Kompleks niższości czyli celnik na sykomorze

Sykomorę, na którą miał się wdrapać Zacheusz, by ujrzeć Jezusa można na przydrożnej połaci trawnika podziwiać do dziś. Rozłożyste konary drzewa, jeśli w ogóle pamiętają czasy Zacheuszowej akrobacji, nadają się na wygodne siedlisko dla niewielkiego celnika. Podobno swoją filigranową budowę ciała miał rekompensować nie tylko wspinaniem się na wysokie drzewa, ale także gromadzeniem bogactw. Tak, zdaniem psychologizujących teologów i teologizujących psychologów w stylu Grüna czy Drewermanna, leczy się kompleks niższości.

Biedny Zacheusz nie zorientował się, że został wciągnięty w diabelski krąg: im więcej bogactwa zdobywał, tym silniejszą cieszył się niechęcią (o ile niechęcią można się „cieszyć”, nie ulegając tendencjom masochistycznym) i tym bardziej pogłębiał się jego kompleks niższości. Po spotkaniu Jezusa Zacheusz, by dowartościować siebie, nie będzie już musiał skakać po drzewach wzorem swych człekokształtnych praprzodków, lecz swą wartość jako człowieka będzie mógł odnajdywać w perspektywie relacji z Jezusem, który nakazał mu zejść na ziemię: „Zacheuszu, zejdź prędko, dziś bowiem muszę zatrzymać się w twoim domu” (Łk 19,5). Tym razem w Jerychu nie sprawdziły się słowa psalmisty:

„Pan spogląda z nieba, widzi wszystkich ludzi”.

Aby dostrzec Zacheusza Pan musiał spojrzeć w niebo. Jezus często stawia za wzór osoby, które niechętnie sami obralibyśmy jako przykłady życia oddanego Bogu. Czasem jest to prostytutka, innym razem „przechrzta” Samarytanin, a jeszcze innym zdzierca i oszust Zacheusz. Wymowa całej nieco komicznej historii wydaje się jasna: najlepszym sposobem na akceptację samego siebie jest nawrócenie, nie wdrapywanie się na okoliczne drzewa.

Wyjątkiem od tej reguły pozostaje chyba tylko Szymon Słupnik.

Podniebne igraszki

Henri Nouwen nudził się niemiłosiernie w cyrku, do którego zaprowadzili go znajomi z Niemiec, których odwiedzał podczas wakacji. Nudził się do chwili, gdy akrobaci zaczęli popisy na trapezie. Zafascynowało go potrójne salto. Patrzył jak urzeczony. Nie mógł oderwać wzroku od zręcznych postaci fruwających w powietrzy niczym ptaki. Podczas przerwy podszedł do akrobatów, by wyrazić swój podziw. Ci zaprosili go na kolację, a potem został z nimi całe lato.

Pewnego wieczoru trapezista zwierzył się Nouwenowi: „Wszyscy mnie oklaskują, ale ja tylko skaczę. Największa odpowiedzialność spoczywa na łapaczu. Jego zadaniem jest chwycić skoczka podczas lotu. Gdyby skoczek chciał sam chwycić łapacza, gdyby podjął próbę chwycenia go za ręce, skończyłoby się katastrofą. Do niego należy tylko skoczyć i zdać się na łapacza. Trzeba mu zaufać. On wie, co robić i nie wolno przeszkodzić mu żadnym ruchem”.

„Panie, oto połowę mojego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19,8). Decyzja Zacheusza świadkom całej sceny mogła wydawać się zupełnie nieracjonalna. Owszem, mógł zwrócić zagrabione pieniądze, ale po co aż poczwórnie? I po co pozbywać się połowy majątku? Celnik jednak zdał sobie sprawę, że to jedyna szansa, by jego życie nie skończyło się katastrofą: pozwolić się złapać Jezusowi.

Spowiedź Zacheusza

Wspinający się na drzewo celnik to postać nieco komiczna, a całe opowiadanie o nim tchnie nutą delikatnego humoru. Jednak odmiana życia, której doświadczył przy spotkaniu z Jezusem, była jak najbardziej poważna. Mówiąc krótko, Zacheusz wyspowiadał się swoim postępowaniem. Zdanie warunkowe „jeśli kogoś w czymś skrzywdziłem” (Łk 19,8) świadczy o jego świadomej autorefleksji, czyli rachunku sumienia. Decyzja, by aż poczwórnie wynagrodzić wyrządzoną innym krzywdę, świadczy o wielkości żalu, jaki pojawił się wskutek uświadomienia winy. Natomiast już samo pragnienie by ujrzeć Jezusa to nic innego jak postanowienie poprawy jakości życia moralnego. Swą szczerą spowiedź Zacheusz zaczyna od wyznania: „Panie…”. Imponujące wydaje się jego zadośćuczynienie: połowa majątku rozdana ubogim. Wszystkie pięć warunków dobrej spowiedzi jak na dłoni.

Wspinający się na drzewo celnik spełnił je jeszcze zanim Jezus ustanowił sakrament pojednania. I właśnie dlatego doświadczył tych samych owoców, jakimi cieszy się każdy nawracający się przy kratach konfesjonału grzesznik. Chodzi o zbawienie („dziś zbawienie stało się udziałem tego domu”), więź z Bogiem („muszę zatrzymać się w twoim domu”) i radość („przyjął Go rozradowany”).

Według niektórych Imię Zacheusz z języka hebrajskiego oznacza tyle co „Bóg pamięta”. Tak, jak pamiętał o Zacheuszu, pamięta o każdym z nas. Pragnie zamieszkać w nas, jak zamieszkał w domu Zacheusza. A jest to możliwe dzięki sakramentowi pojednania, który uwalnia nasze serca do pełnego przeżywania Eucharystii i najściślejszego – jak to tylko możliwe na ziemi – zjednoczenia z Tym, który przyszedł szukać i ocalić to, co zginęło.

Polub stronę na Facebook