W wigilię dnia zaślubin narzeczony wraz z przyjaciółmi udawał się do domu ojca przyszłej żony. Przyodziany w uroczyste szaty, zmierzał na czele orszaku w towarzystwie „przyjaciela oblubieńca”, mistrza ceremonii. Przy śpiewach opartych w dużej części na tekście Pieśni nad pieśniami, wnoszono przyodzianą w welon pannę młodą i rozpoczynała się wędrówka do domu przyszłego męża. Po przybyciu rodzice młodego wypowiadali formułę błogosławieństwa i rozpoczynano zabawę, w której czynny udział brał oblubieniec. Narzeczona pozostawała ze swymi przyjaciółkami w odrębnym pokoju. Następny dzień mijał na zabawach, a wieczorem w dwóch oddzielnych salach, osobno dla mężczyzn, osobno dla kobiet, podawano posiłek. Tuż po nim oblubienica zajmowała miejsce pod baldachimem zwanym chuppą, i w otoczeniu ubranych na biało (być może z lampami w rękach) przyjaciółek, odbierała prezenty. Tuż po tym momencie przybywał narzeczony, wychwalając wdzięki młodej. Następował moment uroczystych zaślubin. Zabawy trwały często siedem i więcej dni. A jak to wyglądało w Kanie Galilejskiej, gdy na weselu zjawił się Jezus?