny, potrzaskał stele, wyciął aszery i potłukł węża miedzianego, którego sporządził Mojżesz, ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu o ary kadzielne – nazywając go Nechusztan” (2 Krl 18, 4). Arka przymierza mogła budzić podobne odczucia religijne jak miedziany wąż. Cheruby umieszczone na arce mogły się stać przedmiotem kultu, jak bywało to w kulturze egipskiej i asyryjskiej odbierały cześć boską. Badacze są skłonni twierdzić, że wąż został usunięty, natomiast arkę schowano przed oczyma ludzi, by nie przyszło im na myśl oddawanie bałwochwalczej czci cherubom. Inni natomiast przyjmują opinię, że w gorliwości o czystość kultu wyniesiono arkę poza świątynię.
Kolejnym kandydatem, który mógłby usunąć arkę jest Manasses (687-643), który nie wahał się wprowadzać obcych kultów do Izraela. Ba, wprowadził on nawet kapłanów pogańskich do świątyni (2Krl 21,2-9), co mogło skutkować usunięciem arki w tym sensie, że kapłani jerozolimscy, którzy nie zgadzali się z reformami Manassesa mogli emigrować z kraju zabierając święty przedmiot. Jeśli udali się do Egiptu, mogłoby to tłumaczyć wybudowanie świątyni żydowskiej w Elefantynie około 650 roku przed Chr. Arka przecież musiała znajdować się w świątyni! Po wybuchu prześladowań kapłani mieli przenieść się jeszcze bardziej na południe, nad jezioro Tana w Etiopii i przechowywać relikwię na wyspie Tana Kirkos.
Istnieją także inne hipotezy dotyczące zniknięcia arki. Niektórzy optują za reformą Jozjasza (640-609). Dużo bardzie prawdopodobna natomiast jest opinia, że arkę wyniesiono z Miejsca Najświętszego po zdobyciu świątyni przez wojska babilońskie w 587 roku przed Chr. Co do tego momentu historii Izraela znów mnożą się hipotezy. Na czoło wysuwają się dwie z nich. Według pierwszej, prorok Jeremiasz miał ukryć arkę na górze Nebo bądź w jej okolicach (2Mch 2,4-8). Według drugiej, arkę mieli ukryć kapłani – jeszcze przed najazdem wojsk babilońskich – w podziemnych kanałach wykutych w skale pod posadzką świątyni. Ponieważ dla Żydów wzgórze świątynne jest świętością, władze nie zgadzają się na wykopaliska w tym regionie. Nie ma więc szans weryfikacji tej hipotezy.
Etiopczycy jednak jednym głosem obstają za hipotezą mówiącą o Salomonie, królowie Saby i ich synu Meneliku. Izraelski król Salomon, jeden z pierwszych i najpotężniejszych władców Hebrajczyków, zasłynął mądrością. Na czym polegała owa mądrość? Autor biblijny przytacza modlitwę Salomona:
Tyś okazywał Twemu słudze Dawidowi, memu ojcu, wielką łaskę, bo postępował wobec Ciebie szczerze, sprawiedliwie i w prostocie serca. Ponadto zachowałeś dla niego tę wielką łaskę, że dałeś mu syna, zasiadającego na jego tronie po dziś dzień.Teraz więc, o Panie, Boże mój, Tyś ustanowił królem Twego sługę w miejsce Dawida, mego ojca, a ja jestem bardzo młody. Brak mi doświadczenia!Ponadto Twój sługa jest pośród Twego ludu, któryś wybrał, ludu mnogiego, którego nie da się zliczyć ani też spisać, z powodu jego mnóstwa.Racz więc dać Twemu słudze serce pełne rozsądku do sądzenia Twego ludu i rozróżniania dobra od zła, bo któż zdoła sądzić ten lud Twój tak liczny? (1Krl 3,6-9)
Otóż salomonowa mądrość polega na ciągłym wsłuchiwaniu się w Boga! Chociaż tłumacz Biblii Tysiąclecia włożył w usta króla modlitwę o „serce pełne rozsądku”, to jednak oryginalny tekst hebrajski mówi o „sercu słuchającym”. Oto mądrość godna naśladowania: słuchać Boga w każdym czasie.
Tańczyć każdy może
O wizycie królowej Saby o imieniu Makeda w Jerozolimie opowiada wspomniany narodowy epos o nazwie Kebra Nagast. Gdy Salomon powziął zamiar budowy świątyni, zaprosił najbogatszych kupców do wzięcia udziału w przedsięwzięciu. Tamrid dostarczył mu szafiry, czerwone złoto i czarne drewno, którego nie trawią robaki, a następnie opowiedział Makedzie o mądrości izraelskiego króla. Nic nie mogło odwieść królowej od pomysłu wizyty w Jerozolimie. Salomon stał się dla niej lampą w ciemnościach, Gwiazdą Polarną we mgle i słońcem wschodzącym ponad mgłami. Tak właśnie poczęła Menelika. Ksiądz Jan Klinkowski wyjaśnia:
Makeda słuchając tych słów oświadczyła Salomonowi, że niektórzy z jej poddanych czczą posągi ze złota i srebra, z kamienia i drewna. Ona zaś oddaje cześć słońcu, lecz teraz wie, że jest Bóg prawdziwy, którego ona dotąd nie znała i który zesłał z nieba Arkę z Tablicami zawierającymi boskie prawa spisane ręką Mojżesza. Salomon w krótkich słowach przedstawił główne prawdy wiary Izraela. Bóg jest stwórcą całego wszechświata, niebios i ziemi, i wszystkiego, co w nim żyje, który uczynił zarówno aniołów, jak i ludzi, dał ludowi Izraela Arkę, stworzoną wcześniej niż cały świat. Makeda po prezentacji Boga postanowiła zerwać z kultem słońca i przyjąć wiarę w Boga Izraela, który słońce stworzył. Odtąd Arka Boga Izraela będzie również jej Panią.
Według legendy Salomon wyprawił wspaniałe przyjęcie, na którym serwowano przede wszystkim słone potrawy. Zauroczony urodą królowej izraelski władca postanowił spędzić z nią noc. Ponieważ ta jednak wciąż odmawiała, król uciekł się do podstępu. Nie pozwolił jej mianowicie zabierać niczego, co jest jego własnością. „W przeciwnym razie – powiedział – będziesz musiała mi się oddać”. Przy łożu Makedy postawił dzban z wodą. Gdy królowa Saby przekonana była, że Salomon pogrążył się w głębokim śnie, postanowiła napić się nieco wody po uczcie pełnej słonych potraw… Ostatecznie została kochanką Salomona, a z ich związku narodzić się miał Menelik I. Miał udać się w wieku 22 lat do Jerozolimy, by poznać ojca. Właśnie wtedy też zrodził się pomysł, by Menelik mógł zabrać do swego kraju arkę przymierza. Jedni twierdzą, że przyśnił mu się sen, w którym Bóg polecił mu zabrać arkę, w przeciwnym bowiem razie dostanie się ona w ręce wroga. Inni sądzą, że Menelik wywiózł święty przedmiot za cichym pozwoleniem Salomona, który w świątyni jerozolimskiej pozostawił jej kopię.
Najświętszy przedmiot judaizmu biblijnego jest przechowywany dziś w tzw. Sanktuarium Arki, do którego dostęp na jedynie stróż, pełniący tę funkcję dozgonnie. Wszystkie te historie, hipotezy, opinie, domniemania przewalają się przed moją głowę, gdy przybliżam się do sanktuarium. Dla mnie to zupełnie szczególna chwila. Szczególna, bo od siedemnastu lat nauczam o arce moich studentów, mówię o jej znaczeniu i o tym, że teraz to Jezus jest naszą przebłagalnią, czyli przykryciem arki, w myśl słów św. Pawła: „Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi. Chciał przez to okazać, że sprawiedliwość Jego względem grzechów popełnionych dawniej – za dni cierpliwości Bożej – wyrażała się w odpuszczaniu ich po to, by ujawnić w obecnym czasie Jego sprawiedliwość, i [aby pokazać], że On sam jest sprawiedliwy i usprawiedliwia każdego, który wierzy w Jezusa” (Rz 3,25-26). To Jego ciało zostało skropione Krwią przelaną na krzyżu. To, co uczynił z miłości do mnie, odmieniło los historii. Najświętszy przedmiot judaizmu i świątyni, którą Bóg obrał na miejsce swego zamieszkania, nie jest już potrzebny. Być może znajduję się zaledwie kilkanaście metrów od niego. Tak blisko i tak daleko. Arki nie można zobaczyć. Jest zamknięta w sanktuarium otoczonym ogrodzeniem, pilnie strzeżona przez strażnika dożywotnio pełniącego swą służbę.
Z drżeniem serca robię kilka zdjęć mizernego sanktuarium, zwiedzam położony tuż obok kościół maryjny, a po wyjściu z niego jeszcze raz staję naprzeciw arki i odmawiam modlitwy. Pamiętam o moich bliskich, o przyjaciołach, o osobach drogich memu sercu, o tych, dla których jestem kapłanem. Wszystkie je zbieram niczym do koszyka i kończę wypowiadając „Pod Twoją obronę”. Bo przecież to Maryja nazwana jest arką przymierza.
Przed sanktuarium arki
Następnego dnia kolejny przelot. Tym razem do Addis Abeby. Na lotnisku czeka na mnie ojciec Tekele, rektor seminarium zgromadzenia Misjonarzy Maryi Pocieszycielki. Zgromadzenie zostało założone w Turynie w 1901 roku przez błogosławionego Giuseppe Allamano. Dotychczas posługiwałem się cały czas angielskim, teraz przechodzimy na włoski, gdyż Tekele osiem lat spędził w Rzymie. Zresztą jego historia jest bardzo międzynarodowa. Katolików w Etiopii jest około jeden procent. Wywodzący się właśnie ze środowiska katolickiego Tekele wstąpił do zgromadzenia, gdzie odbył trzyletnie studia filozoficzne w Addis, następnie trzy lata nowicjatu spędził w Nairobi w Kenii. Stamtąd wyleciał do Brazylii, gdzie odbył studia teologiczne, po których przyjął święcenia kapłańskie. Dwa lata pracował jako wikariusz na jednej z parafii w Etiopii, a później został powołany na studia do Rzymu, gdzie odbył kurs dla formatorów seminaryjnych i podjął studia licencjackie. W naturalny sposób po zakończeniu studiów został mianowany rektorem seminarium w Addis.
Trzęsącym się jak samolot w turbulencjach jeepem jedziemy do seminarium, rozmawiając o chrześcijaństwie w Etiopii. Mijamy ogromne miasto, próbując przedrzeć się autem przez tłumy pieszych, którzy wcale nie zwracają uwagi na fakt, że są na środku jezdni. Addis Abeba jest metropolią Czarnego Lądu, gdyż tu mieści się stolica Unii Afrykańskiej. To taka Bruksela dla Czarnego Kontynentu.
Seminarium okazuje się budynkiem murowanym, jednak standard wyposażenia jest mniej niż przeciętny. Najważniejsze, że jest łózko i kapiąca z kranu woda – myślę. W kaplicy odprawiam Eucharystię ratując się włoskim mszałem. Potem szybki lunch – kurczak, ryż, kawa, owoce – i wyruszamy na turystyczny podbój miasta. Najpierw kierujemy się do ortodoksyjnej katedry etiopskiej. Niestety jest zamknięta. Robię tylko kilka zdjęć na zewnątrz kościoła. Później udajemy się do katedry katolickiej. Ta również jest zamknięta, ale udaje się przekonać stróża, aby wpuścił nas na chwilę do środka. Kościół przypomina już świątynie europejskie. Po chwili zatrzymujemy się w przydrożnej kawiarni. Wypytuję Tekele o kilka rzeczy. W Etiopii jest osiemdziesiąt trzy plemiona i tyleż języków. Oficjalnym jest oczywiście amharski. Zwyczaj nakazuje, aby pobierały się osoby z różnych plemion. Oznacza to, że każde dziecko zna przynajmniej trzy języki: ojca, mamy i amharski. Niestety analfabetyzm wciąż istnieje.
Może kawa?
Do zapisu amharskiego, który należy do grupy języków semickich, używa się pisma etiopskiego. Alfabet zawiera dwieście trzydzieści jeden znaków. To nie jedyna trudność w nauce amharskiego. Niektórzy potrzebują ponoć dwudziestu lat, by w końcu poprawnie wypowiadać dźwięki gardłowe. W gramatyce czasownik pojawia się na końcu zdania, podobnie jak w niemieckim. To jednak nie największa trudność. Kłopot jest w tym, że niektóre wyrazy „przecina się” na pół i wstawia w ich środek inne. A to już ogromna sztuka, żeby radzić sobie choćby w buszowaniu po słownikach. Interesującym zjawiskiem jest geminacja, czyli zdwajanie spółgłosek. Nie widać tego w zapisie, a jedynie słychać w wymowie. Gena to „jeszcze”, a genna to „Boże Narodzenie”, choć obydwa terminy zapisywane są identycznie. W każdym razie bardzo lubię prowokacyjne wyznanie pewnego starca z książki Edmunda P. Murraya, zatytułowanej Kulubi:
Piszę moje książki – powiedział starzec – w języku amharskim, bo, wiecie, muszę tak robić, jeśli chcę, aby nasi ludzie je kiedyś przeczytali. Ale jest mi ciężko. To ładny język do zabawy, nasz amharski, ale nie jest to poważny język. To dobry język do poezji i miłości. A miłość i poezja to nie są poważne zajęcia. Nasz amharski to język dla kobiet i księży.
Przypominam sobie, że słyszałem, iż jest w Addis Abebie na misjach polska salezjanka o imieniu Aleksandra. Tekele nie wie, gdzie znajduje się klasztor, wspomina jednak, że w pobliżu są ojcowie salezjanie, a ci na pewno wskażą nam drogę. Jedziemy. Żadnego z ojców nie ma w domu, bo udali się na rekolekcje. Jest natomiast brat, Filipińczyk. Mówi, że owszem, widział siostrę Aleksandrę dziś rano na Mszy Świętej. Próbuje do niej zadzwonić, ale niestety nie odbiera telefonu. „Właśnie wybierałem się w pobliże ich klasztoru, żeby zakupić pieczywo na jutro” – oznajmia – „Jedźcie za mną!”. Gdy dojeżdżamy do klasztoru salezjanek, siostra przełożona oznajmia, że polska zakonnica wyjechała już na inną placówkę. Jest jednak szansa, że pojawi się w Addis jutro po południu.
Gdy zamierzamy już opuścić budynek klasztoru, nagle słyszę okrzyk, w którego treść trudno mi uwierzyć: „Ksiądz profesor? Tu, w Etiopii? Co za niespodzianka!”. Okazuje się, że moja uczennica, która najpierw przebywała w Sudanie, zatrzymała się tu na chwilę przed zmianą placówki! Co za niesamowita radość! Siostra Anna jest w szoku identycznym do mojego. Przez chwilę wspominamy wykłady na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu, a następnie dzwonimy do siostry Aleksandry. Umawiamy się, że jutro się spotkamy. Coś niesamowitego – przypadkowe spotkanie w sercu Afryki! Właśnie, czy przypadkowe? Już po chwili wraca przekonanie, że w takich sytuacjach nie ma przypadków. Skąd taka pewność? Gdy opuszczam dom salezjanek, przełożona wspomina: „To Aleksandra doznała tego cudu”. „Jakiego cudu?” – pytam. Zanim siostra zdąży mi odpowiedzieć, wtrąca się Tekele: „Naprawdę? To ona? Zawsze chciałem ją poznać. Tym bardziej, że sprawa trafiła już do Watykanu!”. Nie wiem, o czym mowa, ale wszystkiego dowiem się jutro. Tymczasem pędzimy na kolację, bo robi się późno.
Ojciec Tekele zaaranżował kolację w lokalnej restauracji, w której oprócz etiopskich dań serwuje się tubylczą muzykę. Tłok jest niesamowity. Uderza mnie fakt, że przychodzą tu całe duże rodziny, od najmłodszych do najstarszych. Na scenie co chwile przedstawiciele innego z plemion, ubrani w tradycyjne stronę, prezentują swój repertuar – skoczny i głośny. Niemal wszyscy goście podrygują, niektórzy włączają się w śpiew, choć właściwie każdy utwór jest w innym języku. Posiłek spożywa się rękoma. Kelnerzy przychodzą przed i po posiłku, by obmyć gościom ręce. Ponieważ menu nic nie rozumiem, pozwalam, by mój towarzysz sam wybrał dania. Próbuję się jakoś zmierzyć z tym, co przyniesiono. Gdy już niemal zaczyna mi smakować, Tekele rozpływa się: „To najlepsze mięso z kozy, jakie jadłem!”. Mógł tego nie mówić…
Następnego dnia po Eucharystii po włosku z polskimi czytaniami wyruszam pozwiedzać targ. Stragany uginają się od figurek drewnianych, wyrobów glinianych, naklejanych na deskę ikon, filiżanek i żelaznych krzyży. Przed wejściem od góry do dołu wiszą kolorowe suknie, chałaty modlitewne, bluzki z cekinami i tanie sandały. Na stojakach kręcą się widokówki i magnesy z obrazkami etiopskimi. Od razu widać, że to targ dla turystów. Nie ma tu żywności, owoców, warzyw czy zboża. Nota bene właśnie w Etiopii rośnie zboże o najmniejszym ziarnie. Wszechobecną yndzierę, która kształtem przypomina naleśnik i używana jest właściwie do każdego posiłku, wytwarza się ze zboża o nazwie tieff. Ponoć potrzeba aż stu pięćdziesięciu ziaren tieffu, by dorównać wadze jednego ziarna pszenicy!
W obliczu cudu z s. Aleksandrą
Po obiedzie, który spożyłem w seminaryjnym refektarzu wraz z klerykami, udaję się do domu sióstr salezjanek. Przyjeżdża po mnie siostra Aleksandra, Polka, która około dwudziestu lat pracowała w Sudanie, a od 2014 roku jest w Etiopii. W drodze do ośrodka salezjańskiego rozmawiamy o życiu w tym kraju, o mentalności, o różnicach kulturowych, a także różnicy traktowania przez państwo Kościoła ortodoksyjnego i katolickiego. Siostra Aleksandra powoli przechodzi do bardziej osobistych tematów.
I tu dochodzimy do sedna sprawy, o czym niestety nie mogę jeszcze pisać wprost, dopóki sprawa nie nabierze oficjalnego wymiaru. Dość powiedzieć, że cud na miarę tego, co wydarzyło się w Guadalupe, wydarzył się w Addis Abebie i siostra Aleksandra jest z nim bezpośrednio związana. Pewnego razu siostra rozścieliła chustę na łóżku w swej klasztornej celi. Chusta przedstawiała college setek celebrytów – piosenkarzy, aktorów, modelek itp. Zapewne chciała ją rozprostować. Gdy po pewnym czasie weszła do swojej celi, nie mogła uwierzyć temu, co zobaczyła. Tysiące niewielkich obrazków tworzących collage przekształciło się nagle w cudowny wizerunek Maryi, która z lekko pochyloną głową dłonią wskazuje na swe otwarte serce. Zakonnica zaniemówiła. Zbiegła na dół. Zawołała inne siostry. Gdy te, zobaczyły, co się stało, upadły na kolana. Zaczęły się modlić.
Siostra Aleksandra opowiedziała mi szczegółowo o całym wydarzeniu i jego następstwach, prosiła jednak, by powstrzymać się z publikacją do czasu, aż cała sprawa zostanie przynajmniej wstępnie zbadana. Z tego powodu w niniejszym wpisie podaję jedynie te informacje, które można znaleźć na stronie Archidiecezji Kampala, na profilu FB jednej z salezjanek oraz na stronie Catholics Online (tu podano błędnie datę: 2017). Poniżej zamieszczam wykonaną przeze mnie fotografię chusty siostry Aleksandry, wciąż rozpostartą na łóżku w klasztornej celi.
W celi siostry Aleksandry SDB
Wydarzenie miało miejsce 9 stycznia, zaledwie miesiąc temu! Odczytuję to jako szczególny znak maryjny dla mnie. W tym roku bowiem obchodzę ćwierćwiecze kapłaństwa i wraz z kolegami, kapłanami z jednego kursu, zaplanowaliśmy dziękczynną podróż właśnie Meksyku. A ponieważ w Guadalupe byłem już dwa razy, więc zdecydowałem się na Etiopię, by zobaczyć miejsce, gdzie – jak wierzą tutejsi chrześcijanie – przechowywana jest arka przymierza. I na sam koniec mej wizyty, Maryja – Arka Nowego Przymierza, zgotowała mi afrykańską Guadalupe! Coś wprost nie do uwierzenia!