(fot. M. Rosik)

Pasterz, świadek i męczennik

Beduini to koczownicze plemiona arabskie, które żyją jeszcze na pustynnych i górzystych terenach dawnej Palestyny. Zajmują się głównie wypasem owiec. Zadziwiające, że nawet kilkudziesięciu osobowa grupa Beduinów potrafi posługiwać się sobie tylko zrozumiałym językiem i pielęgnować właściwe im zwyczaje. Żyjąc z dala od miast i większych osiedli, wieczorami zasiadają przy ognisku przed swoimi namiotami, by długo rozmawiać, śpiewać, ale także trzymać straż nocną przy swych stadach.

Niekiedy okazuje się to konieczne, gdyż zdarzają się przypadki kradzieży owiec albo ataku wilków. Izraelska prasa co jakiś czas podaje informacje o wzajemnym wykradaniu stad wśród różnych plemion beduińskich albo o ataku dzikich zwierząt. Niejeden pasterz postradał życie w obronie swych stad.

Badacze zwierzęcych zwyczajów dość dobrze opisali zachowanie watahy wilków czyhających na ofiarę. Jeśli liczy ona około dziesięciu wilków, zazwyczaj trzy z nich są tropicielami. To one odkrywają miejsce przebywania ofiary. Nie atakują jej jednak, lecz wycofują się, ustępując miejsca wilkom naganiaczom. Te w taki sposób otaczają ofiarę, że natrafia ona dokładnie na miejsce przebywania pozostałych wilków. Wówczas wszystkie przystępują do ataku. Prawo pierwszeństwa ma oczywiście para alfa, czyli dwa wilki przywódcze.Badacze zwierzęcych zwyczajów dość dobrze opisali zachowanie watahy wilków czyhających na ofiarę. Jeśli liczy ona około dziesięciu wilków, zazwyczaj trzy z nich są tropicielami. To one odkrywają miejsce przebywania ofiary. Nie atakują jej jednak, lecz wycofują się, ustępując miejsca wilkom naganiaczom. Te w taki sposób otaczają ofiarę, że natrafia ona dokładnie na miejsce przebywania pozostałych wilków. Wówczas wszystkie przystępują do ataku. Prawo pierwszeństwa ma oczywiście para alfa, czyli dwa wilki przywódcze.

Nie wiadomo, czy te zwyczaje były znane palestyńskim pasterzom czasów Jezusa. Nawet jeśli tak, to z pewnością nie zwracali na nie uwagi najemnicy. „Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” (J 10,12-13).

Jezus – Dobry Pasterz nie tylko nie uciekł jak najemnik, ale dał się zabić za swoje owce. Dziś sytuacja ta powtarza się w wielu krajach świata. Wciąż rośnie liczba tych, których nazywamy pasterzami Kościoła, a którzy idą w ślady swojego Mistrza. Na Bliskim Wschodzie, w Indiach i wielu zakątkach Afryki coraz częściej przypomina się, że greckie słowo martys to nie tylko „świadek”, ale także „męczennik”.

Pasterz odstępców

Chrześcijanie II stulecia mieli nie lada dylemat. Zastanawiali się, czy istnieje szansa zbawienia dla tych, którzy zaparli się wiary. Dylemat nie ominął niejakiego Hermasa, brata papieża Piusa, który w połowie II stulecia przez piętnaście lat przewodził Kościołowi (140-155). Choć sam papież został świętym, dzieci jego brata w obliczu prześladowań wyrzekły się wiary. Bolało to nie tylko samego papieża, ale przede wszystkim ojca apostatów, który sam nigdy Chrystusa się nie wyparł.

Hermas urodził się jako niewolnik i jako niewolnik został sprzedany rzymskiej matronie o imieniu Rhode. Ta była chrześcijanką i doprowadziła do jego wyzwolenia, tym samym zaszczepiając w nim miłość do Chrystusa. Miłość tak wielką, że wyzwoleniec nie tylko sam cierpiał prześladowania, ale także doznawał ogromnych rozterek wobec postępku swych dzieci. Bolał z tego powodu, że jego dzieci wyparły się wiary i bolał z tego powodu, że przed jego oczyma wciąż rysował się obraz ich potępienia za popełniony czyn. A Hermas kochał swe dzieci i za wszelką cenę chciał je ocalić dla życia wiecznego.

Naprzeciw jego rozterkom wyszedł sam Chrystus. W kilku wizjach ukazał Hermasowi, iż istnieje możliwość nawrócenia i pokuty nawet po tak wielkim grzechu, jakim jest odstępstwo od wiary. Hermas spisał te wizje w dziele zatytułowanym Pasterz, powstałym w Rzymie, aczkolwiek po grecku. Autor tego niewielkiego dziełka przejął się do głębi słowami Jezusa: „Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje mnie znają, podobnie jak mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca” (J 10,14-15). Osobiście doświadczył, że Chrystus był pasterzem nie tylko dla apostołów i entuzjastów Jego ziemskiej działalności. Jest przecież pasterzem także po zmartwychwstaniu – wnioskował. Jest Nim także dziś, dla nas. Pomimo naszych odstępstw.

Bez względu na Boga

W nieco poetycki sposób o miłości pisał niegdyś Michel Quoist: „Nie obawiaj się. Nie kocham cię z powodu Jezusa Chrystusa, ale dla ciebie samego. Kiedy kocham cię na tyle, by nic nie brać od ciebie, ale chcę dać wszystko, wówczas widzę Jezusa, który daje mi znak w głębi twoich oczu”. Bóg tak bardzo ukochał człowieka, że utożsamił się z nim – stał się człowiekiem. Jezus tak ukochał najbiedniejszych – że utożsamił się z nimi. Mówił o sobie: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz oddaje życie swoje za owce” (J 10,11).

W Palestynie pierwszego stulecia pasterze uważani byli przez duchowych przywódców narodu za am-haarec – ludzi nie znających Prawa. Pozbawiono ich dostępu do edukacji przysynagogalnej, gdyż od najmłodszych lat zmuszeni byli do koczowniczego trybu życia, do wędrówek w poszukiwaniu pastwisk dla swych stad. Nie uznawano ich zeznań w sądach, choćby byli naocznymi świadkami przestępstw. Pogardzano nimi. Byli odrzuceni ze względu na Boga, ze względu na nieznajomość religijnych przepisów. Jezus ukochał ich ze względu na nich samych. Utożsamił się z nimi. Bo jedynie miłość bezinteresowna dosięga tego, co w człowieku prawdziwe. Nie ma dwóch miłości – Boga i człowieka. Jan ewangelista wyraźnie sprzeciwia się przekonaniu, że można miłować Boga, nie kochając człowieka. Jednak nie można kochać człowieka tylko ze względu na Boga.

Wacław Hryniewicz pisał niegdyś: „Miłość dosięga Boga wówczas, gdy zwraca się całkowicie ku bliźniemu. Bóg nie jest konkurentem człowieka. Pragnie być miłowany poprzez miłość ludzi między sobą. Kto odnajduje sens miłości bliźniego, ten nawet nie zdając sobie z tego sprawy staje się uczestnikiem spotkania z Bogiem”. I miał rację.

Czarna owca

W 2006 roku na ekrany wszedł film, rodem z Nowej Zelandii, zatytułowany „Czarna owca”. To horror i komedia zarazem. Mały Henry przez lata zajmuje się zaganianiem owiec na farmie. Pewnego razu jego brat gotuje mu głupi dowcip: przybiera strój zmasakrowanej owcy i straszy Henry’ego. Od tego czasu chłopiec zaczyna panicznie bać się tych zwierząt. W młodzieńczym wieku opuszcza farmę i wyjeżdża, by zdobywać doświadczenie poza domem. Wraca po kilkunastu latach, by przejąć rodzinny majątek. Nie wie jednak, że w okolicy prowadzone są badania genetyczne na owcach. Zmutowane zwierzęta stają się żądne ludzkiej krwi.

Fabuła filmu jest w pewnym sensie odwróceniem znanego z Ewangelii porządku. Jezus uczył przecież: „Dobry pasterz daje życie swoje za owce” (J 10,11), a tymczasem to pasterz musi ratować własne życie, uciekając przed owcami. Sytuacja poniekąd symptomatyczna, nieprawda? Bo czy dziś Chrystus – Dobry Pasterz, nie musi bronić się przed swymi owcami? Czyż nie jest atakowany w osobie Najwyższego Pasterza? Czyż nie żąda się od papieża, aby wytłumaczył się, dlaczego chce bronić powierzonych mu owiec od ich poczęcia? Dlaczego nie zgadza się na uśmiercanie ich przed czasem? Dlaczego skrupulatnie przestrzega prawa kanonicznego, ściągając ekskomunikę, gdy jej utrzymanie przestaje być zasadne? Dlaczego chciałby głosić miłość Chrystusa także muzułmanom i Żydom?

Paradoksalnie role ulegają odwróceniu. Pasterz broni się przed  własnymi owcami. I niejednokrotnie widziany jest przez nie jako czarna owca.

 

Polub stronę na Facebook