Ryby wciąż śpiewają. Amazonia

Z najwyższych szczytów górskich, gdzie są wieczne śniegi, oddziela się woda i żłobi rys niepewny na odwiecznej powłoce kamienia: właśnie narodziła się Amazonka. Rodzi się w każdej chwili. Zstępuje jak kręte, powolne światło, by urosnąć w ziemi. Pomniejszając przestrzenie zielone, wymyśla swą drogę i rośnie. Podziemne strumienie wyłaniają się, by wziąć się w objęcia z wodą spływającą z Andów. Z wnętrza najbielszych chmur, poszarpanych wiatrem, spada niebiańska woda. Połączone płyną naprzód, pomnażane na nieskończonych drogach, obmywając rozległą równinę […]. To Wielka Amazonia, cała w wilgotnym tropiku, z jej gęstą i zadziwiającą puszczą, gdzie wciąż pulsuje, nietknięte i w wielu miejscach nigdy nie zaskoczone przez człowieka, życie, które wyłaniało się z intymności wody […]. Odkąd zamieszkuje ją człowiek, podnosi się z głębin jej wód, i spływa z wyżyn jej puszczy straszliwa obawa: że to życie powoli zmierza ku końcowi.

Amadeu Thiago De Mello

Wsiadam do samolotu przenoszącego mnie do miejsca, o którym marzyłem jako dziecko, gdy tato – geograf opowiadał mi o Amazonii. Gdy pod koniec lotu wyglądam przez luk boeinga i widzę przepastne obszary wszelkich odcieni zieleni, przypominają mi się pierwsze słowa posynodalnej adhortacji Franciszka:

„Umiłowana Amazonia ukazuje się przed światem z całym swoim blaskiem, dramatem, swoją tajemnicą”. Jest też rzeka. Wymarzona, upragniona, fascynująca. Z okien samolotu jej szerokość to najwyżej kilkaset metrów, ale – uwaga – w innych rejonach w porze deszczowej Amazonka osiąga szerokość stu dziewięćdziesięciu kilometrów!

Leticia okazuje się znakomitym punktem wypadowym do spływu po Amazonce. To tu spotykają się trzy granice: Kolumbii, Brazylii i Peru. To jednak nie wszystkie kraje, po które sięgnęła zaborcza kraina. Papież pisał:

„Amazonia jest wzajemnie połączoną wielonarodową całością, wielkim biomem wspólnym dla dziewięciu krajów: Brazylii, Boliwii, Kolumbii, Ekwadoru, Gujany, Peru, Surinamu, Wenezueli i Gujany Francuskiej”.

Do Leticii można się dostać tylko na dwa sposoby: albo samolotem, albo łodzią, przemierzając kilka rzek. Las deszczowy jest tak gęsty, że właściwie niemożliwym jest wybudowanie drogi. Oczywiście dla odważnych (czytaj: niemal samobójców) jest też trzecia możliwość: przedzieranie się kilkaset kilometrów przez dżunglę z maczetą w ręku. Do odważnych świat należy!

Wyjście z lotniska jest nieco … egzotyczne. Najpierw trzeba uiścić opłatę lotniskową, a następnie wyjść przed główny budynek, by złapać taksówkę do hotelu. Gdy tylko opuszczamy halę przylotów, fala gorąca zalewa nas natychmiast. Problemem nie jest nawet trzydziestokilkostopniowy upał, ale wilgotność. Wystarczy kilka minut w takiej atmosferze, by zaczęło się z ciebie lać! Ale nie ma innego wyjścia. Trzeba po prostu przyjąć, że przez najbliższe dni będzie właśnie tak i nie ma odwrotu. To chyba najlepsze rozwiązanie. Udaje mi się znaleźć miejsce w taksówce, ale mojej walizce już nie. Jakiś facet przywiązał ją do bagażnika swojego motoru i obiecał, że dostarczy ją na miejsce.

Miał rację. Walizka dotarła do hotelu przede mną. W pokoju hotelowym prześwitujące ściany zbite z desek zapraszają małe jaszczurki i duże owady do wnętrza. Ale to naprawdę najlepszy hotel w okolicy stu kilometrów kwadratowych, więc wszyscy wyrażamy wdzięczność organizatorowi wyprawy! Trzeba wiedzieć, że w wielu regionach Kolumbii z założenia nie ma ciepłej wody (tak jest w Amazonii, tak będzie nad Morzem Karaibskim w Cartagenie czy na Wyspach Różańcowych). Nota bene podobnie jest z ogrzewaniem, a właściwie jego brakiem. W Bogocie leżącej – jak wiecie – na wysokości ponad dwóch i pół tysiąca metrów nikt nie zna takiego wynalazku jak piec. Na szczęście pokoje hotelowe zaopatrzone są w siatki przeciw owadom! To duży plus, zważywszy na ilość fauny ze skrzydłami poruszającej się w powietrzu niczym tancerze w Dirty dancing.

Po wypakowaniu podstawowych rzeczy i zimnym prysznicu udajemy się do centrum miasta, szukając dogodnego miejsca na lunch. Dojeżdżamy tam w pięć osób tuk tukiem, który może wieźć co najwyżej trzy osoby. Ale kto by się przejmował takimi drobiazgami! W restauracji w samym centrum miasta przysiadamy na posiłek. Moi towarzysze – całkiem słusznie – zamierzają spróbować tubylczych frykasów. To jak najbardziej dobry zwyczaj, który całkowicie pochwalam: jesteś w obcym kraju i chcesz poznać jego zwyczaje – jedz ich posiłki! Zasada całkiem słuszna, jednak ja – nauczony doświadczeniem – zamawiam to, co wydaje mi się znajome. Czyli zazwyczaj jakąś potrawę z kurczaka plus frytki. Pamiętać należy, że jeśli zamówisz rybę, z całą pewnością zobaczysz na talerzu osobnika z całą głową i smutnymioczami wpatrzonymi wprost w twoją twarz. Taki urok!

Gdy właśnie wyciągam rękę po coca colę, ktoś pokrzykując zbliża się do naszego stolika. O co chodzi? – myślę sobie. Okazuje się, że podczas naszej brawurowej jazdy tuk tukiem Jacek zgubił przykrycie od obiektywu aparatu fotograficznego. Kierowca, który natknął się nań w swoim pojeździe, użył wszelkich środków, aby nas odnaleźć w centrum miasta i oddać zgubę. Niesamowite! Od razu zyskał naszą sympatię. Dużo lepiej poczuliśmy się także w całym mieście, przypuszczając, że więcej jest tu tak życzliwych osób.

Ulice są zatłoczone, pomimo pandemii. Wszyscy chodzą w maseczkach, ale przeciskają się między sobą niczym w Hong Kongu. Pomiędzy pieszymi przedziera się setki jednośladów. prawie wszyscy trąbią i wykrzykują coś ku nieznanym adresatom. Około osiemnastej niektórzy (podkreślę: niektórzy) właściciele motorów (o rowerach nie wspomnę) zapalają światła. Około równika robi się ciemno niedługo po osiemnastej, a słońce wstaje około szóstej. I tak jest przez cały rok. Temperatury latem i zimą są zbliżone, a wschód i zachód słońca wypadają mniej więcej o tej samej porze.

Tym razem temperatura przekracza w cieniu trzydzieści trzy stopnie. W takim upale przy niemal stuprocentowej wilgotności tracą rację bytu wszelkie spory. Wszyscy zgadzają się co do tego, że trzeba na chwilę wysiąść z trzęsącego całym ciałem tuk tuka, by wylać na siebie butelkę schłodzonej wody mineralnej… i wybrać się na eksplorację miasteczka. Leticia – co to za miasto? Otrzymało nazwę w 1867 roku na cześć Letycji Charon (wcześniej: Letycji Smith), żony inżyniera Manuela Charon. Przed zamążpójściem Letycja mieszkała w Iquitos, w północnowschodniej części Peru. Kiedy młody i pełen zawodowej pasji inżynier przybył w ten rejon, by ocenić plany ewentualnego rozwoju, spotkał na brzegu Amazonki grupę kąpiących się kobiet. Letycja wyróżniała się pośród nich. Cała jej postać widziana z daleka przypominać miała kształt … gitary. Jej widok tak zachwycił Manuela, iż nie tylko postanowił ją poślubić (nie, nie zamierzał się uczyć gry na gitarze), ale obiecał, że jej imię zostanie zapamiętane na zawsze. Właśnie dlatego zmienił wcześniejszą nazwę osady San Antonio na Leticia. Świętemu z Padwy pewnie było to nie w smak, ale mieszkańcom zapewne zrobiło się radośniej (łac. letitia – „radość”).

Miasto żyje praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Muzyka nie milknie tu nigdy! Naprawdę! O czwartej nad ranem z wielu lokali dobywają się prymitywne rytmy, słychać pokrzykiwania ludzi, często kłótnie rodzinne, przerywane rykiem przejeżdżających motorów i klaksonami samochodów. Poza tym ptaki lubią tu gruchać, śpiewać i pokrzykiwać szczególnie głośno. Coś niesamowitego! Gdy w końcu docieram do Utuane Hotel, ze szczęściem na twarzy witam moskitierę w moim pokoju.

***

Z Leticii krótki rejs prowadzi nas do Peru, a dokładniej na wyspę Santa Rosa, którą nazywają tu wyspą zakochanych. Ciągnie się wzdłuż Amazonki przez dwadzieścia pięć kilometrów. To wyspa potomków dawnych plemion Czibczów i Arawaków. Ludność jest bardzo uboga. Wszyscy niemal chodzą boso. Ich domy wznoszą się na palach. To bardzo proste konstrukcje zbite z desek. Pale są konieczne, bo w okresie deszczowym woda podnosi się o dziewięć metrów. Poza tym jest to konieczne, aby uniknąć nieprzyjemnych spotkań na podłodze domu ze zwierzątkami pełzającymi w poszyciu lasu. Niezbyt miłe mogłoby się okazać na przykład spotkanie z anakondą, których wcale tu nie brakuje. Ich długość sięga siedmiu metrów. Jeśli uda im się podejść do człowieka, owijają się spiralnie wokół jego ciała, a potem zaczynają dusić, łamiąc większość kości. To tak dla informacji.

W oknach domostw nie ma szyb, jedynie siatki chroniące przed owadami, jak w naszym hotelu. Chmary dzieci biegają po drodze, wykrzykując radośnie. Zastanawia mnie, czy jest tu szkoła. Starsi zazwyczaj siedzą leniwie przed domami. Z niektórych dobywa się bardzo głośna muzyka. Wśród domów rozrzucone jest kilka sklepików oferujących soki w kartonach, chipsy i owoce. Przy nabrzeżu zacumowano kilkanaście łodzi.

***

Następnego dnia, już po powrocie do Kolumbii, po wczesnym śniadaniu przy lurowatej kawie wyruszamy do portu w Leticii, by tam utargować całodzienny rejs po Amazonce. Wytargować, bo zamówiony przez Internet przewoźnik pojawił się niespodziewanie wczoraj w naszym hotelu, żądając całej kwoty jeszcze przed wyprawą. Twierdził, że nie ma pieniędzy na paliwo. Wszystko wyglądało bardzo podejrzanie. Stało się niemal jasne, że gdy damy mu pieniądze, następnego ranka wcale nie pojawi się w porcie. Zgodziliśmy się, że otrzyma najwyżej trzydzieści procent, a resztę – po całej wyprawie. Nie przystał na nasze warunki, więc rozstaliśmy się. Znalezienie zastępcy nie było wcale trudne. Oferowałnam tę samą usługę za nieco więcej niż połowę ceny, którą mieliśmy zapłacić pierwotnie. Ma na imię Cristiano i zabrał ze sobą siedmioletniego syna, Milana. Wsiadamy do niewielkiej łodzi i wyruszamy! Przed nami sto czterdzieści kilometrów przygody!

Amazonka uchodzi za najdłuższą po Nilu rzekę na świecie, jednak badacze wciąż nie są zgodni co do jej długości. Wielu z nich twierdzi, że południowo-amerykańska królowa rzek przewyższa swą długością najdłuższą nitkę wodną Czarnego Lądu. Przez wiele lat pomiar utrudniony był przez niemożność dotarcia do ukrytych źródeł rzeki, które położone są w peruwiańskich Andach na wysokości ponad pięciuset metrów n.p.m. Możliwe, że pierwszej identyfikacji źródeł Amazonki dokonał Polak, Jacek Pałkiewicz, kierujący w 1996 roku międzynarodową wyprawą. A być może już ponad dekadę wcześniej dokonał tego inny nasz rodak, Piotr Chmieliński? Spór wybuchł po tym, jak Pałkiewicz oznajmił w Limie, że dotarł do rzeki Ukajali, która wypływa z podziemnego lodowca na wzgórzach Quehuisha, przyjmując nazwę Apacheta i to ona daje początek Amazonce. Któż z nas, marzycieli i podróżników, nie zna książki Fidlera Ryby śpiewają na Ukajali? Gdy Arkady zbliżał się statkiem do styku rzeki z oceanem, gorąco dawało mu się nieźle we znaki: „W miarę zbliżania się do ujścia Amazonki gorąco trapiło nas coraz nieznośniejsze. Puchły nam palce u rąk, twarze czerwieniały, a duszność obezwładniała”.

Szokiem okazała się dla mnie informacja, że zaledwie jeden procent amazońskich drzew i innych roślin został przebadany przez naukowców. Z tego powodu niemożliwością jest umrzeć z głodu w tym regionie świata. Amazonia to niewyczerpane źródło warzyw i owoców: ryż, kukurydza, kakao, ananasy, banany, kawa i tysiące nieznanych gatunków. Czy ktoś uwierzy, że współistnieje tu czterdzieści tysięcy gatunków roślin? Ponoć samych rodzajów ziemniaków są setki. A cóż dopiero, jeśli dodać do tego trzy tysiące odmian owoców? Oczywiście większość z nich nie ma nawet swoich nazw. Niemal to samo dotyczy fauny! O większości zwierząt żyjących w Amazonii ludzkość nie ma pojęcia!

Na ripostę deklaracji Pałkiewicza nie trzeba było długo czekać. Mieszkający w Waszyngtonie polski kajakarz Piotr Chmieliński dotarł tam właśnie kajakiem (niejednokrotnie przenosząc go w rękach, gdyż strumień wody był zbyt wąski, by nim płynąć) w 1985 roku, czego nie omieszkał oznajmić prasie. Zazwyczaj nieskory do replik na łamach prasy Pałkiewicz, tym razem nie wytrzymał. Skarcił Chmielińsiego uzasadniając, że jego (Pałkiewicza) ekspedycji patronowało wiele ważnych instytucji i brali w niej udział prawdziwi naukowcy, a nie zwolennicy kajakowych przygód. Poczynił konkluzję, że Amazonka bierze początek z wody filtrującej z wiecznej zmarzliny. Nie był świadomy, że to właśnie odkrył Chmieliński. Kronikarz wyprawy Chmielińskiego, Joe Kane, w książce poświęconej źródłom Amazonki pisał:

Źródłem Amazonki nie jest jeden konkretny stawek lub pojedyncza bryła lodu; jest nim całe otoczenie, cała siatka upleciona ze strumyków. Z pewnością są nim zwały lodu i jezioro McIntire, ale również mgła, wiatr, szczyty gór i delikatna koronka błota i trawy, rozciągająca się na zboczach. Posypało śniegiem. Czy te płatki nie są pierwszymi kroplami Amazonki? Czy da się oddzielić śnieg od strumyka, lód od powietrza, wiatr od słońca?

Osiągnięcie Pałkiewicza zostało uznane przez brazylijski Narodowy Instytut Badań Kosmicznych i Towarzystwo Geograficzne w peruwiańskiej Limie. Osiągnięcie Chmielińskiego wpisane zostało do Księgi rekordów Guinnesa. Adwersarzy można pogodzić: kajakarz pierwszy dotarł do źródeł Amazonki, a podróżnik pierwszy dokonał specjalistycznych pomiarów. Dzięki nim rzeka wydłużyła się do ponad siedmiu tysięcy kilometrów.

Jej ostateczna długość jednak wciąż się zmienia. Dlaczego? Bo rzeka wciąż żyje, zwłaszcza po powodziach, kiedy to jedne zakola stają się starorzeczami, gdyż zostają odcięte od głównego nurtu, a w ich miejsce tworzą się nowe. W każdym razie rzeka (oprócz komunikacji powietrznej) pozostaje dziś jedynym źródłem transportu w Amazonii. Dróg tu po prostu nie ma, a sama rzeka może być niebezpieczna. Jak pisał Juan Carlos Galeano:

Ci, którzy wierzyli, że rzeka jest lassem do zabawy mylili się.
Rzeka jest bardzo delikatną żyłą na powierzchni ziemi. […]
Rzeka jest liną, której czepiają się zwierzęta i drzewa.
Jeśli pociągną za mocno, rzeka może wybuchnąć.
Może eksplodować i zbryzgać nam twarz wodą i krwią.

Pierwszy przystanek (nie licząc tego, gdy musieliśmy w punkcie kontrolnym podać swoje dane personalne) to Wyspa Małp. Tak dokładnie nazywa się niewielki skrawek lądu wyłaniający się z rzeki, zamieszkiwany przez Indian. Niewielka grupa etniczna charakteryzuje się swoim językiem i wierzeniami. Trudno jednak nawiązać kontakt. Nikt nie mówi po angielsku, niektórzy słabo po hiszpańsku.

Indianie prowadzą bardzo proste życie, oparte o harmonię z naturą. Żywią się tym, co wyłowią z rzeki i co wyda ziemia. Mieszkają w prostych chatkach zbitych z bambusowego drewna, krytych strzechą z liści palmowych. Posiadają bardzo niewiele, ale też i potrzeby mają niewielkie. Na sprzedaż wystawiają proste figurki wystrugane z drzewa, torby, sakiewki, bransoletki – wszystko to, co można sporządzić w tak prymitywnych warunkach. Gdy spoglądam na Indian, których korzenie tkwią tu od tysiącleci, potężnie brzmią we mnie słowa papieża Franciszka:

Marzę o Amazonii walczącej o prawa najuboższych, rdzennych ludów, ostatnich, gdzie ich głos byłby wysłuchany, a ich godność była promowana.

Marzę o Amazonii, która zachowałaby to bogactwo kulturowe, które ją wyróżnia, gdzie jaśnieje w bardzo różnorodny sposób człowiecze piękno.

Marzę o Amazonii, która zazdrośnie strzegłaby zdobiącego ją przemożnego piękna przyrody, obfitującego życia, napełniającego jej rzeki i puszcze.

***

Jednym z plemion zamieszkujących te tereny Amazonii są wspomniani Arawakowie. Niezwykle interesujące wydały mi się wierzenia tego ludu. Dla przykładu, gdy stworzeni przez głównego boga i jego żonę ludzie zaczęli popadać w niemoralność, bóstwa postanowiły ich zagładę i w tym celu stworzyli węże. Inna opowieść mówi o tym, że gdy ludzie zaczęli zachowywać się niemoralnie wobec boga stworzyciela, ten postanowił zgładzić ich … przez powódź. Zanim jednak to uczynił, ostrzegł o tym jedną ludzką parę, która wybudowała sobie arkę. To właśnie ta para, ocalona z potopu, dała początek nowej ludzkości. Czy ktoś już gdzieś o tym czytał?

Arawakowie to ludzie bardzo szczerzy i oddani. Niektórzy dziś powiedzieliby – naiwni. Wystarczy przytoczyć opinię Kolumba, który tak opisywał w swoim dzienniku ich szczodrość:

„skoro nabiorą zaufania i zaczynają pozbywać się trwogi, okazują się tak szczerzy i tak naturalnie szczodrzy we wszystkim, co posiadają, że nikt nie uwierzy, kto tego nie widział. Można od nich zażądać każdej rzeczy z ich mienia, nigdy nie odmawiają. Przeciwnie, ofiarowują je natychmiast proszącemu”.

Według Kolumba i opracowującego jego pisma Bartolomeo las Casas, prawa małżeńskie wśród Arawaków nie istnieją. Kobiety i mężczyźni swobodnie wybierają swoich partnerów, a potem opuszczają ich dla innych bez zazdrości czy gniewu. Indiańskie kobiety są zdrowe. Pracują do samego porodu, rodzą bezboleśnie, a następnego dnia kąpią się w Amazonce. Członkowie plemienia nie zwracają większej uwagi na wstydliwe części ciała. Patrzą na nie tak, jak Europejczycy na ręce czy głowę.

Sama wyspa, na którą dotarliśmy, zajmująca powierzchnię czterystu pięćdziesięciu hektarów, w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia została zamieniona na stację badawczą małp. Pomysłodawcą był Amerykanin Mike Tsalikys. Kto chciałby zejść z głównego wytyczonego szlaku, ten bardzo szybko doświadczy tych samych wrażeń, jakich doznał Arkady Fidler przy pierwszym, ledwie kilkuminutowym zetknięciu z amazońskim lasem:

„Parę minut zaledwie trwało to pierwsze bezpośrednie zetknięcie się z puszczą amazońską, a już oblazły mnie złośliwe kleszcze, po których rany szkaradnie dokuczały mi przez kilka dni. Ażeby zaś całkowicie rozwiać złudzenie, iż to wymarzony raj urzekających palm, w drodze powrotnej napadły nas maleńkie, kąśliwe muszki pozostawiając na skórze czarne kropki i nieznośne swędzenie przez dwa tygodnie”.

Wszyscy znają tu powiedzenie, iż człowiek wkraczający na trawers do dżungli ma tylko dwa przyjemne dni: pierwszy, gdy zachwycony zanurza się w zielonym raju, i ostatni, gdy z uczuciem największej ulgi opuszcza zielone piekło.

Ten opis uświadamia mi jeszcze jedno: nocne odgłosy dżungli. To coś naprawdę niesamowitego. W Amazonii nie miałem okazji spędzić nocy pod gołym niebem (czyli pod niebem niewidocznym, przykrytym kilkoma warstwami rozłożystych gałęzi drzew). Taką noc przeżyłem kiedyś w Malezji. Jednak pod względem akustycznym nie ma żadnej różnicy. Kto myśli, że wraz z zapadnięciem zmroku zapada cisza w całym deszczowym lesie, myli się diametralnie. Jest dokładnie odwrotnie. Gdy słońce chowa swą głowę za linię horyzontu, dżungla ożywa! Setki gatunków ptaków nagle przypominają sobie, że mają wiele do powiedzenia, a wręcz wykrzyczenia. Poszycie lasu zaczyna się poruszać! Słuchać poruszające się żaby i pająki (królują tarantule). W pobliżu rzekigruchają kajmany. Budzą się węże i jaszczurki. W powietrzu natomiast koncertować zaczynają owady. Szum nocnej przyrody po pewnym czasie staje się wręcz hukiem! Amazońska dżungla jest dużo głośniejsza nocą niż za dnia.

***

Swędzenie przez dwa tygodnie to naprawdę całkiem dobre doświadczenie w porównaniu z innym, które jest równie prawdopodobne. Otóż amazońskie lasy zamieszkuje (na terenie kilku krajów Ameryki Północnej) około pięćdziesięciu plemion. Żadne z nich nie jest jednak zobowiązane do zachowania prawa państwa, na terenie którego żyje. Dominuje prawo plemienne. Jeśli więc jakiś intruz zjawi się nagle w indiańskiej wiosce, musi liczyć się z każdym możliwym obrotem wydarzeń. Zaznaczyć trzeba, że Indianie kolumbijscy już w okresie prekolumbijskim żyli w niewielkich skupiskach nie tylko w Amazonii, ale także wzdłuż Pacyfiku i Morza Karaibskiego. Nigdy nie osiągnęli potęg choćby porównywalnych do Inków, Azteków czy Majów.

Monotonnie, aczkolwiek z dużą prędkością, kontynuujemy nasz rejs. Podczas spływu Amazonką natykamy się na rodzajowe sceny. Tubylczy Indianie piorą swoje ubrania w rzece, czyszczą jakieś przedmioty, łowią ryby lub wędrują z oszczepem w ręku. Osobliwość dla nas, dla nich – codzienne życie. Żywią się przecież tym, co upolują lub wyłowią, albo tym, co urodzi ziemia. Na szczęście owoców tu nie brakuje. Zauważam także paleniska, na których zapewne przygotowuje się żywność. Generalnie jednak wzdłuż rzeki ciągnie się ściana zieleni, niekiedy brudnej, innym razem soczystej, ale zawsze nieprzeniknionej, takiej, przez którą trudno się przebić. Oddajmy jeszcze raz głos Fidlerowi, bo chyba nikt lepiej nie oddał tego, co widzi osoba siedząca na twardym fotelu łodzi płynącej z biegiem rzeki:

„Od samego Atlantyku towarzyszył nam bezustannie las. Ściana zieloności tak fantastyczna, że wyglądała jak nieziemska scena oszalałego teatru. Palmy, liany, bambusy, epifyty, drzewa proste i koślawe, drzewa niemal poziomo rosnące, krzewy większe
niż drzewa, różnorodność form i barw, liście białe jak śnieg i czerwone jak krew, co sto metrów widowisko zupełnie odmienne, a jednak w zasadzie to samo, tylko nowe drzewa, nowa roślinność — i tak od trzech tygodni przewijała się przed nami, dniem i nocą, nieznużenie i bez przerwy, puszcza amazońska, najwyższa i najbujniejsza forma puszczy na ziemi”.

***

Kolejny etap amazońskiej podróży prowadzi do Puerto Nariño. Zanim do niego dotrzemy, natkniemy się na ławice różowych delfinów. Coś niesamowitego! Są cięższe niż błękitne, więc trudno im dokonywać z całą swobodą powietrznych akrobacji, jednak na ile starcza im sił, starają się wzbić nad powierzchnię wody, unosząc nieudolnie swoje cielska. Zachwycający widok. Mniej zachwycające natomiast byłoby z pewnością bezpośrednie zanurzenie się w rzece pełnej czarnych piranii, uważanych za jedną z najbardziej niebezpiecznych ryb na świecie. Na szczęście częściej niż ludzkim ciałem żywią się małymi rybami, krewetkami i insektami. Inną osobliwością Amazonki jest ryba o nazwie Arapaima. Nie mogłem uwierzyć, gdy zobaczyłem jej wielkie cielsko dźwigane przez czterech mężczyzn. Jej waga dochodzi do dwustu kilogramów, a długość sięga czterech metrów.

Puerto Nariño okazuje się stosunkowo dużym w tym regionie kolumbijskim miasteczkiem z ratuszem, kościołem i posterunkiem policji. Jest także wieża widokowa, z której rozciąga się szeroka panorama na rzekę ginącą w bezkresach horyzontu. Na obydwu brzegach Amazonki tysiącami kilometrów ciągnie się las deszczowy. Przypomnijmy, że Amazonia stanowi największy i najbardziej bogaty w gatunki fauny i flory obszar na świecie. Nazwa tego ogromnego obszaru pochodzi od Herodota, który amazonkami nazywał kobiety biorące czynny udział w walkach podczas wojen. Podczas potyczek między plemionami kobiety stawały w jednym rzędzie z mężczyznami. Ponoć! Bo mogło być inaczej. Mogło się zdarzyć, że obserwatorów zmyliły noszone przez męskich wojowników spódniczki z trawy.

Tę olbrzymią krainę, niesłusznie nazywaną dżunglą, określa się niekiedy zielonymi płucami świata. Królem zwierząt nie jest tu jednak lew. Fauną na lądzie rządzi niedościgniony jaguar. W wodzie królują anakondy i piranie. I wciąż zamieszkują ją tubylcze ludy, które dumnie dbają o swoją tożsamość.

Miałem okazję poznać jedynie dwa plemiona, to na Isla de Micos (Wyspa Małp) i drugie – na wyspie bez nazwy. O takich właśnie plemionach mówi Querida Amazonia:

W Amazonii mieszka wiele ludów i narodowości, a ponad sto dziesięć ludów pierwotnych znajduje się w dobrowolnej izolacji. Ich sytuacja jest bardzo delikatna i wielu ma świadomość, że ​​są ostatnimi powiernikami skarbu, który musi zaginąć, jakby tylko im pozwolono przetrwać bez przeszkód, podczas gdy postępuje ponowoczesna kolonizacja. Trzeba unikać pojmowania ich jako „niecywilizowanych dzikusów”. Po prostu stworzyli odmienne kultury i inne formy cywilizacji […].

W Amazonii spotykamy ponadto tysiące wspólnot tubylczych, pochodzenia afrykańskiego, nadrzecznych i zamieszkujących w miastach, które z kolei bardzo się od siebie różnią i dają gościnę wielkiej ludzkiej różnorodności. Poprzez terytorium i jego cechy przejawia się Bóg, co odzwierciedla nieco z Jego niewyczerpalnego piękna.

Pamiętam moje zaskoczenie, kiedy kilka lat temu przybyłem do Peru i Boliwii. Okazało się, że w XVI wieku Indianie z plemion Keczua i Ajmara nie posiedli jeszcze zdolności pisania i czytania. Po prostu nie znali i nie mieli pisma. Na odległość posługiwali się tam-tamami i sygnalizacją dymną z rozpalonych ogni. W XVI wieku po Chr.! Tymczasem szczyt literatury greckiej przypadł na VIII wiek przed Chr. To wtedy (według niektórych jeszcze wcześniej) Homer tworzył Iliadę i opisywał przygody Odyseusza. W Amazonii władza historiografii przypadła tradycji ustnej:

Przez stulecia ludy amazońskie przekazywały swoją mądrość kulturową ustnie, za pomocą mitów, legend, opowiadań, jak miało to miejsce w przypadku „tych prymitywnych gawędziarzy, którzy chodzili po puszczy, niosąc opowieści od wioski do wioski, utrzymując przy życiu wspólnotę, która bez pępowiny tych opowieści, z powodu oddalenia i izolacji rozproszyłaby się i rozpadła.

 Płynąc w drodze powrotnej z Puerto Nariño do Leticii rozmawiamy o Amazonii i chrześcijaństwie. Oczywiście wrócić musimy do wydarzenia w Watykanie, kiedy to Franciszek wziął udział w ceremonii związanej z powszechnym w Amazonii kultem bogini Ziemi Pachamamy. Nikt z nas nie rozumie do końca jego decyzji, choć nie mamy wątpliwości co do dobrej woli papieża rodem z Ameryki Południowej. Przywodzimy na pamięć fakt, że autor Psalmu 96 zapewnia, że „wszyscy bogowie pogan to nicość” (Ps 96,5). Biblia Tysiąclecia tłumaczy: „ułuda”. Hebrajskie elilim (nicość) stoi w jawnym kontraście z Elohim (Bóg). Owa „nicość” jednak w przekładzie greckim Septuaginty przyjmuje imię demona: „wszyscy bogowie pogan to demony”. W ten sposób w III wieku przed Chr. Izraelici, którzy tworzyli Septuagintę, dali wyraz swemu przekonaniu, że poganie oddają cześć demonom. Tym samym śladem w tłumaczeniu poszedł św. Hieronim, który tłumaczył: omnes dii gentium daemonia („wszyscy bogowie pogan to demony”). Przekonanie to zadomowiło się także w Nowym Testamencie. To zresztą zrozumiałe, bo Biblią pierwszego Kościoła była Septuaginta. Kiedy Paweł głosił Ateńczykom zmartwychwstałego Chrystusa, niektórzy z filozofów epikurejskich i stoickich mówili: „Zdaje się, że jest on zwiastunem nowych bogów [daimonia], bo głosił Jezusa i zmartwychwstanie” (Dz 17,18).

Pisma Pawłowe podtrzymują dawne przekonanie o tożsamości bożków i demonów. Apostoł przestrzega Koryntian: „Nie chciałbym, byście mieli coś wspólnego z demonami. Nie możecie pić z kielicha Pana i z kielicha demonów; nie możecie zasiadać przy stole Pana i przy stole demonów” (1Kor 10, 20b-21). Według „Słownika mitów świata” A. Cotterrellego, a nawet „Encyklopedii Powszechnej” PWN (pomijając Wikipedię), Pachamama to pogańska bogini Ziemi, której Inkowie składali ofiary ze zwierząt, głównie z lam.

Dlaczego więc Franciszek zdecydował się na dokonanie w Watykanie rytuału związanego z kultem Pachamamy? Trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Jednak osąd tego faktu nie może być zbyt surowy, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż plemiona amazońskie nie są zobowiązane do zachowania prawa państw, do których terytoriów należą. Może przez swój gest papież zamierzał zniwelować różnice między kulturą chrześcijańską i indiańsko-plemienną, i zaprosić w ten sposób do dialogu?